Reklama

Obudziło mnie coś. Wrzasnęło krótko, acz dobitnie, prosto w ucho i umilkło. Nasłuchiwałam... ale nic. Żadnej kłótni zza ściany, gruźliczego kaszlu czy radosnego „sto lat!” w środku nocy. Telefon też milczał. Znaczy, że ktoś stał za drzwiami i domagał się audiencji.
Rodzice absolutnie by tego nie pochwalili, ale zwlekłam się z łóżka i ruszyłam do drzwi. Wiem, w jakich czasach żyjemy, ale nie potrafię podejrzewać każdego, kto stanie na mojej wycieraczce, że chce mnie zabić lub okraść. Nawet jeżeli jest trzecia nad ranem. Niech mnie tłumaczy fakt, że pod ręką mam gaz łzawiący, a poza tym jestem nieuleczalnie miłą osobą. Kiedy ktoś mnie budzi o takiej porze, pewnie potrzebuje pomocy, a nie czai się z nożem w ręce.

Reklama

Zjeżdżaj z mojej wycieraczki

Wstałam więc z łóżka i poczłapałam do drzwi. Przyłożyłam oko do judasza – nikogo. Przysunęłam ucho do drzwi – cisza.

– Kto tam? – zapytałam dla pewności.

Odpowiedziało mi tylko głośne, przeciągłe chrapnięcie. Aż podskoczyłam! Uzbrojona w gaz, uchyliłam lekko drzwi... by stwierdzić, że na mojej wycieraczce śpi jakiś osobnik. Sadząc po dżinsach, koszulce bawełnianej i potarganych włosach – niewiele starszy ode mnie; sądząc po zapachu – ululany na perłowo.

– Nie, koleś, tak dobrze nie ma – potrząsnęłam go za ramię. – Obędę się bez pijaków pod drzwiami. Idź sobie – żadnego odzewu, nawet w postaci chrapnięcia. – Zjeżdżaj z mojej wycieraczki, ale już! – warknęłam wściekle, niespodziewanie wychodząc z roli miłej Jagódki.

Zobacz także

Osobnik drgnął, po czym spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa.

– Nie wyrzucaj mnie, miła, dobrrra, kochana... na mróz i poniewierkę... – wybełkotał. – Zapomniałem klucza, kumpel gdzieś polazł, nie mam gdzie się podziać – dodał nieco wyraźniej. – Ratuj!

Utkwił we mnie proszący wzrok i czekał. Wyglądał na prawdziwie zrozpaczonego. Mimowolnie zmiękłam. Białka miał przekrwione, powieki opuchnięte, spojrzenie nieprzytomne, ale oczy... Rany, miał najpiękniejsze tęczówki, jakie w życiu widziałam! Jak bławatki. Facet nie powinien mieć takich oczu. Należało by tego sądownie zabronić, bo to nieprzyzwoite!

Znałam go z widzenia. Wynajmował z kolegą mieszkanie kilka pięter niżej. Był chyba studentem. Spotkaliśmy się parę razy w sklepie i w windzie, a raz na palcu zabaw, gdzie czytałam książkę, a on błaznował z dzieciakami w piaskownicy. Zresztą, sam był jak dziecko. Mrugał do mnie porozumiewawczo za każdym razem, gdy spotkały się nasze spojrzenia. Jakbyśmy mieli wspólny sekret...

Co miałam zrobić? Zostawić biedaka na wycieraczce? Wciągnęłam go z trudem do środka; doczołgał się do rogu salonu, gdzie natychmiast zaległ na dywanie. Podłożyłam mu poduszkę, okryłam pledem i poszłam spać. Chociaż nie, przedtem postawiłam obok jego głowy miskę. Nie bałam się o swoją cnotę ani o broszkę po babci, ale o estetykę mojego dywanu nazajutrz – owszem.

Potrzebował odpowiednich warunków

Od tamtej nocy minęły prawie dwa lata i przynajmniej kilka razy w tygodniu znajdowałam na swojej wycieraczce Wojtka wraz z jego wybrykami, kłopotami, zawodami miłosnymi i oblanymi egzaminami. Traktował mnie jak siostrę, matkę i spowiednika w jednej osobie. „Matka” go karmiła i pocieszała. „Spowiednik” rozgrzeszał z wyskoków, a „siostra” wysłuchiwała mniej lub bardziej wiarygodnych historii. Aha, byłam jeszcze pogotowiem ratunkowym, gdy mu brakowało towarzystwa na imprezę, bilard albo mecz.

Powinnam była mieć swoją dumę i choć raz mu odmówić, kazać się wypchać. Ten drań mnie zwyczajnie wykorzystywał! Ale wystarczyło, że spojrzał na mnie tymi swoimi bławatkowymi oczętami, że uśmiechnął się i pokazał dołki w policzkach, a roztapiałam się jak wosk. A gdy jeszcze mówił ciepłym, miękkim głosem: „Jagódka, fajna z ciebie dziewczyna, miła jak żadna inna, kocham cię, życia sobie bez ciebie nie wyobrażam...” – czułam, że mówi szczerze i nie umiałam mu niczego odmówić.

Jakiś czas temu przeniósł się do mnie na dobre. Zaczął w końcu pisać swoją pracę magisterską i potrzebował odpowiednich warunków, jak to określił.

– Jagoda, tam jest istna nora! – tłumaczył, nie szczędząc pikantnych szczegółów. – Strach zajrzeć pod łóżko, bo jeszcze coś wypełznie. Gary w zlewie, kibel zatkany, mrówki faraona nawet w soli...

– Mówiłam, pomogę wam posprzątać. – ...do tego wiecznie ktoś u nas siedzi, ciągłe balangi, piwo się leje hektolitrami, wrzeszczą, wytrzymać nie można... – Mógłbyś ich wyprosić – stwierdziłam.

– Niby racja – mruknął, machając nogami przerzuconymi przez poręcz fotela, a ja wiedziałam, że myśli o czymś innym.

Cały Wojtek. Nie potrafił się skupić dłużej na jednej sprawie. Nie wiem, jakim cudem utrzymał się na studiach.

To bogini, piękna, mądra i bogata

– Słuchaj, mam do ciebie sprawę – zaczął w końcu poważnie, a ja słysząc ten ton, domyśliłam się, o co chodzi.

– Ile potrzebujesz? – westchnęłam.

– Dzięki, kochana, ale nie w tym rzecz. Mam forsę, zarobiłem przy myciu wagonów, ciężka robota, ale nieźle płacą, choć z drugiej strony pożyczek, zwłaszcza bezzwrotnych nie odmawiam... – plótł i nie wiedzieć czemu, poczułam obawę. – Zakochałem się, Jaga, tym razem naprawdę! – wyznał dramatycznym szeptem, a ja odetchnęłam z ulgą, bo Wojtek zakochiwał się średnio raz na miesiąc, oczywiście za każdym razem „naprawdę!”. – To bogini, piękna, mądra i nawet bogata. Córka jakiegoś dyplomaty. Podobam się jej i chciałbym ją zaprosić na romantyczną kolację. Tyle że ona ma dosyć restauracji, chciałaby rodzinnie, tak w domowej atmosferze, rozumiesz?

– Że niby chcesz ją zaprosić do siebie, do tej nory i sam coś przygotować, na przykład przypalone jajko na twardo? – nie darowałam sobie ironii.

– Sama widzisz – Wojtek nie poczuł się ani trochę urażony. – Dlatego pomyślałem, że może do ciebie, co? Już jej powiedziałem, że mieszkam z kimś, kto świetnie gotuje i że chętnie coś przygotujesz, a potem, no wiesz... – poruszył znacząco brwiami i uśmiechnął się radośnie.

Tyle że mnie po tej prośbie jakoś przeszedł dobry humor. Nie wiedziałam, co myśleć. Czułam tylko tętent krwi w żyłach.

– Nie, nie wiem. Co potem? – zapytałam głucho. – Mam pójść do kina, żeby wam nie przeszkadzać? Czy może jednak zostać, żeby wielmożnemu państwu usługiwać?

– Co ty, Jagoda! Chyba nie myślisz...?! – wyglądał na poruszonego. – Dopiero ją poznałem!

Jego czy jaśniały niewinnością wiosennego nieba. Miałam mętlik w głowie i totalny zamęt w sercu. Jednak ta prośba okazała się inna niż wszystkie. Zabolała...

– Nie wiem, co mam myśleć – wyznałam. – Ale wiem jedno, nie chcę robić za twoją gosposię.

– W żadnym wypadku! – niemal wrzasnął. – Powiedziałem, że mieszkam z siostrą. I chciałem tylko, żebyś powiedziała jej o mnie coś miłego. Tylko tyle.

– Tylko tyle – powtórzyłam. Wymuszony uśmiech wykrzywił mi usta. – Dobra, spełnię twoją prośbę. Ostatni raz. Pomogę ci zdobyć tę księżniczkę – spojrzałam prosto w czarodziejski błękit. – Ale potem znajdź sobie inną wycieraczkę.

Nie zrozumiał. Ja sama nie do końca wiedziałam, co chciałam przez to powiedzieć, ale on nawet nie zapytał, co jest grane, tylko ochoczo skorzystał z oferty. Nie próbował zrozumieć i to zabolało mnie jeszcze bardziej niż ta głupia prośba...

Oho, wyszło szydło z worka!

Dziewczyna istotnie była piękna. I bogata. Wyglądała na taką. Co do inteligencji – nie raczyła się nią wykazać. Ledwie przekroczyła próg mojego domu, rozejrzała się dookoła, marszcząc arystokratyczny nosek, po czym wydała werdykt:

– Milutko tutaj!

Dalej było podobnie. Moje książki były „milutkie”, moja kapa na łóżko „słodziutka”, zupa gulaszowa – „rozkosznie ostra”, za to sałatka szparagowa – „cudnie łagodna”, ja sama zaś – „przemiła”.

Dziewczyna infantylnością przebijała dziewięciolatkę, a Wojtek gapił się w nią jak w obraz. Patrzyłam i nie wierzyłam. Musiałam wyjść z pokoju, żeby nie zacząć krzyczeć ze złości. Swoją drogą, to ciekawe, jak bardzo zranione uczucia wpływają na charakter. Przestaje być miły, zdecydowanie.

Stałam w korytarzu i przyglądałam się sobie w lustrze. Miła dziewczyna o miłej powierzchowności. Nikt, widząc mnie, nie przeżegnałby się ze strachem, ale też nikt nie napisałby dla mnie wiersza. Miła dziewczyna. Frajerka. Po raz pierwszy uderzył mnie fakt, że choć miałam wielu znajomych, to nikogo naprawdę bliskiego. Wciąż wysłuchiwałam cudzych skarg, a sama nie mogłam się poskarżyć nikomu. A teraz bardzo tego potrzebowałam!

Tyle innych dziewczyn, jak chociażby ta zajadająca się właśnie moją sałatką i pochłaniająca ciasteczka, znajdowało czułe ramiona, a ja...? Robiłam za matkę, siostrę, spowiednika. Robiłam za wycieraczkę! Wojtek zostawiał na mnie brud dnia i odchodził lekki, oczyszczony.

Czemu się nie zbuntowałaś, głupia? – zapytałam miłą Jagodę z lustra. – Bo myślałam, że to doceni, wreszcie mnie dostrzeże, zrozumie, że naprawdę jestem mu niezbędna jak powietrze... – wyznała nieśmiało lustrzana ofiara losu. – Oho, wyszło szydło z worka. Kretynka, naiwniaczka! – nabijało się ze mnie moje złośliwe alter ego. – A jak miał cię zauważyć, głupoto jedna? Powietrza nie widać...”.

– Co robisz? – Wojtek przyłapał mnie na gadaniu do lustra. – Laura się trochę nudzi. Może byś jej wreszcie poopowiadała, jaki super ze mnie facet? Obiecałaś! – wytknął mi tonem małego chłopca.

Spojrzałam na niego nieprzytomnie.

– Racja – odparłam po chwili z uśmiechem, ale w oku błysnął mi złośliwy ognik.

Moje drugie ja, to zdecydowanie mniej miłe, wzięło górę. Wojtek nie zauważył różnicy. Alter ego miało rację – patrzył na mnie i nie widział. Zasłużył na karę.

Nie pozwolę się dłużej wykorzystywać. Dość!

Nie będę ze szczegółami opisywać, co wtedy powiedziałam, ale nie zostawiłam na nim suchej nitki. Słowo kłamstwa nie spłynęło z moich ust, ale prawda okazała się wystarczająco dobijająca. Leń, flejtuch, egocentryk ze skłonnościami do nałogów, pan wygodnicki, mistrz wykorzystywania przyjaciół, kłamca, który każe zakochanej w sobie dziewczynie udawać własną siostrę, ślepiec, który nie widzi i nie docenia tego, co ma pod nosem – wyliczałam na palcach. Oto cały Wojtek. Zwykły głupek.

Panna „milutko tutaj” uciekła po informacji o nałogach, ale ja tak się rozpędziłam, że nie zamierzałam szybko przestać. Musiałam wyrzucić z siebie to, co bolało.

Niczego nie żałuję, bo przecież nie skłamałam. Wojtek słuchał. Milczał, słuchał i robił się coraz bledszy, i coraz szerzej otwierał oczy. Kiedy skończyłam, wstał, zakręcił się jakoś niezgrabnie i, unikając mojego wzroku, powiedział cicho:

– Przepraszam.

Potem wyszedł. Byłam pewna, że nie wróci. Poczułam żal, wyrzuty sumienia, chciałam za nim pobiec, wyjaśnić, przeprosić... ale za co? Przecież powiedziałam prawdę. I nie chciałam być już dłużej wycieraczką. Niczyją. Nawet Wojtka.

Coś mnie obudziło. Wrzasnęło krótko, acz dobitnie prosto w ucho i umilkło. Nasłuchiwałam... ale nic. Żadnej kłótni zza ściany, gruźliczego kaszlu. „Déja vu” – pomyślałam i jak dwa lata temu poczłapałam do przedpokoju. Uzbrojona w gaz łzawiący uchyliłam drzwi i... znalazłam na wycieraczce bukiet frezji, moich ulubionych kwiatów. Do wiązanki dołączona była karteczka: „Zacznijmy jeszcze raz. Potrzebuję tygodnia na odgruzowanie chaty, ale potem zapraszam cię do siebie na romantyczną kolację przy świecach. Jeżeli mnie kochasz, przyjdziesz...”.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama