„Przez własną głupotę zawaliłem obronę pracy magisterskiej. Zgubiłem portfel, ale dzięki temu znalazłem coś bezcennego”
„Na stacji nie było żywego ducha. Budynek z napisem „Poczekalnia” miał zamknięte na głucho drzwi i wybite jedno z okien. Usiadłem na ławce pod wiatą, wyjąłem telefon i spojrzałem na godzinę. Egzamin zaczynał się za dwadzieścia minut”.

- Redakcja
Jestem na ostatnim roku studiów. Obrona pracy magisterskiej mogła zdecydować o mojej przyszłości – to ten moment, kiedy wszystko staje się albo czarno-białe, albo zostaje tylko szarość niepewności. Noc przed nie zmrużyłem oka. Kserówki, notatki, wykresy – miałem wrażenie, że z każdą godziną wiem mniej. O piątej nad ranem wstałem, zjadłem cokolwiek, spakowałem się na chybił-trafił i wybiegłem z mieszkania. Na peron wbiegłem dosłownie w ostatniej sekundzie – pociąg już ruszał, gdy wskakiwałem do środka.
Byłem rozkojarzony
Usiadłem w kącie przedziału, wyciągnąłem notatki, ale nic nie wchodziło mi do głowy. Tylko ten jeden egzamin, jedna godzina, jedno podejście. Po nim miałem mieć wszystko – tytuł, pracę, lepsze życie. Czułem, jak coś ściska mnie w klatce piersiowej.
W myślach już układałem sobie plan: obrona, rozmowy kwalifikacyjne. Zrobię wszystko, żeby się wyrwać z przeciętności. Po prostu muszę. I choć od dziecka słyszałem, że jestem zdolny, nigdy nie czułem się wystarczająco dobry. Teraz miałem szansę to zmienić. Jeszcze tylko przeżyć tych kilka godzin…
Zorientowałem się dopiero, kiedy konduktor pojawił się w przedziale. Sięgnąłem do kieszeni spodni, potem do plecaka. Zamarłem. Portfela nie było. Przed wyjściem z domu zmieniłem kurtkę na cieńszą. W domu została ta z biletem i wszystkim, co ważne.
– Bilet poproszę – powiedział konduktor, przyglądając mi się obojętnym wzrokiem.
– Mam… to znaczy… miałem – zacząłem, szukając słów. – Zostawiłem portfel w drugiej kurtce. W domu. To był pośpiech, egzamin, nerwy…
– Nie ma pan biletu ani dokumentu? – zapytał chłodno, jakby nie słyszał połowy tego, co mówiłem.
– Nie. Ale mogę kupić bilet, przez internet. Proszę mi uwierzyć, nie robię tego celowo.
Dostałem mandat
Patrzył na mnie przez kilka sekund, nieporuszony. W końcu wyciągnął notes.
– Ale ja… mam egzamin, za godzinę. To bardzo ważne. Proszę.
– Mnie to nie obchodzi – odparł, spisując coś w swoim zeszycie. – Proszę się przygotować, wysiada pan na najbliższej stacji.
Nie powiedziałem już nic. Gdy pociąg zatrzymał się na jakiejś zapomnianej przez Boga stacyjce, wysiadłem bez słowa. Zabrakło mi nawet siły, żeby się złościć. Stałem przez chwilę na peronie, aż usłyszałem, jak drzwi się zamykają. Pociąg odjechał, zostawiając mnie samego z ciężarem, który coraz mocniej osiadał mi na piersi.
Stałem jak głupi i wpatrywałem się w torowisko. Miałem ochotę się śmiać, ale nie potrafiłem. Przez nieprzemyślaną zmianę kurtki mogłem właśnie przegrać wszystko. Egzamin, który miał być przepustką, przepadł. Zacisnąłem zęby i próbowałem zebrać myśli. Co teraz?
Na stacji nie było żywego ducha. Budynek z napisem „Poczekalnia” miał zamknięte na głucho drzwi i wybite jedno z okien. Usiadłem na ławce pod wiatą, wyjąłem telefon i spojrzałem na godzinę. Egzamin zaczynał się za dwadzieścia minut. Mogłem zadzwonić na uczelnię, ale co bym powiedział? Że nie dotarłem, bo zostawiłem bilet w domu? Brzmiało to jak marna wymówka.
Byłem bezradny
Przez chwilę naprawdę rozważałem, żeby po prostu wrócić. Zrezygnować, zamknąć się w pokoju i przespać resztę dnia. Ale w głowie miałem jedno zdanie: „Nie możesz się teraz poddać”. Sam nie wiem, skąd się wzięło.
Rozejrzałem się. Szosa biegła niedaleko torów, może jakieś dwa kilometry od stacji. Wstałem i ruszyłem w jej kierunku. Nie miałem planu, ale lepsze to niż siedzenie w miejscu. Gdy dotarłem do asfaltu, stanąłem z wyciągniętym kciukiem, jak w filmach. Po dziesięciu minutach przejechały trzy samochody – żaden się nie zatrzymał. Miałem ochotę rzucić plecak w krzaki i krzyknąć w niebo, ale w tym momencie usłyszałem silnik.
Mały samochód osobowy zatrzymał się kilka metrów dalej. Za kierownicą siedziała kobieta w moim wieku. Wysiadła i otworzyła bagażnik, zaczęła coś przekładać. Podszedłem ostrożnie.
– Przepraszam – zacząłem. – Mam… nietypową sprawę. Zgubiłem portfel, zostałem wyrzucony z pociągu i próbuję się dostać do miasta. Czy byłaby pani w stanie mnie podwieźć? Choćby kawałek.
Zamknęła bagażnik i spojrzała na mnie uważnie. Miała jasne włosy związane w niedbały kucyk i twarz, którą określiłbym jako nieufną, ale nie wrogą.
– Do miasta? A po co?
– Mam egzamin. A raczej… miałem egzamin.
– Pokaż dowód.
– Nie mam. Znaczy, został w kurtce w domu. Wiem, jak to brzmi, ale…
– Wsiadaj – przerwała mi. – Mam godzinę wolnego, potem i tak muszę wrócić. Nie obiecuję, że dowiozę cię do samego miasta, ale podwiozę ile się da.
– Naprawdę? Dziękuję.
Uratowała mnie
Wsiadłem. Zapiąłem pas, a silnik zamruczał. Ruszyliśmy. Przez pierwszych kilka minut milczeliśmy. Siedziałem sztywno, próbując nie myśleć o tym, co właśnie straciłem.
– Lena – powiedziała nagle, nie odrywając wzroku od drogi.
– Robert – odparłem i uśmiechnąłem się.
– No to cześć, Robercie z gubiącym się portfelem. Powiesz mi w końcu, jak to się wszystko stało?
Opowiedziałem jej wszystko – o nerwach, o egzaminie, o zmianie kurtki i konduktorze. Wysłuchała bez przerywania.
– Nieźle. Gdybym chciała pisać scenariusze, właśnie to bym sobie wymyśliła.
– To znaczy?
– Przypadkowe spotkanie. Chłopak w tarapatach, dziewczyna w samochodzie. Kto wie, co dalej.
Spojrzałem na nią z boku. Pierwszy raz od rana poczułem, że coś mnie rozśmieszyło.
Z każdą minutą rozmowa stawała się coraz luźniejsza. Już nie mówiłem tylko o egzaminie, a Lena przestała pytać tylko z uprzejmości. Opowiadałem jej o planach, o dzieciństwie, o dziadku, który nauczył mnie czytać na starych gazetach. Ona z kolei mówiła o pracy w kwiaciarni, którą odziedziczyła po ciotce.
Była uprzejma
– Wiesz co – powiedziała w końcu – i tak już za późno na twój egzamin. Ale skoro już jesteśmy w tym samym mieście, może napijesz się ze mną kawy? Mam jeszcze trochę czasu, zanim wrócę do roboty.
Zaskoczyła mnie i wzruszyła jednocześnie. Mógłbym próbować jeszcze coś ratować, dzwonić, tłumaczyć się – ale prawda była taka, że nie miałem już wpływu na to, co się wydarzyło.
– Jasne. Bardzo chętnie.
Zatrzymaliśmy się w małej kawiarni. Usiadłem naprzeciwko Leny. Patrzyła na mnie uważnie, ale nie było w tym napięcia. Po prostu chciała mnie lepiej poznać. I ja też chciałem poznać ją.
Siedzieliśmy w kawiarni dłużej, niż planowaliśmy. Lena zerknięciem na zegarek przypomniała sobie o obowiązkach, ale nie wyglądała, jakby jej się śpieszyło. W końcu wstała, podniosła torbę i spojrzała na mnie z nieoczywistym uśmiechem.
– Chodź, odprowadzę cię na przystanek. Może uda ci się złapać jakiś autobus do domu.
– Jasne – odpowiedziałem. Nie chciałem wychodzić, ale wiedziałem, że to już pora.
Nie łudziłem się
– Jakbyś kiedyś znowu czegoś zapomniał… to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– Może tym razem zgubię coś specjalnie.
– Nie przesadzaj. Jeszcze się spóźnisz na kolejny egzamin.
Autobus nadjechał, a ja wsiadłem bez słowa. Znalazłem miejsce przy oknie i przez szybę patrzyłem, jak Lena znika w tłumie. Nie miałem pojęcia, co będzie dalej. Ale nie czułem już, że ten dzień był stracony.
Spotkałem się z Leną jeszcze kilka razy. Bez pośpiechu, bez deklaracji. Po prostu poszliśmy na spacer, rozmawialiśmy. Czasem śmialiśmy się, czasem milczeliśmy. I to wystarczało.
Pewnego popołudnia, siedząc na ławce przy jej kwiaciarni, pomyślałem, że czasem największe straty prowadzą do niespodziewanych zysków. Że życie to nie tylko zaliczenia i plany. Czasem to ludzie, którzy pojawiają się wtedy, kiedy ich najbardziej potrzebujemy.
Robert, 26 lat
Czytaj także:
- „Zaszłam w ciążę i teściowa wścibskim nosem zwęszyła spisek. Sądzi, że w moim ogródku nie ma nasionek jej syna”
- „Szydziłam z synowej, bo paniusia brzydziła się pracy. Szybko zrozumiałam, że największy chwast wyrastał pod moim dachem”
- „8 lat czekałam na pierścionek zaręczynowy, a on oświadczył się dopiero, gdy musiał. To nie tak miało wyglądać”