Reklama

Jestem starym dziadem, któremu znudziło się życie. „Po co się kołatać po tym świecie – myślałem – skoro człowiek już właściwie na nic nie czeka?”. Każdy dzień taki sam jak poprzedni, tylko raz kolana bolą bardziej, a raz mniej… Nic już nie sprawia przyjemności, nawet jedzenie, bo jak się skusisz na coś dobrego, zaraz odzywa się zgaga, wątroba, trzustka i przypominają, że teraz najzdrowsze dla ciebie jest to, czego nie zjesz!

Reklama

Odkąd odeszła Paulina, przestało mi się cokolwiek chcieć. Wstaję późno, chociaż płytki sen odchodzi koło piątej rano, leżę na kanapie, myślę, wspominam, przywołuję te lata, kiedy byliśmy młodzi, zdrowi i wszystko było w zasięgu ręki. Przeżyłem z Pauliną czterdzieści pięć lat. Już prawie rok jestem sam, a nadal ją widzę: przy piecu, z drutami i koszykiem kolorowych włóczek, z serwetą, którą haftuje w wypukłe, lśniące wzory… Była w tym mistrzynią, nawet doktorowa z naszej przychodni zamawiała u niej takie cuda!

Odeszła tak nagle

Nie mogę sobie przypomnieć, żeby nic nie robiła, żeby siedziała bezczynnie. Dopiero w ten ostatni, straszny dzień, nagle przycupnęła w fotelu i powiedziała:

– Dziwnie mi jakoś… To chyba od żołądka, bo mnie mdli.

– Nie ruszaj się – zawołałem.

– Dam ci krople miętowe. Poczekaj…

Kiedy wróciłem z tymi kroplami nakapanymi na cukier, już jej nie było. Na łyżeczce zastygła zielona kulka, schowałem ją do pojemnika w kredensie. Leży tam do dzisiaj.

Na pogrzebie nie rozpaczałem. Paulinie nigdy się nie podobało, kiedy ktoś głośno okazywał swoją rozpacz. Mówiła wtedy:

– I po co tak szaleć? Człowiek przychodzi, odchodzi, zwykła kolej rzeczy. Zrobiłeś na świecie, co miałeś do zrobienia, i już! Czas na odpoczynek.

– A małe dzieci? – pytałem. – Nie powiesz, że one też swoje zrobiły?

– Nie powiem, bo nie wiem. Jestem za głupia, żeby się kłócić z Panem Bogiem. Może zrobiły, może nie, a ty skąd wiesz, że Stwórca w swoim miłosierdziu nie ochronił tych malców od jakichś nieszczęść, cierpienia albo gorszych chorób, co na nie tutaj czyhały?

Paulina wierzyła w Boga wiarą twardą, bez wątpliwości, niewzruszoną, bez wahań i pytań. Często jej tej wiary zazdrościłem! Jestem pewien, że gdybym ja umarł pierwszy, jej byłoby łatwiej to znieść. Zastanawiam się, dlaczego tam, na górze, tego nie uwzględniono, i po co ja zostałem sam?

To był przypadek

Tamtego dnia pojechałem zapalić znicz na grobie Pauliny. Dzień był zimny, z ostrymi igiełkami sypkiego śniegu i wiatrem przeszywającym na wylot. Czekałem na autobus, bo ode mnie na cmentarz jest kawał drogi. Skuliłem się pod wiatą, podniosłem kołnierz i nasunąłem czapkę prawie na oczy. Nie zwracałem uwagi na chłopaka, który siedział obok. Pociągał nosem, pokasływał, był wyraźnie przeziębiony, aż się dziwiłem, że tłucze się po świecie w taką pogodę.

– Lubi pan koty?– usłyszałem nagle, więc się odwróciłem, żeby go zobaczyć dokładniej. Był nieduży, chudy, miał jakieś dwanaście lat.

– Średnio – odpowiedziałem. – A o co chodzi?

– Mam kota do oddania – oznajmił. – Jest młody i ładny. Nie brudzi. Nauczyłem go robić wszystko do kuwety. Żaden z nim kłopot.

– Więc, czemu go nie chcesz?

– Ja bym chciał. Bardzo. Tylko ta baba od mojego taty się wścieka, że drapie w kanapę i zostawia sierść na krzesłach. Ale to nieprawda. Jak się mu powie, żeby nie właził na meble, to posłucha. Jest fajny... Chce go pan zobaczyć?

Odsunął zamek błyskawiczny i spod kurtki wyjrzał mały, ciemny łepek z różowym noskiem. Kociak patrzył na mnie rozumnymi jasnozielonymi oczami. Nagle otworzył pyszczek, nastroszył wąsy i miauknął, jakby mówił: zimno mi, chcę do domu…

– Zjadłby coś, od południa nic nie dostał – zmartwił się chłopak. – Jeżdżę z nim po kumplach i wszystkich namawiam, żeby go wzięli, ale żaden nie chce. Nie mogę wrócić z nim do domu, bo mnie macocha pogoni.

– A ojciec?

– Na razie go nie ma. Jest na wyjeździe. Ona rządzi.

Znowu zakasłał. Nos miał czerwony od kataru. Nie powinien siedzieć na takim mrozie.

– Wiesz co? – Daj mi tego futrzaka i zmykaj do domu. Jesteś chory. Weź jakieś lekarstwa, bo się całkiem rozłożysz.

– Naprawdę? – zapytał z nadzieją. – Mówi pan serio?

– Serio, serio… Nigdy nie miałem kota, bo moja żona była uczulona na sierść, ale teraz już mogę.

– A żona, co? Odczuliła się?

– Umarła. Jestem sam.

Chciałem się nim zaopiekować

Zamilkł. Popatrzył mi prosto w oczy. Już zaczął odpinać kurtkę, ale się zawahał.

– A będzie pan dla niego dobry? Bo to jest naprawdę świetny kot. Ja go bardzo lubię, nie chcę, żeby był nieszczęśliwy.

Zrobiło mi się żal tego chudego małolata, który musiał się rozstać z kimś, kogo najwyraźniej kochał. Bardzo dobrze go rozumiałem.

– Słuchaj – powiedziałem. – Dam ci swój numer telefonu. Zadzwoń. Powiem ci, jak on się sprawuje. Może cię nawet kiedyś zaprosimy?

– A to na pewno dobry numer? – upewnił się. – Nie buja pan?

– Po co miałbym bujać?

– Nie wiem, jestem skołowany. Boję się o niego…

Widać było, że nie może się rozstać z tym maleństwem. Coś mu szeptał do ucha, głaskał, obiecywał… Wreszcie oddał mi piszczącego kociaka, odwrócił się i uciekł. Pewnie wstydził się, że płacze.

Już nie czułem się samotny

Tej nocy, po raz pierwszy od śmierci mojej żony, nie czułem się tak strasznie sam. Maluch spał na fotelu Pauliny. Zawsze tam leżał jej zielony sweter, tak go ułożyłem, żeby zapinany na guziki przód znajdował się na oparciu, a rękawy, na poręczach. Wtedy mogłem sobie wyobrażać, że ona na nim siedzi. Wiem, że to głupota, ale szukałem takich strzępów wspomnień w nadziei, że mi to pomoże. Obudziłem się w środku nocy i od razu spojrzałem na fotel. Jeden rękaw się zsunął i wyglądało to tak, jakby niewidoczna Paulina obejmowała ramionami kota, dając znak, że on ma tu zostać, że znalazł dom, i że nie będzie się już nigdzie tułał.

Rano pierwszy raz od dawna się uśmiechnąłem. Kocię pomrukiwało, pokazując brzuszek i prężąc łapki z wysuwającymi się pazurkami.

– Poczekaj – pogłaskałem malca, czując pod palcami niewyobrażalnie miękką i delikatną sierść. – Zaraz ci przyniosę śniadanie, a potem obaj jakoś sobie ułożymy to nasze wspólne życie.

Pojęcia nie miałem, że w markecie jest tyle przysmaków dla kota. Na szczęście, po drodze wszedłem do pobliskiej lecznicy weterynaryjnej, gdzie młodziutka lekarka poradziła mi, czym najlepiej karmić takiego kociego niemowlaka. Kazała mi też przynieść go na badanie.

– Piękny – stwierdziła. – Ale to dziewczynka. I wie pan co? Pełna wdzięku i prześliczna! Może nazwie ją pan Merlin? Po Marilyn Monroe? – zaproponowała.

– Tak, niech będzie Merlin, moja mała przyjaciółka – odpowiedziałem, hamując wzruszenie.

Żyjemy sobie we dwoje

Chłopiec z przystanku do tej pory nie zadzwonił, chociaż Merlin wyrosła na wspaniałe, inteligentne i zupełnie wyjątkowe zwierzę. Może się boi, że będę chciał ją oddać? Oczywiście, nie zrobiłbym tego za żadne skarby! Pokochałem Merlin, jak kogoś najbliższego sercu. Ona wszystko rozumie, przychodzi do mnie, kiedy zaczynają mnie męczyć złe myśli, miękko wskakuje na ramię i trąca łebkiem moją brodę, dopominając się uwagi i głaskania.

– Nie bój się – zapewniam wtedy. – Nie zrobię żadnych głupot. Przecież ty jesteś ze mną, muszę się tobą opiekować, maleńka.

Reklama

Patrzy mi prosto w oczy, a źrenice zwężają się jej w czarne kreski. Zerkam na dużą fotografię Pauliny i pytam w myślach: „To ty ją mi przysłałaś, prawda? To ma być mój Anioł Stróż, mam rację?”. Merlin układa mi się na kolanach, wierci, obraca w kółko, wygina grzbiet w pałąk, mości wygodnie, wreszcie zwija się w kłębek, owija puszystym ogonem i wibruje po kociemu. A ja czuję spokój.

Reklama
Reklama
Reklama