„Przygotowałam dla męża wyjątkowo odważny prezent pod choinkę. Gdy go zobaczył, spakował rzeczy i tyle go widziałam”
„W tym roku postanowiłam inaczej. Nie chciałam kupować kolejnej koszuli, ani perfum, które zresztą sam sobie ostatnio kupił. Marzyłam, żeby to było coś bardziej osobistego. Coś, co nas do siebie zbliży. Co przypomni, że jesteśmy nie tylko małżeństwem, ale też mężczyzną i kobietą”.

- Redakcja
Zawsze uwielbiałam Święta Bożego Narodzenia. Mimo że już dawno przestaliśmy wierzyć w Mikołaja, to właśnie grudzień miał w sobie coś magicznego. W tym roku postanowiłam przygotować coś naprawdę wyjątkowego. Prezent, który miał nas do siebie zbliżyć, odświeżyć emocje, może nawet rozbawić i obudzić to, co przez lata przygasło. Nie przypuszczałam jednak, że zamiast śmiechu i wzruszenia, zobaczę na jego twarzy coś zupełnie innego. Że ten prezent zamiast nas połączyć – wszystko zakończy. I że właśnie wtedy dowiem się, jak mało o nim wiedziałam przez te wszystkie lata.
Lubiłam prezenty od serca
Nie byłam typem kobiety, która wrzuca do koszyka pierwszy lepszy sweter w promocji i z głowy. Prezenty – zwłaszcza te świąteczne – zawsze przygotowywałam z sercem. Potrafiłam przez cały grudzień chodzić i wypytywać, dopytywać, by tylko dowiedzieć się, czego dana osoba naprawdę pragnie. Dla dzieci to było łatwe. Zawsze czegoś chciały. Gorzej z dorosłymi. Szczególnie z moim mężem. Od kilku lat mówił tylko: „nic mi nie kupuj”, „daj spokój z prezentami”, „naprawdę nie trzeba”. Oczywiście, że mówił, że nie trzeba. Ale przecież wiem, że gdyby pod choinką nic nie znalazł, to byłby śmiertelnie obrażony. Tacy już są faceci – dumni, a jednocześnie dziecinni. Uśmiechają się niby obojętnie, ale szukają czegoś dla siebie pod choinką ukradkiem.
W tym roku postanowiłam inaczej. Nie chciałam kupować kolejnej koszuli, ani perfum, które zresztą sam sobie ostatnio kupił. Marzyłam, żeby to było coś bardziej… osobistego. Coś, co nas do siebie zbliży. Co przypomni, że jesteśmy nie tylko małżeństwem, ale też mężczyzną i kobietą. Wiedziałam, że ostatnio coś się między nami zmieniło. Byliśmy razem, ale jakby osobno. On przy komputerze, ja przy serialach. Mało rozmów, jeszcze mniej bliskości. Chciałam to przełamać. Zrobić coś, co go zaskoczy. Coś, po czym spojrzy na mnie inaczej. I naprawdę myślałam, że wiem, co robię. Miałam plan. W głowie brzmiał idealnie. Tylko że życie, jak zwykle, pisało swój scenariusz.
Ostatnio był jakby nieobecny
Zauważyłam to jakiś czas temu. W zasadzie nie było jednego momentu, raczej powolne oddalanie się, jakby ktoś odsuwał nas od siebie po milimetrze dziennie. Kiedyś wchodząc do kuchni, całował mnie w szyję. A teraz? Teraz potrafił minąć mnie w progu i powiedzieć tylko „hej” bez odrywania wzroku od telefonu. Na początku myślałam, że to kwestia pracy. Wiadomo, koniec roku, zamykanie projektów, stres, zmęczenie. Tylko że to „zmęczenie” przedłużało się miesiącami. Często siadał sam w salonie z laptopem na kolanach i wpatrywał się w ekran z tym samym wyrazem twarzy, jaki miewał podczas oglądania nudnych konferencji online. Kiedyś zapytałam, co robi.
– Pracuję – burknął. – Mam zaległości.
Wierzyłam. A przynajmniej bardzo chciałam wierzyć. Bo przecież człowiek nie przestaje kochać ot tak, z dnia na dzień. Nie przestaje zauważać, nie przestaje się troszczyć, jeśli mu jeszcze zależy. Czyż nie? Raz nawet usiadłam obok niego z kubkiem herbaty. Chciałam po prostu porozmawiać. Powiedzieć, że może gdzieś się pogubiliśmy, że chyba brakuje nam siebie. W odpowiedzi dostałam tylko półuśmiech i pytanie, czy nie widziałam gdzieś jego ładowarki. To było jak zimny prysznic. Jakby emocje spłynęły rynną i zostało tylko suche „musimy jakoś funkcjonować”. A ja nie chciałam „funkcjonować”. Chciałam kochać. Chciałam, żeby mnie kochał. Dlatego właśnie ten prezent… miał być jak iskra. Może ostatnia szansa. I wtedy właśnie zaczęłam planować coś, co miało nas obudzić.
Wymyśliłam coś odważnego
Pomysł pojawił się nagle, gdy przypadkiem wpadłam w sieci na reklamę – „Zrób mu prezent, którego nigdy nie zapomni”. Na zdjęciu kobieta w koronkach, trzymająca w dłoni zaproszenie. I wtedy mnie tknęło. Przecież nie chodziło o kupowanie kolejnych przedmiotów. Chodziło o doświadczenie. O coś, co na nowo rozpali między nami choćby maleńki płomyk. Najpierw pomyślałam o sesji zdjęciowej. Takiej zmysłowej, eleganckiej. Znalazłam fotografkę, która specjalizowała się w takich projektach. Powiedziała, że pracuje wyłącznie z kobietami, w bezpiecznej atmosferze, i że najważniejsze jest, żebym czuła się dobrze sama ze sobą. Pomyślałam: czemu nie?
Na sesję pojechałam z duszą na ramieniu, cała w nerwach. Miałam czterdzieści dwa lata, dwójkę dzieci i cellulit, który nie przejmował się dietami ani kremami. Ale kiedy stanęłam przed obiektywem, coś się we mnie zmieniło. Fotografka mówiła, żebym patrzyła na siebie jak na kobietę, nie tylko matkę i żonę. I wtedy pierwszy raz od bardzo dawna poczułam się… piękna. Wybrałam kilka zdjęć. Ubrana w czerwone koronki, z lekko rozchylonymi ustami, w spojrzeniu więcej pewności niż w rzeczywistości. Wydrukowałam je na dobrej jakości papierze i zapakowałam w bordową kopertę. Na froncie napisałam tylko: „Dla ciebie. Na naszą przyszłość”. To miał być prezent. Nie desperacki krzyk. Raczej zaproszenie do bliskości. Do rozmowy. Do bycia razem. Chciałam, by poczuł, że jeszcze jestem. Że jeszcze się nie poddałam. I byłam pewna, że go zaskoczy. Nie miałam pojęcia, jak bardzo.
Wigilia, która zmieniła wszystko
Dzień wigilijny od rana miał w sobie nerwową energię. Biegałam z odkurzaczem, zaglądałam do piekarnika, sprawdzałam, czy dzieci nie podjadają pierniczków z choinki. On, jak zwykle, wyciągnął się na kanapie z telefonem. Obiecał, że pomoże z nakryciem do stołu. Oczywiście – „za chwilę”. Nie robiłam awantur. Tego dnia chciałam spokoju. Ciepła. Rodziny. A wieczorem – kulminacji. Planowałam, że dam mu prezent po kolacji, gdy dzieci pójdą już do siebie. Zapalę świeczki, powiem coś z serca. Może po prostu: „Wiem, że było nam ostatnio trudno. Ale chcę, żebyś wiedział, że ja nadal w ciebie wierzę”.
Wigilijna kolacja była spokojna. Trochę drętwa. Dzieci próbowały ją rozweselić, ale czułam, że między mną a nim ciągle unosi się jakieś napięcie. Jakbyśmy grali w dwóch różnych przedstawieniach, na tej samej scenie. Kiedy zapadła cisza, a dzieci poszły do swoich pokoi rozpakować gry i książki, wręczyłam mu prezent. Bez słów, tylko z uśmiechem. Wziął kopertę do ręki i przez chwilę wpatrywał się w nią bez ruchu.
– To... ode mnie. Tylko dla ciebie – powiedziałam cicho.
Otworzył. Przejrzał jedno zdjęcie. Drugie. Trzeciego już nie wyciągnął. Odłożył wszystko na stół i długo nic nie mówił.
– Rozumiem, że to jakiś żart? – spytał nagle chłodno.
Poczułam, jak coś mi ścina gardło.
– To miał być prezent. Wyjątkowy... dla nas.
Wstał. Bez słowa poszedł do sypialni. Myślałam, że wróci. Że ochłonie. Ale po chwili usłyszałam skrzypnięcie pawlacza.
Chciałam naprawić, a zniszczyłam
Stałam w kuchni, nieruchomo, wciąż z resztką czerwonej świecy w dłoni. Nie wiedziałam, co robić. Moje serce waliło jak oszalałe. Usłyszałam, jak w pokoju sypialnianym zgrzyta zamek pawlacza. Potem głuche tąpnięcie. Walizka. Ta granatowa, którą braliśmy na wakacje do Włoch. Przecież nie wyciąga się jej tylko po to, żeby ją przewietrzyć w Wigilię. Podbiegłam do drzwi, stanęłam w ich progu.
– Co ty robisz? – zapytałam, ledwo wydobywając z siebie głos.
Stał tyłem, wrzucając ubrania bez ładu do środka walizki. Dżinsy, bluzy, jego ulubiony sweter, bielizna.
– Naprawdę? W Święta? Bez rozmowy? – próbowałam go zatrzymać, ale nawet na mnie nie spojrzał.
– To nie chodzi tylko o te zdjęcia. To wszystko... od dawna się sypie – powiedział zimno, niemal bez emocji. – I chyba oboje wiemy, że udajemy już tylko dla dzieci.
– Ale przecież... to był prezent, dla ciebie, dla nas! – krzyknęłam, czując, jak drżą mi kolana. – Chciałam coś naprawić, a nie... zniszczyć.
– Właśnie. To pokazuje, jak bardzo mnie już nie znasz – rzucił i zapiął walizkę z furkotem zamka.
Minął mnie, jakby mnie nie było. Otworzył drzwi wejściowe, chwycił za klamkę, spojrzał jeszcze raz przez ramię.
– Nie dzwoń. Serio. Nie komplikuj już bardziej.
I wtedy je zamknął. Cicho. Bez trzaśnięcia. Jakby nawet pożegnanie musiało być ułożone. Sterylne. I tak zostałam. Sama. Z pustym salonem, świecą, którą zgasił przeciąg – i kopertą na stole, która jeszcze godzinę temu miała uratować nasze małżeństwo.
Gdy zgasły świąteczne lampki
Siedziałam na sofie do późna, bezmyślnie gapiąc się na choinkę. Światełka migały rytmicznie, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie zniknął właśnie człowiek, z którym przeżyłam kilkanaście lat. Człowiek, z którym świętowałam, chorowałam, remontowałam łazienkę, kłóciłam się o pilot i zasypiałam w jednej pościeli. Człowiek, który jeszcze rano życzył mi „Wesołych Świąt”. Nie płakałam. Nawet nie wiem dlaczego. Może dlatego, że nie byłam zdziwiona. Wszystko, co się wydarzyło, było tylko konsekwencją tego, co wisiało w powietrzu od miesięcy. Może nawet lat. Byłam zmęczona tym czekaniem na cud, który nigdy nie przyszedł.
Dzieci pytały rano, gdzie jest tata. Skłamałam. Powiedziałam, że musiał wyjechać do rodziny. Że zadzwoni później. Sama nie wierzyłam w te słowa. One chyba też nie do końca. Kilka dni później dostałam od niego SMS-a. Krótki. Że potrzebuje czasu. Że przemyśli wszystko. Że nie wie, co dalej. Odpisałam tylko „ok”. Bo co miałam napisać? „Wróć, będziemy udawać jeszcze trochę dłużej”? Nie. Nie tym razem. Zdjęcia schowałam do szuflady. Jeszcze do nich wrócę. Nie po to, żeby się zamęczać, ale żeby pamiętać. Że próbowałam. Że jeszcze mi zależało. Że miałam odwagę zrobić krok, którego on się bał. W Sylwestra zjadłam kolację z dziećmi i poszłam spać przed północą. Nie miałam ochoty świętować nowego roku. Ale rano obudziłam się spokojniejsza. Może dlatego, że już nic nie musiałam ratować. Może dlatego, że w końcu nie musiałam niczego udawać.
Ewa, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na Wigilii przyjaciółka zaczęła bezczelnie podrywać mi męża. Pokazałam tej babie, która z nas ma więcej klasy”
- „Teściowa na Wigilii odstawiła istne rewolucje. Wypluła pierogi, śledzie jej śmierdziały, a barszcz był jak z kartonu”
- „Przed świętami ujrzałam męża w objęciach innej. Zrozumiałam, że mój związek się sypie jak poświąteczna choinka w salonie”