Reklama

Jeszcze rok temu nie miałam, na co narzekać. Praca w szkole dawała mi stabilność, a wieczorami dorabiałam korepetycjami. Mieszkałam sama, ale nie czułam się samotna.

Reklama

Odkąd pamiętam Kasia, była jak kolorowy ptak. Zmienna, impulsywna, wiecznie zakochana – raz w facecie, raz w nowym pomyśle na siebie. Raz chciała być aktorką, potem scenografką, później terapeutką. Żadna z tych ról nie przetrwała dłużej niż parę miesięcy. To nic – była moją rodziną, a rodziny nie zostawia się w potrzebie, prawda? Kiedy zadzwoniła do mnie tamtego wieczoru, płakała tak, że ledwo mogłam ją zrozumieć.

– Błagam... Błagam cię, pomóż mi... – wychlipała. – Wyrzucą mnie... Eksmisja... Tomek nie pracuje, ja mam zaległości... Ja już nie wiem, co robić...

– Ile? – zapytałam tylko.

– Dwa i pół tysiąca... Oddam! W lipcu! Najpóźniej!

Pamiętam, że nie miałam tej kwoty od ręki. Musiałam sięgnąć po swoje oszczędności na remont kuchni. Przecież to tylko pieniądze, a ona to rodzina. Gdy przelewałam jej pieniądze, czułam się... dobrze. Potrzebna. Widziałam w tym sens, jakby moje życie właśnie zyskało nowy cel. Tyle że dzisiaj... czuję się jak skończona idiotka.

Czułam się oszukana

Minął miesiąc od momentu, kiedy przelałam Kasi pieniądze. Obiecała, że „w lipcu wszystko odda”. Był już sierpień. Nie pisała, nie dzwoniła. Pomyślałam, że może coś się stało – a może po prostu zapomniała? Wysłałam więc SMS-a. Cisza. Po trzech dniach dostałam odpowiedź. Jedno zdanie, bez żadnych emotek:

„Na razie nie mam, odezwę się”.

Poczułam, jak coś mi zgrzyta w środku. Żadnego „sorry”, żadnego „wiesz, mamy trudniej niż myśleliśmy”... Nic. Napisała jak do obcej osoby. Jak do kogoś, komu po prostu nie musi nic tłumaczyć. Zadzwoniłam. Oczywiście nie odebrała. Wysłałam kolejnego SMS-a:

„Rozumiem, że jest ciężko. Naprawdę zależy mi, żeby to załatwić jak ludzie”.

Znowu cisza. Po tygodniu poszłam na kawę do mamy. Kiedy tylko wspomniałam o Kasi, pokręciła głową:

– Dziecko, wiem, że chciałaś dobrze. Mówiłam ci, że rodzina to nie bank.

– Mamo, ale my się razem wychowałyśmy. Razem wakacje u cioci Zosi, pamiętasz?

– No i co z tego? Ty z sercem na dłoni, a ona z tym swoim artystycznym podejściem do życia. Nigdy nie była odpowiedzialna. Dobrze wiesz.

Wiedziałam. I właśnie to bolało najbardziej.

Zatkało mnie

Nie wytrzymałam. Wsiadłam w tramwaj i pojechałam do niej. Bez zapowiedzi. Pomyślałam, że może jak spojrzymy sobie w oczy, to coś się zmieni. Że przypomni sobie, kim dla siebie byłyśmy. Otworzyła mi po kilku dzwonkach. W drzwiach stanęła z rozmazanym makijażem i niedopitą kawą w ręce.

– Co ty tu robisz?

Przyszłam porozmawiać. Bo najwyraźniej inaczej się nie da.

– Teraz? Teraz?! Tomek śpi, miał nocną zmianę...

– Serio? Od tygodni nie odbierasz telefonów. Pisałam, prosiłam. Przyszłam, żeby po prostu pogadać. Żebyśmy to załatwiły po ludzku.

Zamilkła na chwilę. Wpuściła mnie do środka. Mieszkanie wyglądało... normalnie. Żadnego dramatu, żadnej skrajnej biedy. Na stole świeże kwiaty, w tle muzyka. Usiadłyśmy.

– Wiesz... – zaczęła, bawiąc się uszkiem od kubka – Myślałam, że nie muszę ci nic oddawać. Sama powiedziałaś wtedy, że „nie muszę się martwić”.

Zatkało mnie.

– To był skrót myślowy! Dałam ci te pieniądze, bo powiedziałaś, że musisz ratować mieszkanie! Że cię eksmitują! Byłam gotowa przyjąć cię pod swój dach!

– No tak. Ale wszystko się jakoś ułożyło.

To teraz już nie musisz oddawać?

– Nie chodzi o to. Po prostu... Robisz z tego dramat.

– Co ty mówisz? – powiedziałam, czując, jak wzbiera we mnie wściekłość. – Zaufałam ci. Oddałam wszystko, co miałam odłożone. Nie po to, żeby cię kontrolować, ale żebyś miała spokój! I co mam teraz?

Wtedy do kuchni wszedł Tomek. Bez koszulki, z rozczochranymi włosami i miną sugerującą, że zna całą rozmowę.

– O co tu chodzi?

– O pożyczkę – rzuciła Kasia. – Marlena przyszła się upomnieć.

– No to może lepiej, żebyś przestała przychodzić – powiedział chłodno. – Jak się daje, to się nie liczy. A jak się liczy, to się nie daje.

Spojrzałam na niego jak na kosmitę. Potem na Kasię. Nie broniła mnie. Nawet nie próbowała. Wyszłam. Poczułam się jak idiotka.

Nie chciałam tego słyszeć

Dwa tygodnie później podsłuchałam rozmowę mamy z ciocią Martą – matką Kasi. Siedziałam w kuchni i udawałam, że sprawdzam testy. One myślały, że mnie nie ma, więc rozmawiały swobodnie. Każde ich słowo wbijało mi się pod skórę.

Kasia znowu coś kombinuje – westchnęła ciocia. – Wiesz, jak to jest. Zawsze ma jakiś dramat i zawsze znajdzie się ktoś, kto się nabierze.

– Marlena się nabrała – mruknęła mama. – Oddała jej swoje oszczędności.

Kasia wyczuwa słabych. Tak zawsze było. Nawet jak miała dziesięć lat. Pamiętasz te jej numery z wakacji? Że niby zgubiła się w lesie, żeby ją wszyscy szukali? Albo jak mówiła, że ją boli brzuch, żeby nie zmywać po kolacji?

Zamknęłam zeszyt i wbiłam wzrok w kafelki. To było jak wiadro zimnej wody. Nie chciałam tego słyszeć. Nie chciałam przyznać, że to, co mnie teraz boli, to coś, co powtarza się od lat. Tylko wtedy miałyśmy po kilka lat i gra toczyła się o lody albo o uwagę ciotki Zosi. A teraz gra toczyła się o mnie. O moje zaufanie. Położyłam testy na bok i weszłam do pokoju. Mama zmieszała się, ale nie zaprzeczyła.

– Wiedziałaś? – zapytałam.

– Nie chciałam ci mówić...

Wiedziałaś, że ona mnie oszuka.

– Przeczuwałam, ale to była twoja decyzja. Musiałaś to poczuć na własnej skórze.

Chciałam krzyczeć, że mogła mnie ostrzec. Z drugiej strony... przecież ostrzegała. Tylko ja nie słuchałam. Wieczorem napisałam do cioci Marty.

„Wiedziałaś, że Kasia mnie okłamała?”

Odpisała szybko.

„Nie sądziłam, że posunie się aż tak daleko. Przepraszam. Ona czasem nie widzi, ile krzywdy robi innym”.

Siedziałam w ciszy, wpatrzona w ekran. Na chwilę wróciły wspomnienia: wspólne czytanie książek pod kocem, wygłupy z dzieciństwa, listy, które pisałyśmy do siebie, jakbyśmy nie widziały się tydzień. A potem przypomniałam sobie, jak patrzyła na mnie przy stole – obojętnie. Jakbyśmy się ledwo znały.

Byłam naiwna

Miesiąc później u cioci Marty zebrała się cała rodzina. Kasia prezentowała się w nowej sukience, z rozwianymi włosami i tą swoją maską beztroski. Siedziała przy stole z Tomkiem i śmiała się głośno z czegoś. Udawała, że mnie nie widzi. Usiadłam po drugiej stronie stołu. Przez godzinę udawałyśmy, że się nie znamy. W końcu zebrałam się na odwagę i podeszłam.

– Możemy chwilę? – szepnęłam jej na ucho, gdy właśnie nalewała sobie kompot.

Spojrzała na mnie z obojętnością.

– Naprawdę? Tu? Teraz?

– Chcę tylko zrozumieć – odpowiedziałam spokojnie. – Dlaczego tak się zachowujesz?

Wzruszyła ramionami.

– Przesadzasz. To tylko kasa.

Na moment wszystko ucichło w mojej głowie. Jakby ktoś wyłączył dźwięk.

– Tylko kasa? – powtórzyłam, czując, jak gardło mi się zaciska. – To nie chodzi o pieniądze. To chodzi o nas.

A może to właśnie chodzi o ciebie? – syknęła cicho. – Może ty po prostu lubisz być tą lepszą. Tą, co ratuje, żeby potem patrzeć z góry.

Zostawiła mnie tam. Z kompotem w dłoni. Z sercem w gardle. Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i wyszłam na zewnątrz. Stałam na podjeździe i patrzyłam w ciemność. Próbowałam poukładać w głowie to, co się właśnie wydarzyło. Czy naprawdę zrobiłam to, żeby być „lepsza”? Czy to możliwe, że ja... też coś sobie tym załatwiałam?

– Może to ja jestem naiwna – szepnęłam sama do siebie, patrząc na swoje odbicie w szybie jakiegoś sklepu.

Nie poczułam ulgi

Kilka dni po tej rozmowie przy stole napisałam do Kasi. Długo układałam w głowie każde słowo. Nie chciałam grozić, nie chciałam błagać. Po prostu chciałam zamknąć ten rozdział.

„Nie chcę już tych pieniędzy. Chcę, żebyś wiedziała, że mnie zawiodłaś. I nie chodzi o przelew. Chodzi o to, jak łatwo mnie skreśliłaś”.

Czytała. Widziałam te niebieskie ptaszki. Nie odpisała. Minął tydzień. Aż nagle, zupełnie bez kontekstu, w środku zwykłego dnia, dostałam od niej SMS-a:

„Przelałam. Dzięki”.

Patrzyłam na ekran jak idiotka. To było wszystko. Dwa słowa. Zero emocji. Zero „przepraszam”. Zero próby zrozumienia. Zalogowałam się na konto – pieniądze faktycznie przyszły. Cała kwota, co do grosza. Nawet tytuł przelewu brzmiał „ZWROT”. Wcale nie poczułam ulgi. Tylko coś jak... puste kliknięcie. Jakby ktoś zamknął drzwi – ale nie po to, żeby odpocząć. Po to, żeby nie wracać. Zastanawiałam się, co bym jej odpisała. Myślałam o tym długo. W końcu zablokowałam jej numer. Nie ze złości. Z potrzeby ciszy.

Marlena, 46 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama