Reklama

Może dużo nie zarabiam, mam za to wciąż tę samą, kochającą żonę i fajne dzieciaki. Czasem lepszy wróbel w garści, niż kanarek na dachu. Zawsze nam się wydaje, że inni mają od nas lepiej. Widzimy tylko to, w czym ludzie są od nas lepsi. Sąsiad ma droższe auto, koleżanka zgrabniejszą figurę, dzieci kuzyna dostały się na studia, a szwagier zarabia dwa razy więcej… Skupiamy się na tym i frustrujemy. Założę się, że każdy z nas choć raz złapał się na tak małostkowych refleksjach. Sam im ulegam. Ostatnio przekonałem się jednak, że naprawdę nie warto, bo każdy ma swoje problemy. Nawet ten, któremu tak bardzo zazdrościmy.

Reklama

W moim przypadku chodziło o kolegę z liceum, Jacka. Chłopak zawsze był energicznym gościem. Przykuwał uwagę, imponował inteligencją, błyszczał w towarzystwie – przystojniak z ogromną pewnością siebie. Przyjaźniliśmy się, bo mimo wszystko był fajnym kumplem. Potem jednak nasze drogi się rozeszły i odnowiliśmy znajomość dopiero na niedawnym zjeździe naszej klasy.

Tak jak można się było tego spodziewać, odniósł sukces. Skończył uniwersytet ekonomiczny i z pomocą rodziców założył firmę zajmująca się sprzedażą okularów. Stworzył całą sieć sklepów i szybko dorobił się dużych pieniędzy. Mówimy o kasie, która pozwala żyć na naprawdę wysokim poziomie i spełniać nawet najbardziej ekstrawaganckie marzenia.

W końcu zapytałem go, czy jest w domu jego rodzina

– Zawsze chciałem zbierać stare samochody – powiedział mi na spotkaniu klasowym z taką nonszalancją, jakby chodziło o resoraki, którymi fascynowaliśmy się w dzieciństwie.

– Mam już cztery takie samochody. Citroena, toyotę, wołgę i moje największe cudeńko, czyli mercedesa. Musisz kiedyś do mnie wpaść, zobaczyć je na żywo – uśmiechał się, pokazując zdjęcia aut w telefonie.

Zobacz także

Fotografii świadczących o tym, że Jacek żyje bogato, było tam znacznie więcej. Przewijał zdjęcia z egotycznych wakacji i luksusowych knajp, opowiadając mi o swoich przygodach. Co jakiś czas zdarzało mu się wymienić kwotę, którą przeznaczył na wystawny posiłek albo daleką podróż. Robił to niby od niechcenia, ale czułem, że chce mi zaimponować. No i udało mu się, bo do domu wróciłem przygnębiony.

– Co się dzieje? – zapytała żona, kiedy nie chciałem się rozchmurzyć.

– Nic…

– Mówisz, że było fajnie, a ja widzę, że coś cię gryzie. O co chodzi? No mów, nie duś tego w sobie.

– Nic takiego… Trochę mi się tylko przykro zrobiło, bo ten Jacek, o którym ci opowiadałem, to prawdziwy krezus. A ja ciągle klepię biedę.

– Nie przesadzaj. Czego nam brakuje?

– Czego? Chodź, to ci pokażę – sięgnąłem po telefon i wyświetliłem Ance profil Jacka na portalu społecznościowym. Pokazałem jej kilka fotek z jego podróży. – Widzisz? Marzyłaś kiedyś o Hawajach? On tam był już dwa razy! A my tylko w zielonogórskie nad jezioro…

– I dobrze się tam bawimy – odpowiedziała Ania, po czym spojrzała na kobietę u boku Jacka. – Ale może tobie chodzi o to, że on ma dużo młodszą i zgrabniejszą żonę. Bo to chyba nie jest matka jego dzieci? Ile ta dziewczyna ma lat? Dwadzieścia pięć?

– Dwadzieścia osiem. Z pierwszą żoną się rozwiódł. Ale to mnie akurat nie obchodzi, bo jesteś od niej dwa razy ładniejsza.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Ja nie jestem nieszczęśliwy, ale przy nim czuję się trochę jak nieudacznik. Czternaście lat w jednym zakładzie pracy z pensją poniżej średniej krajowej.

– Pieniądze to nie wszystko. Masz jeszcze wspaniałe dzieci i ciągle tę samą żonę – uśmiechnęła się Anka, zamykając temat.

Nie jestem typem zazdrośnika, więc majątek Jacka nie tylko mnie frustrował, ale też wzbudzał mój podziw. Dlatego, kiedy mój dawny kolega zaprosił mnie do siebie na drinka, zgodziłem się bez wahania.

Jacek przywitał mnie w progu elegancki i uśmiechnięty. Był tak miły, że od razu się rozluźniłem. Poczułem, że to może być naprawdę fajne spotkanie i uda nam się odnaleźć porozumienie, które łączyło nas trzydzieści lat temu. Zdjąłem kurtkę i poszedłem za nim obejrzeć parter domu. Kiedy już skończył mnie oprowadzać, siedliśmy w salonie, a on przyniósł butelkę trunku. Powiedział mi o nim parę słów, a ja zrozumiałem tylko, że jest drogi i długo leżał w dębowych beczkach. Rozlał go do pięknych rzeźbionych szklanek i po wzniesieniu pierwszego toastu, zaczęliśmy rozmawiać o spotkaniu klasowym. Obgadywaliśmy kolejne osoby, aż w końcu zapytałem go, czy jest w domu jego rodzina.

– Dzieciaki siedzą na górze, w swoich pokojach. Ale nie licz, że je zobaczysz, bo wyłażą tylko jak zgłodnieją. A że niedawno kazali zamówić sobie po pizzy, więc najpewniej wypełzną dopiero jutro rano. Wolałbym, żeby jadły tutaj, ze mną, ale one już się tak przyzwyczaiły. Wiesz, przez rozwód nam się tu wszystko pomieszało. Nie przepadają za Wiolą i jak są u mnie, to raczej jej unikają.

– Wiola to twoja druga żona?

– Tak. I chyba właśnie do nas idzie…

– Jacek obrócił się w kierunku schodów.

Schodziła z nimi dwudziestoośmiolatka, w której zakochał się mój kolega. Szła powoli, na szpilkach tak wysokich, że każdy, nawet najmniejszy błąd, mógł się skończyć złamaniem karku. Miała na sobie krótką spódniczkę, zwiewną bluzkę i malutką, iście dekoracyjną torebeczkę. Pomyślałem, że wystroiła się tak na moje przywitanie, ale się pomyliłem.

– Poznajcie się. To jest Szymon, przyjaciel ze szkoły, a to Wiola, moja żona.

– Dzień dobry. Miło mi – Wiola uśmiechnęła się kącikiem ust, jakby nie chciała wkładać w przywitanie zbyt wiele wysiłku, a potem zwróciła się już do Jacka: – Wychodzę. Będę przed pierwszą, nie czekaj na mnie.

– Idziesz z Magdą?

– Tak. Skoro wy tu sobie przyszykowaliście imprezę, to ja też chcę poszaleć – dodała z rozbawieniem zabarwionym nutą złośliwości.

– A gdzie idziecie? – Jacek wyglądał na zaniepokojonego.

– Tego jeszcze nie wiem.

– Nie wyciszaj tylko telefonu, dobrze? – prosił, a ona znów uśmiechnęła się półgębkiem. – Szkoda, że idziesz. Myślałem, że może przygotujesz nam jakieś przekąski – dodał, a ona odpowiedziała kolejnym leniwym uśmieszkiem i wyszła.

Wróciliśmy na kanapę, ale Jacek jakby stracił nastrój do rozmowy. Poczułem, że atmosfera się zagęściła, więc zagajałem go o sprawy związane z biznesem, ale nawet ten wątek go nie rozruszał. W końcu przeprosił mnie, wziął telefon i wyszedł do jednego z pokoi. Po chwili wrócił zły i cisnął komórkę na kanapę. Rozchmurzył się dopiero, gdy poprosiłem go, żeby pokazał mi auta. Zabrał mnie wtedy do garażu.

– Weź szklankę, chwilę tam spędzimy – zachęcił.

Gadał o tych autach przez dobre pół godziny. Buzia mu się nie zamykała i widać było, że samochody naprawdę go uszczęśliwiają. Słuchałem więc z uwagą i bez cienia zazdrości. Naprawdę chciałem mu zrobić przyjemność swoim zaangażowaniem. Domyśliłem się, że ma z tych aut znacznie większą pociechę niż z Wioli…

Mimo bogactwa Jacek nie jest szczęśliwym człowiekiem…

Niestety, nie dane mu było pozostać w dobrym nastroju przez resztę wieczoru. Jeszcze gdy byliśmy w garażu, Jacek nadstawił ucha i po chwili pociągnął mnie z powrotem do domu. Z góry dochodziły do nas odgłosy dzikiej awantury. Jacek przeprosił mnie kolejny raz, odstawił drinka i pobiegł do dzieci, zażegnać spór. Jego córka miała siedemnaście lat, syn był dwa lata starszy, a wrzeszczeli na siebie tak, jakby dopiero wyrastali z przedszkola. Z tego co zrozumiałem poszło o to, że jedno podkradło pieniądze drugiemu. W pewnej chwili oboje zwrócili się przeciwko ojcu, robiąc mu wyrzuty z powodu rozwodu i wyzywając Wiolę.

Zrozumiałem wtedy, że mimo bogactwa Jacek nie jest szczęśliwym człowiekiem, jego życie prywatne rozsypało się na drobne kawałki. Popełnił błędy, które odebrały mu spokój ducha i szacunek najbliższych. Dotarło do mnie, że jeśli którykolwiek z nas może zazdrościć drugiemu, to na pewno nie powinienem być to ja. A przecież to wcale nie był koniec „rewelacji” tego wieczoru, bo za chwilę poznałem jeszcze jeden przykry sekret tego biedaka.

Gdy Jacek zszedł na dół, był bardzo roztrzęsiony. Kłótnia z dziećmi kosztowała go wiele nerwów. Podszedł więc do kredensu i z górnej szuflady wyciągnął fiolkę z białymi pigułkami. Wrzucił sobie dwie do gardła, opadł ciężko na kanapę i popił dużym łykiem whisky.

– Co to jest?

– Nic takiego – uśmiechnął się. – Osłonowo na serce. Trzy lata temu miałem niegroźny zawał. Od stresów. Sam rozumiesz…

– To ty możesz pić? – zapytałem zdziwiony.

– A co mi pozostało? No, powiedz… – uśmiechnął się jeszcze raz, ale tym razem tak smutno, że przez moment miałem ochotę go przytulić.

Reklama

Nie zostałem u niego długo, przede wszystkim ze względu na jego zdrowie. Pomyślałem, że lepiej by było, gdybyśmy tej butelki nie skończyli. Po dwóch godzinach podziękowałem za gościnę i pojechałem taksówką do domu. Wróciłem w zupełnie innym nastroju niż się spodziewałem. Bałem się, że przyjadę sfrustrowany i zgorzkniały, a czułem się przytłoczony jego problemami. I jeśli mam być szczery, to już wolę tę moją spokojną, niepełną średnią krajową.

Reklama
Reklama
Reklama