„Przyjaciel owinął szefa wokół palca, bo chciał wygryźć mnie z pracy. Kopał pode mną dołek i sam w niego wpadł”
„Nagle w myślach pojawił się obraz scenki sprzed kilku tygodni. Akurat wyszłam z księgowości i natknęłam się na Daniela, który rozmawiał z kierownikiem. Spojrzał na mnie tak jakoś nerwowo. A kierownik niechętnie. To wspomnienie uwolniło inne. I kolejne”.

- Zuzanna, 42 lata
Stara maszyna do pisania leżała schowana na dnie wielkiego kufra podróżnego. Kufer, jak i maszyna, należały kiedyś do mojej babci, Stefanii. Zmarła w wieku stu dwóch lat. Cały swój dobytek rozdzieliła między licznych wnuków. Ja dostałam kufer i jego zawartość: listy, zdjęcia z podróży, bruliony z przepisami potraw z całego świata. A także jej ukochaną maszynę do pisania marki Remington. W dobie komputerów wydawała się przeżytkiem, więc leżała w kufrze.
Jednak tamtego dnia zdarzyła się katastrofa – mój komputer się zepsuł, a ja musiałam w poniedziałek rano oddać szefowi sprawozdanie. Była niedziela. Kiedy siedziałam spłoszona przed martwym monitorem, zastanawiając się, czy szef wyrzuci mnie od razu, czy poczeka do następnego miesiąca, przypomniałam sobie o babcinym Remingtonie. Większość sprawozdania, zwłaszcza infografiki i tabele, była już wydrukowana. Brakowało jedynie podsumowania – tylko kilka stron, ale za to najważniejszych.
Wyjęłam maszynę z kufra, postawiłam na stoliku, wymieniłam taśmę – na szczęście w pudle było kilka zapasowych – wkręciłam kartkę. Podsunęłam sobie notatki i zaczęłam pisać. Pisanie na maszynie i na klawiaturze komputera to jak niebo i ziemia. Nie byłam przyzwyczajona do wbijania klawiszy całą siłą palców, więc skupiłam się na akcie pisania.
„Zebrane dane z ostatniego półrocza sugerują wzrost jednostkowy…”
Oderwałam wzrok od klawiszy i rzuciłam okiem na kartkę maszynopisu, żeby sprawdzić, jak wyszło. Zmartwiałam. Tak było napisane. Serce zabiło mi mocno. Wyjęłam kartkę z maszyny, zgniotłam w kulkę i odrzuciłam. Wkręciłam następną. „Zebrane dane z ostatniego półrocza sugerują…” – spojrzałam na zdanie. Tym razem było właściwe. Kątem oka widziałam w kącie papierową kulkę, którą obwąchiwał mój kot Wirus. Zebrałam się w sobie i skupiłam na pracy. Zawalenie terminu nie pomoże w zmianie nastawienia do mnie szefa, pomyślałam. Nie wiedzieć czemu, ostatnio patrzył na mnie krzywym okiem.
Miało mi to dać do myślenia
Cztery godziny później wpięłam ostatnie kartki do skoroszytu. Raport był gotowy. Dopiero wtedy odszukałam kulkę papieru, którą Wirus wbił pod szafę, rozwinęłam ją i spojrzałam na zdanie. Bez sensu. Daniel był moim dobrym kumplem w firmie. Zostaliśmy zatrudnieni w tym samym czasie. Wielokrotnie mu pomagałam, czasem on pomagał mnie. Chodziliśmy razem na drinki po pracy, byłam na jego weselu. Byliśmy przyjaciółmi.
Razem plotkowaliśmy o przełożonych i współpracownikach, razem narzekaliśmy na to, że czujemy się, jak woły robocze harujące za garść suchej trawy. Dlaczego miałby robić mi koło pióra? I w ogóle, skąd wzięło się to zdanie, przecież pisałam coś zupełnie innego.
Zadzwoniła komórka. Mama.
– Pamiętasz, żeby nie jeść kolacji?
Skrzywiłam się. Właśnie odgrzewałam sobie makaron z obiadu. Zupełnie zapomniałam, że przez dwanaście godzin nie wolno mi nic jeść, bo rano miałam jechać do szpitala na badania.
– Oczywiście – powiedziałam. Mój wzrok padł na maszynę. – A skoro dzwonisz… Zdarzyła mi się dzisiaj dziwna rzecz.
Mama wysłuchała mojej opowieści, a potem powiedziała podekscytowanym tonem:
– Mój brat, Heniek, miał podobną historię. To było wiele lat temu, jakieś trzy czy cztery lata po jego ślubie. Jeszcze nie było na świecie twoich kuzynów. Przyjechał do mamy, żeby napisać jakieś podanie. Siadł do maszyny, zaczął pisać urzędowe pismo, a wyszedł mu tekst, który ostrzegał, że jego żona szykuje się do romansu.
– Ciocia Marta? Romans? – zdumiałam się. – Przecież ona świata poza wujkiem nie widzi.
– Teraz tak. Ale wtedy on ją trochę zaniedbywał. Nie z braku miłości. Za dużo pracował, marzył, żeby oszczędzić na mieszkanie, samochód. A kobieta chciała uczucia. Jak przeczytał, co napisał, uznał, że przemawia przez niego bezsensowny strach i obawy są bezzasadne. Jego Marta nigdy by go nie zdradziła. Ale ziarno zostało zasiane.
Wujek Heniek wbrew sobie zaczął inaczej patrzeć na żonę, zwracać większą uwagę na jej zachowanie. I dostrzegł pewne niepokojące objawy. Że jest smutna. Że często jakby chciała mu coś powiedzieć, ale się wycofuje. Że nerwowo reaguje na jego pytanie „Gdzie idziesz?”. W końcu nie wytrzymał i spytał babcię Stefanię, co to może oznaczać. Wspomniał też o roli maszyny do pisania w jego podejrzeniach. Wtedy babcia opowiedziała wujkowi i mojej mamie, w jaki sposób Remington wszedł w jej posiadanie.
Historia maszyny była niesamowita
Otóż otrzymała go w Berlinie, w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym pierwszym, od żony pisarza, którego nikt nie chciał drukować. Pisanie było jego życiem, jego największą pasją, pisał to, co mówiła mu jego dusza. Każda jego książka była zapisem strumienia świadomości nie dlatego, że to było akurat modne, ale dlatego, że inaczej nie potrafił. Ale wydawcy nie byli zainteresowani. Kiedy odrzucono jego kolejny maszynopis, załamał się. Wrócił do domu, spalił wszystkie swoje powieści, a potem włożył kartkę do maszyny i zaczął pisać pożegnanie. Serce pękło mu w chwili, gdy stawiał ostatnią kropkę.
Babcia Stefania często korzystała z maszyny. Przyznała, że czasem zdarzało się jej pisać coś innego, niż zaplanowała. Z początku lekceważyła te zapiski, ale wkrótce okazało się, że gdyby wzięła je pod uwagę, sprawy potoczyłyby się inaczej. Lepiej. Zaczęła przyglądać się temu, co pisała wbrew swojej woli, i zrozumiała, że były to podpowiedzi jej podświadomości, która o wiele więcej wyczuwa i rozumie niż nasza świadomość ograniczona zasadami, uprzedzeniami, przekonaniami.
I ta podświadomość w różny sposób próbuje się z nami porozumieć – za pomocą intuicji, snów, przeczuć. Uznała, że remington pisarza, który przelewał na kartki swoją podświadomość i zmarł z dłońmi na klawiaturze, być może stał się fizycznym łącznikiem między podświadomością a świadomością.
– Heniek kilka dni zastanawiał się nad opowieścią i wnioskami babci Stefanii – kontynuowała mama. – W końcu postanowił działać. Zrobił to, o co od dawna prosiła go żona, a on ciągle odmawiał, twierdząc, że jeszcze nie teraz, że nie są gotowi. Dał jej dziecko. Zniknęły smutne spojrzenia i nerwowość. I nie było już mowy o romansie – mama westchnęła.
Moja rodzicielka na chwilę zawiesiła głos, by po chwili znowu podjąć opowiadanie.
– Po tej historii ja też chciałam porozumieć się z moją podświadomością, żeby powiedziała mi, co mi grozi. Ale ilekroć pisałam na maszynie, zawsze wychodziło to, co należy. Widać moja podświadomość nie miała mi nic do powiedzenia. Co jest zrozumiałe, bo moje życie zawsze było takie nudne i spokojne – zakończyła z niezadowoleniem. – A ty, Zuza, dobrze się zastanów, czy ten twój Daniel rzeczywiście nie ma czegoś za uszami.
Kopał pode mną dołki
Rozłączyłam się i zaczęłam zastanawiać. Opowieść mamy o maszynie do pisania była rodzinną legendą. Z drugiej strony miałam szczęście dobrze poznać babcię Stefanię. Wiedziałam, że nie była kobietą rzucającą słowa na wiatr. Była odważna, niespokojna. Nie potrafiła siedzieć w domu i szydełkować. Niemal całe życie podróżowała po świecie. I to sama. W czasie wojny była sanitariuszką wśród partyzantów. Nie miała skłonności do fantazjowania i podpierania swojego zdania wymyślonymi sytuacjami. Zwłaszcza tak niedorzecznie nieprawdopodobnymi.
Znów spojrzałam na pogiętą kartkę. Daniel był moim przyjacielem. Nagle w myślach pojawił się obraz scenki sprzed kilku tygodni. Akurat wyszłam z księgowości i natknęłam się na Daniela, który rozmawiał z kierownikiem. Spojrzał na mnie tak jakoś nerwowo. A kierownik… niechętnie. To wspomnienie uwolniło inne. I kolejne. Żadne same w sobie nie było niepokojące, nie dowodziło zdrady. Ale razem… Kiedy wiedziało się, czego szukać…
Drgnęłam, kiedy zadzwoniła komórka. Na wyświetlaczu ujrzałam twarz Daniela. Odebrałam po czterech sygnałach.
– Hej, Zuza. To, o której mam podjechać? O siódmej?
W poniedziałek rano miałam być w szpitalu na rezonansie magnetycznym wątroby. Czekałam na to badanie dziesięć miesięcy. Kiedy wspomniałam Danielowi, że mam kłopot, bo rano mam oddać sprawozdanie szefowi, a nie wyrobię się przed weekendem, zaoferował, że podjedzie do mnie rano w poniedziałek, weźmie sprawozdanie i odda szefowi w moim zastępstwie. Mam się nie martwić, bo on mu wszystko wytłumaczy. Ucieszyłam się. Ale to był czwartek.
Teraz byłam w kropce. Zaufać Danielowi i swojej wiedzy o nim, czy jednemu zdaniu napisanemu na maszynie babci? Jak to ona powiedziała? Podświadomość zauważa więcej.
– Zuza, jesteś tam?
Zdecydowałam.
– Słuchaj, zadzwonili ze szpitala, że maszyna się zepsuła. Tak więc, dzięki, ale będę w firmie.
Chwila ciszy.
– Aha. No to git, nie będę musiał zrywać się bladym świtem. To do jutra.
Czułam się jak zdrajczyni. Naprawdę. I czułam się tak do południa w poniedziałek, kiedy w kuchence natknęłam się na Jasię, asystentkę kierownika.
– Szef jest zadowolony z twojego sprawozdania – powiedziała. – Dobrze, że sama mu je zreferowałaś. Ostatnio zaczynał mieć wątpliwości, czy wystarczająco ci zależy – popatrzyła na mnie niepewnie. – Bardzo przyjaźnisz się z Danielem?
Poczułam smutek.
– Nie na tyle, by nie widzieć prawdy – odparłam.
Asystentka kiwnęła głową z aprobatą.
– Mądra dziewczyna.
Od tamtego czasu babciny remington stoi na widoku. Ale jak do tej pory, tylko raz moja podświadomość zechciała się ze mną skontaktować. Zakładam, że to dobry znak.