Reklama

– Heniek, dostaliśmy zaproszenie na ślub! – krzyknęłam do męża od progu.

Reklama

Byłam podekscytowana jak moja własna matka, gdy przynosiła do domu pikantne plotki z miasta. Z wiekiem dostrzegałam zresztą coraz więcej podobieństw między nami i nie zawsze byłam nimi zachwycona.

– Czyj ślub? – Henryk nie przepadał za weselami i na pewno od razu zaczął kombinować, czy uda mu się z tej imprezy wywinąć.

To zaproszenie było jednak dla niego równie zaskakujące, jak dla mnie. Z mamą panny młodej nie widzieliśmy się od ponad dwudziestu lat! Nigdy bym nie przypuszczała, że zaprosi nas na ślub córki, której nawet nie widzieliśmy.

– Lepiej usiądź – powiedziałam rozemocjonowana. – Hanki!

Zobacz także

– Jakiej Hanki? – zapytał.

– Mojej przyjaciółki ze studiów, Hanki. A właściwie jej córki.

Heniek aż prychnął. No dobra, przyjaciółka to może za dużo powiedziane. Hanka wyróżniała się urodą i, czy tego chciała, czy nie, przyciągała uwagę innych. Była piękna, czuła się swobodnie w każdym towarzystwie, a do tego miała zawsze oszałamiającą fryzurę, modne ciuchy i drogie dodatki. Budziła jednocześnie zachwyt i zawiść, przez to trudno było ją polubić.

Usiadłyśmy obok siebie przypadkiem na wykładzie inauguracyjnym z socjologii i od tej pory wszędzie już chodziłyśmy razem. Co nas zbliżyło, sama nie wiem. Ja w każdym razie początkowo czułam się z tego powodu wyróżniona. W czasach szkolnych przyjaźniłam się zawsze ze skromnymi i cichymi dziewczynami, takimi jak ja. Nie lubiłam określenia szara myszka, ale, szczerze mówiąc, dobrze pasowało do mnie i moich koleżanek. Nigdy nie wyróżniałam się w grupie.

Hanka, przeciwnie, miała jakąś iskrę bożą. Na ćwiczeniach potrafiła doskonale analizować wszystkie socjologiczne zjawiska, a jakby tego mało, zadawała celne, ciekawe pytania, które sprawiały, że wykładowcy z chęcią zagłębiali się w temat, zapominając o tym, że miało być kolokwium. Dzięki niej nasza grupa zawsze miała łatwiej od innych. To, że jest to zasługą Hanki, każdy dobrze wiedział. Lubili ją i wykładowcy, i studenci. Nie było osoby na roku, która by jej nie kojarzyła. Gdy pojawiałyśmy się na jakiejś prywatce, natychmiast zwracali na nią uwagę najprzystojniejsi chłopcy. Piekarz z naszej piekarni zostawiał jej zawsze najładniejsze bułki, a panie z sekretariatu obsługiwały ją poza kolejką, żeby nie musiała tracić czasu. Obserwowanie jej, nawet jeśli z czysto socjologicznego punktu widzenia, było prawdziwą przyjemnością. Jednak notoryczne pozostawanie w jej cieniu, nie należało już do przyjemności.

Nie mogłam przebić jej urodą, ale próbowałam się wyróżnić

Hania była wobec mnie zawsze bardzo lojalna i serdeczna. Ale gdy podchodziłyśmy do jakiejś grupy, miałam wrażenie, jakbym była niewidzialna. Wszyscy zawsze pamiętali Hankę, a ja umykałam ich uwadze. Część osób kojarzyła mnie jako jej koleżankę, ale o tym, jak mam na imię, nikt już nie pamiętał. W pewnym momencie moja sympatia do niej przerodziła się całkiem naturalnie w rywalizację. Lubiłam spędzać z nią czas, ale nie chciałam już robić za tło dla gwiazdy. Moje desperackie próby wyróżnienia się nigdy jednak nie przynosiły pożądanych rezultatów.

Moim pierwszym pomysłem była zmiana koloru włosów na intensywną czerwień. Chciałam stać się kolorowym ptakiem, ale gdy tylko wysuszyłam włosy, zrozumiałam, że popełniłam błąd, który niełatwo będzie naprawić. Rozbawione spojrzenia kolegów i koleżanek utwierdziły mnie tylko w przekonaniu. Po kilku dniach wysłuchiwania szyderczych komentarzy, przefarbowałam włosy na czarno.

Jednak nie chciałam się poddawać. Zaczęłam nosić ekstrawaganckie ubrania, które wyszukiwałam w sklepach z używaną odzieżą, ale łączenie ich szło mi nie za dobrze. Nikt nie podziwiał mojego nowego stylu, bo nie wyglądałam oryginalnie tylko cudacznie. Poza tym nie czułam się w tych ciuchach sobą. Miałam wrażenie, jakbym się za kogoś przebrała.

W końcu uznałam, że lepiej będzie, jeśli postaram się wyróżnić osobowością. Zaczęłam więc głośniej się śmiać i opowiadać anegdotki, które zazwyczaj śmieszyły tylko mnie. Hanka patrzyła na te moje dziwactwa z coraz większym zażenowaniem. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i przestanie się pokazywać w moim towarzystwie.

Gdy pewnego dnia wracałam w nie najlepszym nastroju z wykładu, na którym próbowałam nieudolnie włączyć się do dyskusji, dogonił mnie kolega z roku – Henryk.

– Małgosiu, zostawiłaś pióro – zawołał i podał mi zgubę.

– Dzięki – odparłam. – To prezent od taty. Miałabym wyrzuty sumienia, gdybym jej zgubiła.

– Nie ma sprawy – odpowiedział i ruszył w stronę uczelni.

– Hej… gdzie idziesz? – zapytałam zdziwiona, a on powiedział, że ma jeszcze jeden wykład za pół godziny.

– Pobiegłeś za mną specjalnie, żeby mi je oddać? – nie mogłam uwierzyć.

Zdążyłam już przejść spory kawałek. Poczułam się wyróżniona tym, że Henryk zadał sobie tyle trudu specjalnie dla mnie. W ramach podziękowania zaprosiłam go na lody. Usiedliśmy na ławce i zaczęliśmy gadać. Wcześniej zupełnie nie zwracałam na niego uwagi. Nie wyróżniał się szczególnie wyglądem, choć był niebrzydki. Okularnik o lekko rozwichrzonej czuprynie. Gdy zaczęłam z nim rozmawiać, okazało się, że był miłym, ciepłym chłopakiem. Bardzo mądrym, a przy tym skromnym.

– Podobają ci się wykłady? – zapytałam, obgryzając wafelek.

– Ty mi się podobasz. Zapisałem się na nie, bo wiedziałem, że też jesteś na liście – odpowiedział, jak gdyby nigdy nic, poprawiając okulary na nosie.

Tymczasem ja z wrażenia aż zaniemówiłam. Nikt nie powiedział mi jeszcze nigdy wprost, że mu się podobam.

– Ale wiesz co… – ciągnął bez cienia onieśmielenia. – Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale najbardziej podobasz mi się w swoim naturalnym kolorze włosów i zwykłych jeansach. Tak jak ubierałaś się wcześniej.

– Przecież wyglądałam jak szara mysz – powiedziałam wciąż oszołomiona jego szczerością.

– Nieprawda. Jesteś piękna.

Uśmiechnęłam się i popatrzyłam na niego oczarowana. Moje spragnione męskiej uwagi serce zabiło mocno.

Dla Henryka zawsze byłam najpiękniejsza i to mi wystarczało

Henryk i jego komplementy były dokładnie tym, czego potrzebowałam. Sama nie mogłam uwierzyć w to, z jaką łatwością odwzajemniłam jego uczucia. Od tamtego spaceru staliśmy się niemal nierozłączni. Siedzieliśmy razem na wykładach, wracaliśmy razem z zajęć, uczyliśmy się razem do kolokwiów i sesji. Zupełnie zapomniałam o moich zmartwieniach związanych z Hanką i swoją zbyt przeciętną aparycją. Zaczęłam czuć się wyjątkowa dzięki temu, że Henryk mnie tak postrzegał. Wiedziałam, że świata poza mną nie widzi i w pełni to odwzajemniałam.

Zakochaliśmy się w sobie bez pamięci, a zaraz po studiach wzięliśmy ślub. Była to skromna uroczystość tylko dla najbliższej rodziny. Wolałam nie robić wesela, bo szczerze mówiąc, nie chciałam zapraszać Hanki. Bałam się, że moje kompleksy powrócą i będę się czuła nieatrakcyjnie w dniu własnego ślubu. Tego żadna panna młoda by nie chciała.

Teraz po latach, gdy otworzyłam od niej zaproszenie na ślub jej córki, nie mogłam uwierzyć. Nie zapomniała o mnie. Po tylu latach…

– W co ja się ubiorę? – westchnęłam, a Heniek wzniósł oczy do nieba i podszedł do mnie.

– Tylko nie zacznij znowu świrować. Pamiętaj, że najpiękniej wyglądasz, jak jesteś sobą.

– Oj, Heniu, dwadzieścia lat temu mogłam sobie nosić niefarbowane włosy i pokazywać się bez makijażu, ale teraz nie już nie uchodzi!

Potwierdziłam nasz przyjazd, mimo oporów Henryka. I od razu zaczęłam planować przygotowania. Do ślubu zostało sześć tygodni. Postanowiłam więc przejść na dietę, żeby zrzucić zbędne kilogramy. Henryk kręcił głową, powtarzając, że nie mam czego zrzucać, jednak nie ma się co oszukiwać – od obrony pracy magisterskiej przybyło mi sporo kilogramów, a Hanka na pewno jest równie szczupła co kiedyś. Zapisałam się do makijażystki, fryzjerki i oczywiście umówiłam się z córką na zakupy.

– Co to za Hania?

– Och, taka koleżanka, na której trzeba zrobić wrażenie!

– Wybierz coś prostego! – odparła bez namysłu. – To zawsze wygrywa. Mała czarna albo ewentualnie mała zielona. Podkreśli kolor twoich oczu.

– Czy wy z ojcem powariowaliście? Nie widziałam Hanki od dwudziestu lat! Muszę się prezentować jak milion dolarów.

Przebrałam się za kogoś, kim tak naprawdę nie jestem

Znalazłam kanarkową sukienkę z gorsetem odejmującym co najmniej dziesięć centymetrów w talii, dobrałam do niej kolorowy, krzykliwy naszyjnik i buty na wysokiej szpilce.

– Jak dla mnie, za dużo tego wszystkiego – stwierdziła córka.

– To nie pogrzeb, tylko wesele – odgryzłam się i uznałam, że nie mogę liczyć na jej pomoc.

Odziedziczyła chyba po ojcu to zamiłowanie do ascetyzmu. Zgodnie z ich standardami mogłabym pójść w worku na ziemniaki. Postanowiłam, że będę podejmować decyzje sama, nie pytając ich o zdanie. Najlepiej słuchać własnej intuicji!

W dniu wesela wróciłam do domu po wizytach u wizażystki i fryzjerki – ze sztywnym kokiem pełnym drobnych loczków i splotów oraz z intensywnym makijażem.

– No, nie wiem… – Henryk przyglądał się niepewnie.

Nie chciał mnie krytykować, bo wiedział, jak to się skończy, ale widziałam, że mu się nie podoba. „Oj, facet! Nie zna się” – myślałam.

Poprosiłam brata, żeby pożyczył nam swoje nowe auto, bo nasze było stare i porysowane. Gdy podjechaliśmy pod kościół pół godziny przed czasem, zobaczyłam z daleka Hanię. Widać było po niej upływ lat, ale wyglądała pięknie. Miała prostą elegancką spódnicę i bluzeczkę. Bez żadnych szaleństw. Przejrzałam się w lusterku i zrozumiałam wszystko, co chcieli mi powiedzieć Heniek i córka. Wyglądałam jak papuga. Zupełnie jak w czasach studenckich eksperymentów. A przecież nie byłam już naiwną trzpiotką, tylko dojrzałą, rozsądną kobietą. Znam siebie. Wiem, w czym mi do twarzy i w czym czuję się najlepiej… Miałam ochotę stamtąd uciec. W panice zadzwoniłam do córki, a ona spokojnym tonem oznajmiła, że kupiła mi zieloną ołówkową sukienkę i zapakowała ją do bagażnika. Miała nadzieję, że się opamiętam.

– Idź do łazienki na stacji benzynowej, zmyj ten estradowy makijaż, uczesz się i umaluj tak jak zawsze. Zapewniam cię, że będzie o niebo lepiej, niż jest teraz.

Zrobiłam dokładnie tak, jak mi poradziła córka. Ta prosta, zielona sukienka była faktycznie strzałem w dziesiątkę. Na ślub przyszliśmy minimalnie spóźnieni, ale ze spokojnym sercem. Po ślubie podeszłam pogratulować pannie młodej, która była chyba jeszcze piękniejsza niż Hania w jej wieku.

– Mama zawsze opowiada o pani w samych superlatywach. Była pani jej najlepszą przyjaciółką – powiedziała, dziękując mi za życzenia. – Musicie koniecznie ze sobą pogadać. Jak najprędzej.

Nie mogłam uwierzyć w jej słowa, ale oczywiście tuż po obiedzie weselnym podeszłam do Hani, a ona objęła mnie i ucałowała.

– Nic się nie zmieniłaś, Małgosiu. Wyglądasz pięknie, jak zawsze. Henryk ma szczęście, że ma taką żonę!

– Przestań, Haniu… To ty wyglądasz wspaniale!

Henryk podszedł do nas i ucałował dłoń Hanki.

– O proszę, a tu winny porwania mojej przyjaciółki – pogroziła Heniowi palcem. – Nigdy ci nie zapomnę tego, że tak mnie zostawiłaś bez wsparcia do końca studiów. Od lat żałowałam, że nasz kontakt się urwał. Córka namówiła mnie, żebym cię zaprosiła.

Spojrzałam na nią, piękną i pewną siebie kobietę i zrozumiałam, że zawdzięczam jej więcej, niż mogłam przypuszczać. To dzięki niej otworzyłam się na ludzi i zaczęłam wierzyć w to, że mogę więcej, niż tylko stać w szarym tłumie. I choć obawiałam się, że nigdy nie dorównam jej klasą, to wiedziałam, że tak jak Henryk, ona także widzi we mnie szczerą i naturalną dziewczynę.

Reklama

Przegadałyśmy całe wesele i od tego czasu zaczęłyśmy regularnie się widywać. Nasza dojrzała przyjaźń okazała się jeszcze piękniejsza niż za czasów studiów, bo teraz żadna z nas nie musi już niczego udowadniać. Jesteśmy sobą i tak jest dobrze.

Reklama
Reklama
Reklama