Reklama

Wyrwałem się na jeziora dość późno, lato już minęło, ale pogoda była jak drut, w sam raz na żeglowanie. Niebacznie zwierzyłem się z zamiarów kumplowi, a ten wpadł na pomysł, że pojedzie ze mną. Nie miałbym nic przeciw temu, gdyby nie fakt, że miała towarzyszyć mu dziewczyna, której serdecznie nie znosiłem.

Reklama

– Ilona zaprosiła koleżankę, żeby było do pary – pocieszył mnie kumpel, kompletnie dobijając.

Potrzebowałem towarzysza, we dwóch łatwiej żeglować i Wojtek by mi się przydał, ale dziewczyn na jachcie nie chciałem. Obie były zielone, nie miały pojęcia nie tylko o pływaniu, ale także o spartańskich warunkach na wodzie. Pewnie spodziewały się klasy lux, łóżek i obiadów, opalania się na nadbudówce, szumu wody rozcinanej dziobem statecznie płynącego jachtu. Z tego wszystkiego mogłem im zaoferować tylko szum wody, nie byłem pewien, czy to nie za mało. Perswadowałem, tłumaczyłem, ale Wojtek się uparł. Strasznie zależało mu na Ilonie, chciał jej zaimponować. Zgodziłem się, bo kumplowi się nie odmawia.

– Dojedziemy dzień później, jak ogarnę swoje sprawy – zastrzegł Wojtek i na tym stanęło.

Czułem, że będą problemy

Zacumowałem przy kei w miłym mazurskim kurorcie. Czekając na nich, postanowiłem właśnie zjeść porządny posiłek na lądzie, kto wie, czy nie ostatni, kiedy zobaczyłem Ilonę. Wyglądała szałowo, oglądali się za nią wszyscy faceci, a towarzyszyła jej szara mysz, dziewczyna zwyczajna do bólu. Właściwie kogo się spodziewałem? Ilona nie zniosłaby koło siebie równie atrakcyjnej koleżanki.

Zobacz także

– Jesteśmy – pomachała mi ręką, jednocześnie uśmiechając się do barczystego żeglarza z łodzi zacumowanej obok.

– A gdzie Wojtek? – spytałem pełen najgorszych przeczuć.

– Dojedzie za dzień czy dwa – wydęła kusząco usta. – Nie chciało mi się na niego czekać, szkoda słońca. Gdzie możemy się rozłożyć?

– Że co? – nie zrozumiałem.

– Na plaży czy na jachcie? – naciskała Ilona, wyciągając z podręcznej torby olejek do opalania. – Bagaże zostawiłyśmy przy wejściu na molo, są upiornie ciężkie – poinformowała mnie.

– To nie molo, tylko keja – warknąłem.

Druga dziewczyna wyciągnęła nieśmiało rękę.

– Jestem Renia. Nie słuchaj jej, zaraz przyniesiemy torby. Ilona, rusz się.

– Nie ma mowy – oznajmiła Ilona, obrzucając mnie twardym spojrzeniem.

Renia nie kłóciła się z nią, zawróciła po bagaże. Dogoniłem ją i razem przytaszczyliśmy co trzeba.

Chciałem je zniechęcić

Podczas naszej nieobecności Ilona weszła bez pozwolenia na wynajęty jacht i gruntownie obejrzała niewielką przestrzeń. To co zobaczyła, nie przypadło jej do gustu. Oznajmiła, że jak Wojtek przyjedzie, to poszukają kwatery w miasteczku, bo tu się nie da mieszkać. O pływaniu jachtem nie wspomniała, zacząłem się odprężać, może uda mi się ich pozbyć. Żeby je do końca zniechęcić zaproponowałem krótki rejs po jeziorze. Ilona odmówiła, ale ta druga się ucieszyła. Okazało się, że nigdy w życiu nie była na łajbie, ale zawsze o tym marzyła. Uświadomiłem ją, że to nie statek wycieczkowy, żagle trzeba obsługiwać i ona się tym zajmie.

– Jak powiem lewy foka szot wybierz, ciągniesz za tę linę. Ona napina żagiel, żeby wiatr miał w co dmuchać – objaśniałem jak dziecku.

Parsknęła śmiechem.

– Nie wiem, czy zapamiętam pełną komendę, ale lewą i prawą stronę rozróżniam, panie kapitanie – kiwnąłem głową i zacząłem manewr odbijania od kei, poszło sprawnie, tyle tylko, że zapomniałem jej powiedzieć, by uważała na bom. Gruba i ciężka belka, do której przymocowany był główny żagiel, przeleciała na drugą stronę, zmiatając wszystko co po drodze, czyli Renię. Dziewczyna dostała w plecy i usiadła oszołomiona.

– Żyjesz? – spytałem mało troskliwie.

Przytaknęła.

– To uważaj na bom – uśmiechnąłem się. – Tym razem potraktował cię łagodnie, ale może wyrzucić za burtę.

– Tego bym nie chciała – pozbierała się i złapała za linkę, jak jej wcześniej pokazałem, tyle że po niewłaściwej stronie. Poprawiła się i mogliśmy ruszyć na jezioro.

Okazało się, że Renia nie sprawia problemów, robiła co trzeba i mało się odzywała. Trzymała kurczowo szoty, ale zauważyłem, że nie patrzy na wodę, tylko na czubek masztu, który zawsze wygląda bajkowo, jakby płynął po niebie. Przynajmniej według mnie, ona chyba była tego samego zdania. Odchyliła głowę i wystawiła twarz do wiatru, chłonąc go całą sobą.

– Zadowolona? – spytałem.

– Szczęśliwa – mruknęła. – Zauważyłeś, że wiatr wieje tu inaczej niż na lądzie? Jest super.

Była bardzo bystra

Pomyślałem, że ta dziewczyna potrafi wyczuć to, co ważne. Ja też kochałem wiatr na jeziorach, właśnie dlatego wypożyczałem łajby i żeglowałem. Odechciało mi się wracać, nie spieszyło mi się do Ilony. Zrobiłem zwrot, pokrzykując na Renię, żeby przesiadła się na przeciwna burtę i popłynęliśmy w kierunku zatoczki, którą chciałem pokazać dziewczynie. Niech się zachwyci, należało się jej. Jezioro było w tym miejscu dość szerokie, minęło sporo czasu, zanim zbliżyliśmy się do wybranego miejsca.

– Słabo wieje – usprawiedliwiłem ślamazarność wyprawy.

– Co będzie, jak przestanie? – rzuciła beztrosko dziewczyna.

– Mamy pagaje, żeby wrócić, będziemy wiosłować cały dzień i całą noc. Rankiem dobijemy do portu – postraszyłem ją.

– A to co? – wskazała palcem drzemiący silnik łodzi.

Nie dawała się łatwo wkręcić, była całkiem zielona, ale bystra. Pomyślałem, że gdyby więcej umiała, mógłbym z nią żeglować. Nagle żagle oklapły i zaczęły bezsilnie łopotać, rozejrzałem się po niebie i zobaczyłem dwie ciemne, ale dość niewinnie wyglądające chmury. Poderwałem się, żeby zrzucić żagle.

– Co robisz? – spytała zdezorientowana Renia.

– Zrzucam szmaty, na wszelki wypadek – odparłem krótko. – Widzisz te chmury? Nie podobają mi się. Tutaj trafiają się gwałtowne burze, jak porywiście wieje, lepiej nie mieć ożaglowania.

– To nie są burzowe chmury, a poza tym nie ma wiatru – zaprotestowała Renia.

– I to właśnie mnie niepokoi. Usiądź nisko, płyniemy na silniku do zatoczki, trzeba się schronić.

Nie byłem pewny, czy nie przesadzam z ostrożnością, ale z Renią na pokładzie nie mogłem ryzykować. Kiedyś przeżyłem biały szkwał na Mazurach, gwałtowną burzę, która przychodzi znikąd i zbiera śmiertelne żniwo wśród żeglarzy. Łodzie wywracają się jak łupinki, woda błyskawicznie się ochładza, z nieba spada ściana zimnego deszczu a czasem gradu. Ten co nie zdąży się schronić, musi walczyć o życie, biały szkwał to nie przelewki.

Opowiedziałem o nim Reni, ale nie uwierzyła. Mówiła, że to nie są chmury burzowe, świeci słońce, jest gorąco a nawet parno, trwa piękna pogoda. Podejrzewała, że znowu chcę ją wkręcić. Wkurzyła mnie swoim uporem, może nie miałem racji, ale robiłem to, co uważałem za właściwe, w końcu byłem kapitanem łajby, a ona zamiast słuchać, spierała się ze mną.

Rozpętało się piekło

Skierowałem dziób łodzi do brzegu porośniętego w tym miejscu gęstymi trzcinami. Pomyślałem, że wbiję w nie łódź i przeczekam, tam jacht nie będzie narażony na boczne uderzenia fal, nie przewróci się, trzciny osłonią nas częściowo przed wichrem. Nie zdążyłem zrobić tego, co zaplanowałem, do zbawczej ściany trzcin było jeszcze kawałek, gdy poczułem na skórze pierwsze krople deszczu. Potem przyszło uderzenie wiatru i na jeziorze rozpętało się piekło.

– Nie wychylaj się i trzymaj czegoś – krzyknąłem do Reni.

Nie wiem, czy mnie usłyszała, rozdzieliła nas ściana deszczu, jakiego jeszcze nie widziałem. Wszystko wokół znikło, widoczność spadła do zera, wiatr wył, uderzając w burty jachtu jak młot wielkoluda. Nasza łupinka trzęsła się w febrze, ale cudem stawiała opór i posuwała się naprzód, chociaż śruba napędowa co chwilę wychodziła z wody, jakby jezioro stało się górzystym terenem składającym się z wierzchołków i przepastnych dolin.

Nie wiedziałem, dokąd płynę, miałem nadzieję, że w dobrym kierunku, ale dopiero kiedy dziób rozgarnął trzciny, zacząłem znowu oddychać. Nadal nami rzucało, wiatr mógł rozbić żaglówkę o brzeg, ale teraz byliśmy w miarę bezpieczni.

– Zapomniałem ci powiedzieć, że gdyby łódź się wywróciła, nie wolno jej porzucać. Trzeba się jej trzymać do nadejścia pomocy – powiedziałem do Reni, starając się utrzymać fason.

Wściekła sią na mnie

Z trudem rozprostowała zgrabiałe z zimna palce zaciśnięte na burcie i wstała. Wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy, zziębnięta, przemoczona do nitki i przestraszona. Właśnie zacząłem jej żałować, gdy mała pięść wylądowała na mojej klatce piersiowej. Renia szczękała zębami, ale tłukła mnie zapamiętale.

– Zapomniałeś? Jesteś nieodpowiedzialny! O czym jeszcze zapomniałeś mi powiedzieć? O przelatującej na drugą stronę belce, która może rozbić głowę, o burzy, o zasadach ratowania życia?

– Burza to nie moja wina – unieruchomiłem jej ręce. – Jesteś zszokowana i zmarznięta, bardzo się ochłodziło. Musisz się rozgrzać.

– Ciekawe gdzie? – spytała retorycznie, siadając na podłodze w kałuży wody. – Masz jakiś pomysł?

– Taki, żeby nie zabierać na pokład dziewczyn, które nie mają pojęcia o żeglarstwie – odciąłem się. Nie była tak fajna, jak myślałem, dałem się nabrać na jej gadkę o wietrze na jeziorach. Teraz marzyłem tylko o tym, by się jej pozbyć, ale burza nadal szalała, choć już nie tak silna jak wcześniej. – Wiatr słabnie, niedługo będzie można wypłynąć. Odwiozę cię na keję, o przepraszam, na molo i pożegnamy się – powiedziałem chłodno.

– Po tym co przeżyliśmy, chcesz płynąć łodzią? – spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– A czym? – udałem głupiego. Nie chciało mi się tłumaczyć, że szkwał już się nie powtórzy, jezioro się uspokoi i będzie można bezpiecznie dożeglować do portu.

– Ty naprawdę masz źle w głowie – zaszczękała zębami. – Nie wracam z tobą, chcę wysiąść.

– Droga wolna – pokazałem jej pas trzcin, który trzeba było przebrnąć, by dojść do suchego lądu.

– Chyba żartujesz? – rozzłościła się nie na żarty.

Nawet gdybym chciał, nie mógłbym dobić w tych warunkach do brzegu, w innych też bym tego nie zrobił, bo łódź utknęłaby w trzcinach i kto miałby ją wypychać? Nie spodziewałem się, że to zrobi, patrzyłem w milczeniu, jak przekłada nogi przez burtę, przymierza się i skacze do wody. W tym miejscu sięgała jej do pasa.

Była bardzo uparta

– Zwariowałaś? Wracaj – wychyliłem się.

Deszcz ustał, wiatr słabł, pogoda się poprawiała, niedługo będzie można wypłynąć, o ile śruba napędowa nie utknęła w trzcinach. Renia mnie nie słuchała, patrzyłem oszołomiony, jak zmierza do brzegu. Trzciny ją zakryły, ale wydostała się z nich i wgramoliła się na wysoką skarpę. Odeszła, nawet się nie obejrzała, nie wiedziałem, czy podziwiać jej niezłomną wolę, czy martwić się, jak dotrze do miasta. Zawołałem raz i drugi, a potem dałem spokój i zająłem się śrubą.

Jednak zaplątała się w trzciny, musiałem ją mozolnie wyszarpywać z uścisku roślinności. Zanim się z tym uporałem, trochę mi zeszło, jeszcze dłużej wracałem na silniku do portu. Dziewczyn tam nie było, ani tym bardziej Wojtka. Popytałem o nie i dostałem wiadomość, jaką zostawiła mi Ilona.

– Ta ładniejsza prosiła, żeby ci przekazać, żebyś się wypchał. Powiedziała to inaczej, ale nie będę się wyrażał – wyszczerzył zęby barczysty żeglarz, który przeczekał burzę wygodnie w porcie. – A ta druga nic nie mówiła, ale była sina z zimna. Coś ty jej zrobił?

Zgrzytnąłem zębami i postanowiłem zapomnieć o niewdzięcznej Reni, burzy i całej reszcie. Nadal pływałem po jeziorach, ale nie wpuszczałem na pokład nikogo, z kim przedtem nie zjadłem beczki soli. Wypady na Mazury stały się rzadsze, bo założyłem firmę, zakochałem się, odkochałem, miałem kłopoty, sukcesy, wzloty i upadki, wszystko co składa się na dorosłe życie. Aż wreszcie zaliczyłem wpadkę z urzędem skarbowym. Dostałem z tej szacownej instytucji pismo, że mam się zgłosić do pokoju 234 celem wyjaśnienia… tu następował opis moich niedociągnięć w składaniu zeznania podatkowego. Zebrałem konieczne dokumenty i poszedłem tam, gdzie żaden właściciel firmy nie lubi bywać.

Spotkanie po latach

Odnalazłem właściwy pokój, odsiedziałem trochę na korytarzu, czekając na swoją kolej, wreszcie wszedłem.

– Proszę usiąść, zaraz się panem zajmę – urzędniczka odwróciła się, szukając czegoś w szafce. – Pan w jakiej sprawie?

Spojrzała na mnie i zamarła. Ja też, bo ostatnie, czego bym pragnął, to spotkać w skarbówce Renię, dziewczynę, która nie zachowała o mnie dobrych wspomnień. Ona pierwsza przerwała niezręczne milczenie.

– Jeszcze nie zapomniałam tej burzy – powiedziała, jak mi się wydawało, z nutką groźby w głosie.

– Rzeczywiście, była wyjątkowa – bąknąłem, zastanawiając się, czy nie uciec. Jak przyjdę później, może trafię na kogoś, kto nie żywi do mnie nieprzyjaznych uczuć.

– Byłam w szoku, strasznie się bałam, dlatego zrobiłam ci awanturę. Musiałam się na kimś wyładować, a ty byłeś pod ręką.

Tłumaczyła się? Nie chciała mojej głowy? Ożywiłem się, może nie będzie tak źle.

– Nadal żeglujesz?

Odparłem, że nie tak często, jakbym chciał i spytałem, jak dotarła po burzy do miasteczka.

– Byłaś przemoczona i pewnie nie miałaś przy sobie pieniędzy?

– Ktoś mnie podwiózł, wyglądałam jak ofiara cyklonu i tak też się czułam, więc mogłam liczyć na pomoc – uśmiechnęła się.

– Czy to nie dziwne, że spotykamy się wyłącznie w czasie burzy?

– Dzisiejsza prognoza nic o tym nie mówi – przyjrzałem jej się z zainteresowaniem.

Chciałem zatrzeć złe wrażenie

Zmieniła się, wyglądała o niebo bardziej interesująco, nie potrafiłem jednak uchwycić, na czym polegała różnica. Nie miałem jednak czasu się teraz nad tym zastanawiać.

– Mówię o cyklonie, jaki przeszedł przez finanse twojej firmy – uściśliła, sprowadzając mnie na ziemię. – Właśnie dlatego zostałeś wezwany.

– Jestem pewien, że da się coś z tym zrobić, po burzy zawsze wychodzi słońce – zaryzykowałem. – Wyszłaś za mąż?

– Zajmijmy się sprawą, z powodu której tu jesteś – osadziła mnie.

– A dobrze – zgodziłem się potulnie.

Jako stary żeglarz wyczuwałem, że idzie na wyż. Jeszcze chmurzyło się na horyzoncie, ale nie należało się tym przejmować. Omówiliśmy, co trzeba, dostałem mnóstwo wytycznych, obiecałem, że się poprawię i wróciłem do tematu, który najbardziej mnie interesował.

– Idzie wiosna, na Mazurach będzie pięknie – powiedziałem zachęcająco. – Chciałbym zatrzeć złe wrażenie, które wyniosłaś z przejażdżki ze mną, obiecuję, że tym razem nie sprowadzę burzy.

– Zapraszasz mnie na łódkę? Nie wierzę – zaśmiała się Renia.

– O ile oczywiście mąż cię puści – zawiesiłem znacząco głos.

– Spytam, jak go znajdę – obiecała Renia. – A na łódkę nie wsiądę już nigdy w życiu, nawet nie próbuj mnie namawiać.

– W porządku – zgodziłem się – ale musimy przełamać schemat, według którego się spotykamy. Mówię o burzy. Dziś jest pogodnie, jeśli nie liczyć siąpiącego deszczu, proponuję więc, żebyśmy spędzili razem trochę czasu. Przysięgam, że zyskuję przy bliższym poznaniu, to będzie milowy krok w naszej znajomości.

– O ile nie trafi cię grom z jasnego nieba – Renia zmięła papier w kulkę i rzuciła we mnie. Uchyliłem się.

– Zaryzykuję. Czuję, że muszę ci opowiedzieć, czego jeszcze trzeba unikać na łódce.

– Oprócz przelatującego koło ucha bomu? – upewniła się złowieszczo Renia.

– Pamiętasz! – ucieszyłem się.

– Nie zapomniałam niczego – zmrużyła oczy. – Dobrze, sprawdzę, co masz mi jeszcze do powiedzenia. Dziś, po pracy?

Odetchnąłem głęboko.

Tak musiało być

Umówiliśmy się. Wyszedłem z urzędu na ulicę i spojrzałem w niebo. Nadal było ołowiane, ale nic nie zapowiadało gwałtownych wyładowań, mieliśmy z Renią szansę odbyć randkę w sprzyjających warunkach i w suchej odzieży. Nagle zaczęło mi na tym zależeć, wróciły wspomnienia. Szczęśliwa Renia wystawiająca twarz do wiatru, a potem przerażona i zziębnięta, brnąca przez pas trzcin do brzegu, aby dalej od łodzi. Kiepsko zaczęła się nasza znajomość, stanowczo musiałem zatrzeć złe wrażenie.
Prawie mi się to udało, w każdym razie Renia nie uciekła z randki.

Reklama

Uznałem to za sukces i zacząłem koło niej krążyć, aż w końcu się poddała. W jednym tylko nie chciała ustąpić, zapowiedziała, że nigdy nie wsiądzie na łódź. Słowa dotrzymała przez rok, a potem się przekonała. Uważam, że wybrała doskonale, ja i łajba to najlepsze, co mogło ją spotkać. Zawsze pod koniec zimy robimy plany, wyznaczamy trasy, które przemierzymy na żaglach, we dwoje, w doskonałej symbiozie. Nie zabieramy znajomych, to czas przeznaczony tylko dla nas. Tak jest idealnie, tę dziewczynę przyniosła mi burza, a prawdziwy żeglarz nie lekceważy takich znaków.

Reklama
Reklama
Reklama