Reklama

Wielkanoc zawsze miała dla mnie smak zakłopotania i przyklejonych uśmiechów. Rodzinne śniadania u teściów nie były ani trochę rodzinne – przynajmniej nie dla mnie. Maria, moja teściowa, traktowała mnie z rezerwą i jakby ciągle chciała mnie pouczać, jak być „lepszą żoną” dla Piotra. A Piotr… cóż. Odkąd dzieci się urodziły, a on rzucił się w wir pracy, nie miałam już wrażenia, że jesteśmy parą. Byliśmy zespołem do zarządzania domem, owszem, ale związkiem? Już nie.

Reklama

Zresztą, kiedy ostatni raz powiedział mi, że jestem piękna? Albo objął mnie czy pocałował z pasją?

Między nami był już tylko chłód.

W drodze do rodziców Piotra jechaliśmy w ciszy. Antek z tyłu gadał coś do Basi, a ja wpatrywałam się w krajobraz przesuwający się za oknem. Nagle Piotr zerknął na mnie z niecierpliwieniem.

– Tylko proszę cię – powiedział tonem wypranym z emocji – nie wygłupiaj się przy stole, okej?

– Wygłupiam się? – zapytałam, przekrzywiając głowę. – Przepraszam, nie wiedziałam, że siedzenie w milczeniu i udawanie, że wszystko gra, to występy komediowe.

– Daj spokój. Po prostu… nie rób scen. Mama i tak się denerwuje – westchnął i wrócił do prowadzenia.

Patrzyłam na niego długo. Na jego profil, spięty kark, dłoń zaciśniętą na kierownicy. I wtedy coś we mnie pękło. Wiedziałam, że dziś nie będzie łatwo. Nie przewidziałam tylko, że to nie Piotr stanie się źródłem mojego zamętu. Ale jego ojciec.

Nie wiedziałam, co się dzieje

– Julia, kochanie, usiądź tutaj, przy Tomku – rzuciła Maria z uśmiechem, który zawsze kojarzył mi się z powłoką lodu na kałuży. Ładny, błyszczący, ale wystarczy lekkie stąpnięcie i pęka.

Usiadłam. Stół uginał się od żurku, pasztetów, mazurków i tych wszystkich potraw, które miały ukoić duszę, choć w mojej panował chłód.

Tomasz, ojciec Piotra, jak zwykle był pierwszy do toastów. Roznosiła go energia. Coś komentował, żartował, a ja, nie chcąc rzucać się w oczy, skubałam jajko z majonezem.

I wtedy poczułam to. Pod stołem. Dotyk. Ciepła dłoń, która lekko spoczęła na moim kolanie.

Zamarłam.

Podniosłam wzrok. Tomasz kończył mówić coś o tym, że „kiedyś kobiety miały więcej klasy”, i patrzył na mnie z uśmiechem. Taki półuśmiech, lekko kpiący. Zawahałam się. Może to przypadek? Może sięgał po serwetkę?

Ale dłoń nie znikała. Delikatnie przesunęła się po mojej nodze. Zbyt świadomie, zbyt pewnie, by to był przypadek.

Zrobiło mi się gorąco, potem zimno. Znieruchomiałam, serce waliło mi jak młotem. Spojrzałam na Piotra – był zajęty krojeniem szynki dla dzieci. Nie zauważył nic.

– Pięknie dziś wyglądasz – rzucił Tomasz, pochylając się lekko w moją stronę. – Wiosna ci służy.

– Dziękuję – odparłam sucho i zabrałam rękę spod stołu. A raczej – oderwałam ją.

Ale to nie był koniec. To był początek.

On naprawdę ze mną flirtował

Przez resztę śniadania wielkanocnego nie mogłam się skupić. Każdy ruch Tomasza śledziłam kątem oka. Jego ton, spojrzenia, gesty – wszystko wydawało się podszyte jakąś dziwną intencją. Był nadzwyczaj uprzejmy. Zbyt ciepły. Gdy niósł półmisek z pasztetem, musnął moje ramię.

– Przepraszam, skarbie – powiedział cicho, ale ton jego głosu… był inny. Intymny. Jakbyśmy byli tylko we dwoje.

Nikt niczego nie zauważył. Maria biegała między kuchnią a stołem. Piotr rozmawiał z bratem o jakimś leasingu. Dzieci podjadały mazurek i śmiały się z filmiku na tablecie. A ja siedziałam pośród nich – odcięta, rozdarta.

W pewnym momencie Tomasz nachylił się do mnie.

– Nadal lubisz białe wino, prawda? – szepnął.

Zmarszczyłam brwi.

– Skąd wiesz?

– Rozmawialiśmy kiedyś o tym. Mam butelkę, otworzymy po deserze. Specjalnie dla ciebie – puścił do mnie oko.

Zrobiło mi się duszno. On naprawdę flirtował. Świadomie, bezwstydnie. A ja… zamiast się wkurzyć, czułam, że drżą mi palce.

Po obiedzie wszyscy przenieśli się do salonu. Dzieci zasnęły, Maria poszła na górę odpocząć. Piotr wyciągnął się na fotelu, przeglądając wiadomości. A ja zostałam z Tomaszem w kuchni – zbieraliśmy naczynia.

– Nie rób wszystkiego sama – powiedział, biorąc mi z rąk talerz. Nasze dłonie się zetknęły. Nie cofnął swojej. – Piotr to szczęściarz, ale chyba nie do końca o tym wie – dodał cicho.

Spojrzałam mu w oczy. I w tej sekundzie wiedziałam, że Tomasz nie rzucał słów na wiatr.

To była gra. Rozpoczynała się powoli. I wyglądało na to, że jej stawką nie będzie tylko flirt.

Przypadkowe spotkanie

Wielkanocny poniedziałek ciągnął się jak wyrastające ciasto drożdżowe. Cichy, napięty, dziwnie nijaki. Tomasz już nie próbował mnie dotykać – ale za każdym razem, gdy przechodził obok, czułam jego spojrzenie na karku. Jakby jego wzrok parzył mnie przez ubranie.

Piotr był cały dzień nie w humorze. Maria była jakby nieobecna, Tomasz udawał, że nic się nie dzieje. A ja… czułam się tak, jakbym skrywała jakiś sekret.

Kiedy wracaliśmy do domu, dzieci spały na tylnym siedzeniu. Ja siedziałam w milczeniu. Piotr spojrzał na mnie tylko raz.

Zachowywałaś się dziwnie – rzucił. – Nie umiesz już po prostu się zrelaksować?

Nie odpowiedziałam. Nie umiałam.

Tydzień później stałam w kolejce do piekarni, kiedy poczułam znajomy zapach – lawenda i tytoń. Odwróciłam się i zobaczyłam go. Tomasz. Elegancki jak zawsze, nonszalancki w tym swoim starym, beżowym płaszczu.

– Julia – uśmiechnął się. – Co za niespodzianka.

– Rzeczywiście – odpowiedziałam sztywno, próbując opanować bicie serca.

– Może… skoro już się spotkaliśmy, napijemy się kawy? Niedaleko jest ta mała kawiarnia, wiesz… przy placu. Zawsze mówiłaś, że lubisz ich sernik.

Zawahałam się. Wszystko we mnie krzyczało, żeby odmówić. Ale nogi jakby same mnie zaprowadziły.

Byłam rozdarta

W kawiarni było cicho. Tomasz zamówił dla mnie kawę bez pytania, pamiętał dokładnie – czarna, mocna, bez cukru. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.

– Julia… nie będę udawał, że nie czułem niczego podczas Wielkanocy. Ty też to czułaś – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

Odsunęłam się lekko.

– To był tylko... moment. Chwila. Przypadek.

– Naprawdę w to wierzysz? – zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam. Bo nie byłam pewna. Bo tamten moment pod stołem i spojrzenia, które wymieniliśmy, nie chciały mnie opuścić.

A potem zrobił coś, co kompletnie wytrąciło mnie z równowagi – wziął moją dłoń i delikatnie ją pocałował. Krótko. Bez śladu pośpiechu. Jakby ten gest był czymś zupełnie naturalnym.

Odsunęłam ją szybko.

Nie powinniśmy…

– Ale to już się dzieje – przerwał.

Wstałam, sernik został nieruszony. Wybiegłam stamtąd, zanim zdążył powiedzieć coś więcej. Ale myśli nie dało się zostawić za sobą. One biegły za mną, głośniejsze niż moje sumienie.

Miałam tego dość

Wieczorem, kiedy dzieci spały, siedziałam przy stole, bezmyślnie przesuwając palcem po porcelanowej filiżance. Piotr wrócił późno. Zmęczony, jak zwykle. Rzucił klucze na komodę i bez słowa zdjął marynarkę. Chciałam przemilczeć ten dzień. Naprawdę. Ale to, co wydarzyło się w kawiarni, buzowało mi pod skórą.

– Piotr – odezwałam się. – Możemy pogadać?

Spojrzał na mnie zaskoczony. Jakby zapomniał, że potrafię mówić.

– Coś się stało? – zapytał, tonem raczej zmęczonego księgowego niż zatroskanego męża.

– Chciałabym wiedzieć, kiedy ostatni raz… spojrzałeś na mnie jak na kobietę, nie jak na współlokatora od rachunków i dzieci.

Uniósł brwi.

– O co ci znowu chodzi?

– Znowu? – parsknęłam. – A kiedy ostatnio rozmawialiśmy naprawdę? Bez poruszania tematu dzieci, budżetu i remontu łazienki?

Przesadzasz – westchnął i sięgnął po telefon. – Masz PMS czy co?

– Naprawdę? – wstałam gwałtownie. – Okej. To ci coś powiem. Ktoś inny… spojrzał na mnie tak, jak ty nie patrzyłeś od lat. I nie, nie zrobiłam nic złego. Ale mogłam. Naprawdę mogłam. Bo przez chwilę poczułam się… jakby jeszcze istniała we mnie kobieta.

Zamarł. Odsunął telefon. Patrzył na mnie z mieszaniną niedowierzania i lęku.

– Co ty gadasz? Z kim niby…?

– Nieważne z kim – przerwałam. – Ale może zacznij zadawać sobie pytania. Może przestań zakładać, że wszystko będzie zawsze. Że ja zawsze będę. Bo zaczynam mieć dość.

Piotr wstał. Podszedł do mnie powoli, jakby zbliżał się do czegoś, co może eksplodować.

– Czy ty… kogoś masz? – zapytał. – Powiedz mi to w twarz.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Nie. Ale miałam okazję. I może to powinno cię czegoś nauczyć.

Nie powiedział już nic. Wyszedł z kuchni bez słowa. A ja zostałam z bijącym sercem i świadomością, że ta rozmowa coś zmieniła. Tylko jeszcze nie wiedziałam – czy coś skończyła, czy właśnie coś zaczęła.

Mogłam uciec, ale tego nie zrobiłam

Kolejna niedziela. Kolejna rodzinna wizyta. Tym razem było spokojniej – przynajmniej na pozór. Piotr nie powiedział ani słowa o tamtej rozmowie. Trzymał dystans. Jakby się bał mnie dotknąć, bał, że go o coś oskarżę. Albo że wszystko się rozsypie.

Dzieci biegały z kuzynami po ogrodzie. Maria, jak zwykle, robiła wszystko, żeby nikt nie pomyślał, że coś jest nie tak. Tomasz... Tomasz czekał.

Zauważyłam to od razu. Siedział na tarasie, palił cygaro i patrzył na mnie. Bezczelnie. Pewnie. Nie ukrywał niczego. Byłam dla niego grą, zagadką, trofeum? Sama już nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że coś we mnie podpowiadało: jeszcze tylko kawałek, jeszcze jedno spojrzenie, jeszcze jeden krok i nie będzie odwrotu.

Kiedy weszłam do kuchni po sok dla Basi, on wszedł za mną. Blisko. Za blisko.

– Julia – powiedział cicho, stając tuż za moimi plecami – nie udawaj, że jesteś obojętna. Widzę to w twoich oczach.

– Odsuń się – szepnęłam, ale głos mi drżał.

Nie odsunął się. Przeciwnie – pochylił się, a jego usta musnęły mój policzek. Tak blisko ust, że aż zadrżałam.

Wiesz, że cię pragnę – szepnął mi do ucha.

Zamarłam.

Drzwi kuchni były uchylone. Serce mi waliło. Miałam ochotę uciec – ale nie zrobiłam tego. Po prostu… stałam. Jakby moje ciało zostało, a dusza gdzieś uleciała.

Wtedy, przez te uchylone drzwi, zobaczyłam Marię. Stała przy schodach. Patrzyła w naszą stronę.

Znieruchomiała. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie ruszyła się. Nie powiedziała nic. Po prostu patrzyła.

Nie wiem, jak długo to trwało. Sekundę? Dwie? Całą wieczność?

A potem się odwróciła. Cicho. Z klasą. Jakby właśnie zobaczyła coś, o czym nie chciała wiedzieć. I jakby dokładnie wiedziała, że od tej chwili wszystko będzie inne.

Miałam wyrzuty sumienia

Tej nocy długo siedziałam w łazience. Światło było zgaszone, tylko mleczna poświata zza drzwi korytarza odbijała się w lustrze. Patrzyłam na siebie – bez makijażu, z podkrążonymi oczami, w rozciągniętym T-shircie. Kobieta, która jeszcze tydzień temu z trudem przypominała sobie, jak to jest być pożądaną, teraz nie mogła zapomnieć, jak to jest być dotykaną tak… jakby się naprawdę istniało.

Piotr spał na kanapie. Z własnej woli – nie kazałam mu. Nie rozmawialiśmy. Od chwili, gdy wróciliśmy z obiadu u jego rodziców, był cicho. Unikał mnie. I dobrze. Bo ja też nie wiedziałam, co powiedzieć.

Telefon leżał na blacie. Patrzyłam na niego, jakby był granatem z wyciągniętą zawleczką. Nie zadzwonił. Tomasz nie napisał. I to bolało mnie bardziej, niż powinnam przyznać. Czułam się… porzucona? Nie. To nie było to. Czułam się… wykorzystana? Może. Ale najbardziej – winna.

Wstałam, spojrzałam w lustro jeszcze raz. A potem zadałam sobie pytanie: czy naprawdę przekroczyłąm granicę, czy tylko się o nią otarłam?

Odpowiedź przyszła szybko. Nieważne, czy ją przekroczyłam. Ważne, że chciałam to zrobić.

Wyszłam z łazienki i powoli weszłam do pokoju dzieci. Spały spokojnie, Antek przytulony do pluszaka, Basia z nogą wystającą spod kołdry. Usiadłam obok nich i cicho zapłakałam. Nad tym, co utraciłam. Nad tym, co jeszcze może się wydarzyć. Nad sobą.

Nie wiem, czy Tomasz będzie to kontynuował. Nie wiem, czy Maria coś powie. Nie wiem nawet, czy Piotr mnie jeszcze kocha, czy tylko mnie „ma”. Ale wiem jedno – już nie jestem tą samą Julią, która jechała do teściów na świąteczny obiad.

Coś się we mnie przebudziło. Coś, co zbyt długo było uśpione.

Julia, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama