Reklama

Tamtego lata wracaliśmy z wakacji u dziadków. To nasza córka zauważyła psa, który był przywiązany do drzewa kilka metrów od szosy. Isia narobiła takiego rabanu, że mąż musiał przyhamować i zawrócić dobre czterysta metrów. Początkowo nie znaleźliśmy żadnego zwierzaka i byliśmy przekonani, że małej coś się pokręciło. Już mieliśmy wracać do samochodu, gdy Isia krzyknęła, „Jest!”.

Reklama

Suczka schowała się w wyschniętej trawie, a że była żółtego koloru, to niemal zniknęła nam z oczu.

Psiak miał nie więcej niż rok. Być może kupując szczeniaka, właściciele liczyli na rasowego labradora, a wyrósł spaniel zmieszany z pekińczykiem. Podejrzewałabym nawet, że pradziadek suni mógł być nawet jamnikiem.

Pies musiał tkwić w tym miejscu długo, bo był słaby i odwodniony. Nawet gdy odcięliśmy go od drzewa, nie miał siły wstać. Zabraliśmy go do samochodu, daliśmy pić i w najbliższym miasteczku odwiedziliśmy weterynarza. Lekarz podał suni, bo to była suczka, kroplówkę, zbadał ją dokładnie i wypisał informację dla weterynarza, który będzie się nią opiekował w naszym miejscu zamieszkania.

– To my zabieramy ją do siebie? – spytałam, patrząc na córkę i męża.

– Chcesz ją zostawić po tym, jak uratowaliśmy jej życie? – Isia spojrzała na mnie w taki sposób, jak ofiara patrzy na swojego oprawcę.

Sunia podniosła głowę i spojrzała na mnie z identycznym co Isia wyrazem oczu.

– Wy się zmówiłyście? – spytałam lekko rozbawiona, lecz obie udały, że nie rozumieją, do czego piję.

Jadaczka została z nami. To Isia dała jej takie oryginalne imię, zachwycona pokręconą urodą pieska.

Jadaczka była wpatrzona w Isię jak w obrazek. Ja mogłam ją dziesięć razy prosić, żeby zeszła z kanapy, na której zaczęła mościć sobie miejsce. Wystarczyło jednak, że Isia powiedziała raz „Nie wolno” i Jadaczka już nigdy nie wskoczyła na swoje ulubione miejsce.

Ich wzajemne relacje było zadziwiające. Gdy Isia płakała sunia przybiegała do pani i zlizywała jej z policzków łzy. A potem skakała pociesznie, popiskiwała, aż na twarzy córki pojawiał się uśmiech.

Gdy Isia chora leżała w łóżku, Jadaczka nigdy głośno nie szczekała, tylko leżała obok niej, z mordką przy jej dłoni. I wiele razy widziałam, jak Isia opowiada coś suni, a Jadaczka słucha, jakby wszystko rozumiała, od czasu do czasu machając ogonem czy popiskując w odpowiedzi. Powiem coś jeszcze – zanim w naszym domu pojawił się pies, Isia męczyła nas o siostrzyczkę. Potem nie wspomniała o tym ani razu. Najwyraźniej nie czuła się już samotna.

Bałam się o córkę

Jadaczka nie tylko była mądra, ale i odważna. Udowodniła to, kiedy Isia miała czternaście lat. Pewnego wieczora jak zwykle wyszła z psem na spacer. Przy okazji miała jeszcze kupić coś w supermarkecie. Godzinę później przybiegły obie zmęczone i zdyszane. Kiedy Isia ochłonęła, przyznała, że zaczepiło ją dwóch pijanych dryblasów.

– Jeden z nich złapał mnie za ramię i zażądał, żebym oddała mu wszystkie pieniądze. No i wtedy z krzaków wyskoczyła Jadaczka, która jak zwykle latała po całym parku. Powiem ci szczerze, mamuś, myślałam, że dostała wścieklizny. Jej głos nagle zmienił się na basowy. Gdybym nie widziała, że jest średniakiem, byłabym pewna, że na drani rzucił się ogromny wilczur. To było nieprawdopodobne, w jaki sposób Jadaczka dała sobie radę z tymi dwoma drabami.

Od tamtej chwili uznaliśmy Jadaczkę za prawdziwą bohaterkę, miała już prawo leżeć na kanapie.

Nawet mój mąż od czasu do czasu dawał jej jakiś smakołyk ze swojego talerza, choć generalnie uważał, że zwierząt ludzkim jedzeniem nie należy karmić.
Jakiś czas później przenieśliśmy się do wolno stojącego domku na nowym osiedlu. Mieliśmy sto metrów kwadratowych ogródka, który w swe posiadanie przejęła Jadaczka. I jej imię okazało się prorocze. Najwyraźniej uznała, że teren należy do niej, i każdego obcego uznawała za wroga, witając strasznym jazgotem. Naprawdę żaden alarm antywłamaniowy nie był potrzebny – Jadaczka wystarczała.

I tak żyliśmy sobie wszyscy w szczęściu do dnia, gdy sunia wieczorem zasnęła przytulona do swojej pani, która oglądała telewizję, i już się nie obudziła. Cóż, miała siedemnaście lat, i choć nie chcieliśmy myśleć o tym, co się stać musi, to w końcu i tak musiało się stać.

Isia popadła w czarną rozpacz.

– Kochanie… – tłumaczyłam jej. – Taka jest kolej rzeczy. Ale ona miała cudowne życie, prawda? Dzięki tobie. I my, dzięki niej, też mieliśmy lepsze życie. O tym powinniśmy pamiętać. Nikt nie żyje wiecznie.

– Nie rozumiesz – mówiła córka i patrzyła na mnie oczyma pełnymi bólu. – Ona i ja… to było coś wyjątkowego. Rozumiałyśmy się jak, jak… No, bez słów! Ona czuła moją radość i mój smutek. Ja też wiedziałam, gdy była z czegoś niezadowolona. A jej radość… Pamiętasz? Kiedy było mi smutno jak wtedy, kiedy Jacek ze mną zerwał, ona zrobiła wszystko, żebym znów zaczęła się uśmiechać. Była moją przyjaciółką i wiedziałam, że zawsze będzie mnie kochać. Czuję się… jakbym straciła połowę duszy.

I znów zalała się łzami.

Mijały dni i sytuacja się nie zmieniała. Isia co prawda zaczęła jeść i wróciła na studia, ale wciąż była bardzo, bardzo smutna.

Jakiś miesiąc po śmierci Jadaczki z soboty na niedzielę pojechaliśmy z mężem do przyjaciół za miasto. Isia też miała wybrać się do znajomych, którzy zamierzali spędzić noc przy grillu nad jeziorem. Jednak córki wyjazd nie wypalił. Kolega w ostatniej chwili zadzwonił, że wszystko odwołuje, gdyż cały dom zalała woda z pękniętej rury.

Isia została w domu.

Ponieważ ostatnio sporo uczyła się do egzaminów, postanowiła skorzystać z okazji i odespać kilka zarwanych nocy. Opowiadała potem, że o ósmej zapakowała się do łóżka i zasnęła niemal natychmiast.

– Obudziłam się o drugiej w nocy – Isia relacjonowała nam, kiedy wróciliśmy do domu. – Wiem, bo spojrzałam na komórkę… Wydało mi się, że ktoś przewrócił krzesło na tarasie. Może i bym się nie obudziła, ale nagle zadźwięczały dzwoneczki… Wiesz, te, które zawiesiłaś, mamo, na poręczy. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwałam, ale panowała cisza. Pomyślałam, że pewnie się przesłyszałam. Już miałam przewrócić się na drugi bok, kiedy wydało mi się, że ktoś wszedł przez uchylony taras do pokoju na dole. Leżałam i wsłuchiwałam się w cisze. I wtedy usłyszałam szuranie szuflad w komodzie. Już wiedziałam: złodziej!

– Musiałaś się wtedy strasznie bać, biedulko – powiedziałam, z całej siły ściskając dłoń męża.

Czułam, że i on drży z emocji.

– Pewnie, że tak – córka kiwnęła głowa, ale na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Było cudownie znów widzieć na twarzy córki uśmiech, choć wydawał się cokolwiek dziwny w tych okolicznościach.

– Cała się trzęsłam. Wzięłam komórkę i zadzwoniłam na 112. Strasznie się bałam, żeby ci na dole mnie nie usłyszeli…, A potem… potem nagle przestałam się bać.

– Jak to? – zdziwił się mój mąż.

– Wtedy nie wiedziałam, dlaczego, ale teraz już wiem. Pojawił się mój obrońca.

Spojrzałam na męża, on na mnie.

– Znaczy kto? – spytaliśmy niemal jednocześnie.

– Zaraz – córka machnęła ręką, jakby się oganiała od niecierpliwych much. – No więc, kiedy przestałam się bać, wstałam z łóżka, przeszłam przez korytarz na piętrze i zeszłam po schodach. Stanęłam na półpiętrze. W świetle księżyca wyraźnie zobaczyłam zamaskowanego mężczyznę. Wtedy z mrocznego kąta pokoju rozległ się groźny warkot. Zupełnie taki sam, jak wtedy, kiedy Jadaczka broniła mnie przed tymi bandziorami w parku, pamiętacie? Drań przy szafce zesztywniał. Wtedy na ścianie, w świetle księżyca, zobaczyłam wielki cień rzucającego się na włamywacza psa. Facet zaczął się z nim mocować. Krzyczał przy tym przerażony, „Puść mnie! Puść!”. Wreszcie jakby się uwolnił i rzucił się do ucieczki przez główne drzwi. Chwilę potem wpadł w ręce załogi radiowozu.

Co było dalej, wiecie od policji…

Tym razem to był płacz pełen ulgi, ale i nadziei

Mąż objął Isię, ale ona odsunęła go delikatnie. Wyraźnie chciała jeszcze coś powiedzieć.

– Tak, bo ja wiem, kto przyszedł mi z pomocą. Jadaczka! Ojej, no co tak patrzycie, nie oszalałam. Wiem, że to była ona. Moja sunia znów mnie obroniła. I wiem, że zawsze przy mnie będzie!

Reklama

Isia znów się popłakała, ale to był już inny płacz. Rozpacz z cieniem ulgi. I nadziei. Potem było już tylko lepiej… Kiedy Isia skończyła studia, zaopiekowała się kolejnym psem, którego nikt nie chciał. Bo – jak twierdzi – są najlepsze.

Reklama
Reklama
Reklama