Reklama

Wiem, ludzie różnie o tym myślą. Na przykład, że walentynki to amerykańskie święto, a my żyjemy w Polsce. To opinia mojego męża. Marek nie przepada za takimi nowinkami i uważa je za głupią modę, której ulegają sentymentalni osobnicy płci obojga, choć głównie panienki. Poza tym to czysta komercja i kicz.

Reklama

Tak mi powtarza mąż i w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, że swoim gadaniem sprawia mi przykrość!

Jako kobieta uważam, że obchodzenie święta zakochanych to piękny zwyczaj

Do tego każdy pretekst jest dobry, aby okazywać sobie uczucia. Inna sprawa, że dla mnie to trochę wstyd nic tego dnia nie dostać ani nie przygotować komuś żadnej niespodzianki. Moje przyjaciółki już od dwóch tygodni opowiadały o tym, czym planują zaskoczyć ukochanych facetów.

Tym razem i ja postanowiłam przygotować coś fantastycznego dla Marka, lecz nie chciałam im za wcześnie zdradzać co.

– To tajemnica – powiedziałam z uśmiechem. – Obiecuję, że potem zdam wam szczegółową relację z naszej imprezy. Nazwałam ją „Niebiańską ucztą”.

Zobacz także

Gdy nadszedł czternasty lutego, specjalnie wyszłam wcześniej z pracy, żeby być w domu przed mężem i zdążyć wszystko przygotować. Miałam nadzieję, że mu się spodoba...

Marek jest strasznym łasuchem

Słodycze to jego namiętność, zaraz po mnie. Czasami mam wrażenie, że nawet przede mną... Ale przecież nie mogę być zazdrosna o ptasie mleczko, prawda? W każdym razie właśnie z tego powodu wpadłam na pomysł „Niebiańskiej uczty”.

W drodze do domu odebrałam z cukierni zamówiony wcześniej torcik z kremem kakaowym. W mieszkaniu miałam już ukryte inne pyszności. Zastawiłam nimi cały stół, ciesząc się na wspaniały słodki wieczór. Kiedy dekorowałam własnoręcznie upieczone babeczki bitą śmietaną w sprayu, poczułam najprawdziwszy dreszcz rozkoszy. W tej samej chwili wyobraziłam sobie bowiem, jak Marek zlizuje śmietanę z mojego ciała...

Nie to jednak miało być kulminacyjnym punktem wieczoru. Był nim mój słodki kostium. Znalazłam go któregoś dnia, buszując po Internecie w poszukiwaniu zabawnego prezentu dla mojego młodszego brata. Mietek uwielbia dziwne i oryginalne rzeczy w rodzaju licznika podrywacza czy budzika komandosa, do którego trzeba strzelić z pistoletu, aby przestał brzęczeć.

W pierwszym momencie zaniosłam się śmiechem na widok skąpych majteczek i staniczka zrobionych z cukierków. Maleńkie, okrągłe, nanizane na gumkę wyglądały niczym koraliki lub guziczki.

„Kto nosi coś takiego?” – pomyślałam

Jednak kilka miesięcy później, tuż przed walentynkami doszłam do wniosku, że właściwie sama mogłabym włożyć taki kostium. Specjalnie dla mojego męża!

Teraz przyjrzałam się z aprobatą pięknie przystrojonemu stołowi i pobiegłam do łazienki wziąć prysznic. Następnie przywdziałam mój seksowny kostium. Wyglądałam w nim naprawdę… całuśnie! Jeszcze tylko uwodzicielskie kreski na powiekach, odrobinę tuszu do rzęs i…

Trzaśnięcie drzwi! Czyżby mój ukochany wrócił już z pracy? Myślałam, że mam jeszcze przynajmniej z pół godziny...
Lekko spanikowana spojrzałam na zegarek. Dochodziła szósta. Dekorując stół, musiałam stracić poczucie czasu.

– Jestem w łazience, kochanie – zawołałam. – Już wychodzę!

Poprawiłam cukierkowy staniczek, który lekko zsunął mi się z piersi. Delikatnie pociągnęłam usta czerwoną szminką. Włożyłam najwyższe szpilki, jakie miałam w swojej szafie, i szybko poprawiłam fryzurę, po czym seksownie kołysząc biodrami, wyszłam do przedpokoju.

Stanęłam w drzwiach i przybrawszy kuszącą pozę, wyszeptałam:

– Masz ochotę na małe co nieco?

I wtedy sparaliżował mnie... bazyliszkowy wzrok teściowej!

Matka mojego męża stała tuż przede mną i z dezaprobatą taksowała wzrokiem mój cukierkowy kostium.

– Co ty masz na sobie? – spytała w końcu chłodno i to mnie otrzeźwiło.

Zrobiłam w tył zwrot i pognałam korytarzem, po drodze wpadając na zdumionego Marka. Odbiłam się od własnego męża i wpadłam do łazienki, gdzie natychmiast zaryglowałam drzwi i zaniosłam się płaczem.

„To nie do wiary, że przyprowadził ją do nas właśnie w walentynki! I jeszcze nic mi o tym nie powiedział!” – łkałam.
Odkąd pamiętam, teściowa była bardzo zasadniczą kobietą. Udawało się nam zachować pełen wzajemnego szacunku dystans. Teraz jednak, gdy zobaczyła mnie w tym idiotycznym kostiumie, wszystko legło w gruzach! Już zawsze będzie miała mnie za lafiryndę...

– Kochanie, proszę, otwórz. No, otwórz. Nic się nie stało. To jakieś nieporozumienie – Marek pukał do drzwi.
Słyszałam w jego głosie zażenowanie i zrobiło mi się jeszcze gorzej. Teraz oboje mają mnie za kretynkę... Ten kostium to był najgłupszy pomysł w moim życiu!

Czułam, że nie mam siły mu otworzyć po tym, co się stało

Mogłabym zostać w tej łazience na wieki… Ale wiedziałam też, że to nierealne i wcześniej czy później będę musiała stawić czoło rzeczywistości. Zapewne spalę się wtedy ze wstydu! Po kilku minutach przemogłam się i otworzyłam niechętnie drzwi, a Marek od razu chwycił mnie w ramiona.

– Kochanie, moja Cukrowa Wróżko! – obsypał mi twarz pocałunkami.

Natychmiast też zaczął się tłumaczyć, że przyprowadził mamę, aby się zaopiekowała naszą pięcioletnią córeczką. Podobno zamierzał mnie porwać do kina na maraton filmowy dla zakochanych...

– Przecież dzisiaj są walentynki, szczególny dzień – usprawiedliwiał się.

– Ale ty przecież nie znosisz tego święta! – zdziwiłam się, pochlipując cicho.

– Każdy może zmienić zdanie, prawda? Gdzie Juleczka? – zapytał.

– U mojej mamy – odparłam. – Odebrała ją z przedszkola i miała wziąć do siebie na noc. To była połowa niespodzianki. A to druga połowa – delikatnie dotknęłam swojego staniczka i majteczek.

– Słodka – stwierdził, spoglądając pożądliwie na mój kostium z cukierków. – Zanim zedrę go z ciebie zębami, musimy coś zrobić z mamusią. Potem pójdziemy do kina, a kiedy wrócimy, zajmę się wreszcie najsłodszym przysmakiem...

I tak kwadrans później odwieźliśmy teściową do domu

Dostała kawałek tortu w ramach rekompensaty za to „gorszące widowisko”. Z pewnością jednak i tak stwierdziła, że oboje mamy nierówno pod sufitem... Ale to już mnie nie obchodziło.

W kinie udało nam się wysiedzieć tylko godzinkę, bo myśleliśmy jedynie o tym, co nas czeka w domu. W końcu więc wyszliśmy, nie obejrzawszy filmu do końca. Uznaliśmy bowiem, że cudza historia miłosna może poczekać. Mamy przecież do przeżycia swoją własną!

Reklama

Mimo kiepskiego początku to był naprawdę niezwykły wieczór... I z pewnością jego główną, najbardziej uwielbianą i uhonorowaną bohaterką byłam ja, a nie głupi tort czy nawet ptasie mleczko.

Reklama
Reklama
Reklama