„Przeze mnie moja córeczka ma problemy w szkole. Sprzedałam naszą relację, by zarobić na modny tornister”
„Milczałam. Próbowałam coś powiedzieć, wyjaśnić, ale nie wiedziałam co. Przecież to nie tak, że mnie nie obchodzi. Przecież wszystko robię dla niej. Żeby miała dobrze. Żeby niczego jej nie brakowało”.

- Redakcja
Codziennie wstaję o 6:30. Budzik dzwoni na szafce nocnej, a ja mam wrażenie, że minęły dopiero trzy godziny snu. Przeczesuję palcami włosy, zerkam w lustro i próbuję oszukać zmęczenie, nakładając korektor pod oczy. Potem biegnę – najpierw do kuchni, robię Zosi kanapki do szkoły, później ją budzę, próbuję ją przytulić, ale ona już się nauczyła – wie, że to przytulenie trwa mniej niż dziesięć sekund, zanim znów sięgnę po telefon. W samochodzie – telefon. W korku – telefon. W windzie – telefon. Klienci, briefy, spotkania. Zespół do ogarnięcia, prezentacja do zrobienia „na wczoraj”. Lunch jem między jednym a drugim mailem, wpatrzona w ekran jak w ołtarz.
Wieczorem wracam, czasem koło osiemnastej, czasem później. Zosia już po kolacji, już w piżamie. Czasem czyta książkę, czasem pisze coś w zeszycie. Mówię jej, że tylko sprawdzę maila i zaraz do niej przyjdę. I czasem przychodzę. A czasem nie. Wmawiam sobie, że to wszystko dla niej. Że robię karierę, żeby niczego jej nie brakowało. Że za chwilę, jak tylko skończę ten projekt, ten kwartał, to będzie lepiej. Tylko że te kwartały mijają, a ja nadal mówię „za chwilę”. I chyba najbardziej boli mnie to, że Zosia przestała pytać, kiedy ta „chwila” w końcu przyjdzie.
Starałam się da córki
Wpadłam spóźniona. Jak zawsze. Korek, telefon, jeden mail za dużo. Pani Iwona stała przy tablicy i rozmawiała z jakąś mamą w puchowej kurtce, ale przerwała w pół słowa i spojrzała na mnie. Nie musiała nic mówić. To spojrzenie wystarczyło, żebym poczuła się jak uczennica.
– Przepraszam – powiedziałam szybko i usiadłam na najbliższym wolnym krześle.
Wychowawczyni nie wróciła już do rozmowy z tamtą mamą. Pożegnała ją krótko i podeszła do mnie. Usiadła obok i przez chwilę milczała. Wiedziałam, co to za cisza.
– Nie chcę robić wyrzutów – zaczęła w końcu cicho. –Wiem, że każdy ma swoje życie, pracę. Zosia jest bardzo wrażliwa. I bardzo mądra.
Pokiwałam głową. Znałam to. Słyszałam to już wiele razy. Zosia jest świetna, cicha, spokojna, dojrzała jak na swój wiek.
– Pisze bardzo ładne wypracowani. I nie chodzi tylko o styl. Ona... bardzo panią kocha – wychowawczyni uśmiechnęła się lekko. – Pisze o pani bardzo ładnie. Najczęściej o czekaniu.
– O czekaniu? – powtórzyłam głucho.
Pani Iwona znów kiwnęła głową.
– Tak. O czekaniu na wspólny obiad. Na opowiadanie o dniu w szkole. Na kakao, które może pani zrobi, jak będzie miała chwilę.
Milczałam. Próbowałam coś powiedzieć, wyjaśnić, ale nie wiedziałam co. Przecież to nie tak, że mnie nie obchodzi. Przecież wszystko robię dla niej. Żeby miała dobrze. Żeby niczego jej nie brakowało.
– To nie... – zaczęłam, ale głos mi zadrżał. – Ja naprawdę się staram. To tylko taki okres. Jeszcze chwila i wszystko wróci do normy.
Pani Iwona spojrzała na mnie spokojnie, jakby znała to zdanie. Jakby już je słyszała, nie raz.
– Wiem, że pani się stara – powiedziała łagodnie. – Zosia nie czeka na efekt pani starań. Ona czeka na panią.
Po tych słowach wstała i odsunęła krzesło. Chwilę potem była już przy drzwiach, żegnając innych rodziców. A ja siedziałam w tej małej, pachnącej kredą klasie i nie mogłam się ruszyć.
Czułam w gardle suchość
Wróciłam późno. Specjalnie pojechałam dłuższą drogą, jakbym próbowała odwlec ten moment wejścia do mieszkania. Kiedy przekręcałam klucz w zamku, usłyszałam ciszę. W przedpokoju panował porządek. Zosia już spała. Zajrzałam do jej pokoju. Leżała na boku, z ręką pod policzkiem, kołdra zsunięta do połowy. Podeszłam, poprawiłam koc i przez chwilę patrzyłam na nią, jakby to miało mi odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Nie powiedziałam jej o rozmowie z panią Iwoną. Nawet nie zaczęłam. Wymamrotałam coś o pracy, przytuliłam ją na dobranoc i uciekłam do kuchni. Tam usiadłam przy stole, patrząc w pusty kubek. A potem wstałam i poszłam po jej zeszyty. Przekartkowałam kilka stron, aż znalazłam tekst, o którym mówiła nauczycielka.
„Moja mama jest bardzo zajęta, ale to dobrze, bo ma ważną pracę. Robi reklamy i rozmawia z ludźmi przez telefon. Kiedyś mi powiedziała, że wszystko, co robi, robi też dla mnie. Myślę, że to prawda. Czasem chciałabym, żeby zamiast reklamy zrobiła ze mną naleśniki”.
Zamknęłam oczy. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz robiłam z nią naleśniki. Kiedy siedziałyśmy przy stole i rozmawiałyśmy nie o tym, co trzeba, tylko o tym, co nas ciekawi. Nie pamiętałam. Otworzyłam zeszyt znowu. Kolejny tekst.
„Kiedyś pójdziemy razem do parku. Mama będzie miała dzień wolny i kupimy sobie lody. Ja wybiorę czekoladowe, a ona truskawkowe, bo zawsze takie lubiła. Będziemy siedzieć na ławce i rozmawiać o filmach. Wiem, że tak będzie, tylko jeszcze nie teraz”.
Przewróciłam jeszcze jedną stronę. Była tam ilustracja. Dwie postacie trzymające się za ręce, a pod spodem podpis: „To ja i mama, jak będziemy się śmiać razem”.
Włożyłam zeszyt z powrotem do szuflady. Przykucnęłam przy jej łóżku, patrząc na nią jeszcze chwilę, choć już głęboko spała. Czułam w gardle suchość, jakby coś stanęło mi na krtani i nie chciało puścić. Nie byłam matką, którą chciała mieć. Nie gotowałam z nią, nie chodziłam na lody. Nie opowiadałam śmiesznych rzeczy przy kakao.
Poszłam z córką na lody
Obudziłam się przed budzikiem. Przez chwilę leżałam w ciemnym pokoju, wsłuchując się w ciszę. Wiedziałam, że dziś zrobię coś inaczej. Wstałam. Zaparzyłam herbatę. Włączyłam lampkę w kuchni, tę przy zlewie, którą zwykle zapalam tylko wieczorami. Usiadłam przy stole. I napisałam krótką wiadomość do szefowej. Że mnie dziś nie będzie. Że to coś ważnego. Że przepraszam. Zosia siedziała przy stole w piżamie, kiedy weszłam do jej pokoju.
– Dzień dobry – powiedziałam. – Nie musisz się jeszcze spieszyć. Dziś nie idziemy do szkoły.
Spojrzała na mnie niepewnie.
– Jesteś chora?
– Nie. Po prostu… chcę z tobą gdzieś iść. Tylko we dwie. Na chwilę. Chciałabyś?
Pokiwała głową. W milczeniu. Wyszłyśmy pół godziny później. Założyła czapkę z pomponem, którą lubiła, ale której nigdy nie nosiła do szkoły, bo „wszyscy się gapią”. Trzymała mnie za rękę. Na ulicy było jeszcze chłodno, ale powietrze miało ten rodzaj świeżości, który przypomina o czymś prostym. Że życie to nie tylko sprawy do załatwienia. To też spacer we wtorek rano. Usiadłyśmy na ławce w parku. Obok przechodził starszy pan z psem. Jakaś kobieta biegła z kawą w plastikowym kubku. A my siedziałyśmy w kurtkach, jedząc lody.
– Dobrze, że nie musisz dziś pracować – powiedziała Zosia cicho.
Spojrzała na mnie, tak jakby nie rozumiała.
– Chciałam być z tobą – dodałam.
Przez chwilę patrzyła w bok, na drzewa. Potem zapytałam:
– Zosiu… czemu pisałaś o tych rzeczach, których nie robiłyśmy?
Zastanowiła się. Wzięła jeszcze jedną łyżkę lodów. I powiedziała:
– Bo myślałam, że kiedyś to zrobimy.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na nią i czułam, że nie zasługuję na jej wyobrażenia. A jednocześnie – że nie mam nic ważniejszego do zrobienia niż być tą matką, o której ona pisze.
– Przepraszam – wyszeptałam.
Zosia odłożyła łyżeczkę, przysunęła się bliżej i oparła głowę o moje ramię. Nie mówiłyśmy nic więcej.
Coś się we mnie zmieniło
Wieczorem siedziałam w łóżku z kubkiem herbaty. Zosia spała obok, wtulona w poduszkę, jakby nic się nie zmieniło. Jakby ten dzień nie był inny niż wszystkie. A jednak był. Nie dlatego, że nie poszłam do pracy. Dlatego, że pierwszy raz od dawna wybrałam ją, nie obowiązek. Z pełną świadomością. Bez usprawiedliwień. Wiem, że to nie rozwiąże wszystkiego. Jutro znów zadzwoni telefon, a skrzynka zapełni się wiadomościami. Jednak dziś, przez kilka godzin, naprawdę byłam jej mamą. Nie tą z wyobrażeń, nie tą z zeszytu. Prawdziwą. Obecną.
Wciąż nie wiem, jak to poukładać. Nie mam planu. Nie zrezygnuję z pracy, nie porzucę wszystkiego. Wiem już, że nie chcę żyć, odkładając nasze wspólne chwile na potem. Bo potem może nie nadejść. Bo dzieci nie czekają w nieskończoność. One rosną. Uczą się żyć bez nas. Nie wiem, czy Zosia zapamięta ten dzień. Może nie. Może zleje się z innymi wspomnieniami, które wypełnią jej dzieciństwo. Jeśli kiedyś wróci do tamtego zeszytu, do tych wypracowań o czekaniu, chciałabym, żeby pomyślała: „Ona jednak przyszła”. Nie chcę już być matką z tekstu, który trzeba sobie wyobrazić. Chcę być tą, którą da się wspominać.
Alicja, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na wakacjach w Austrii chciałam objeść się sznyclami i struclą. Pierwszy paragon grozy zepsuł mi apetyt na cały wyjazd”
- „Zbiory pomidorów w szklarni się skończyły, ale we mnie zakiełkowało nasionko. Narzeczony mi tego nie wybaczy”
- „Zamieszkaliśmy blisko rodziców, by pomogli w opiece nad dziećmi. Nie spodziewałam się, że nagle wyparują jak ocet”