Reklama

Jeszcze rok temu powiedziałbym, że jestem szczęściarzem. Dobra praca, dom z ogrodem, spokojna żona i córka, która nigdy nie sprawiała kłopotów. Zuza zawsze była bystra, odpowiedzialna, niezależna – byłem z niej dumny. Z Moniką, moją żoną, dogadywaliśmy się bez słów, wieczory spędzaliśmy w ciszy, która nie bolała.

Reklama

Przyjaciele z młodości odeszli w cień, każdy poszedł swoją drogą. Ja zostałem tu – w naszym codziennym rytuale kawy, zakupów, spacerów. Nic nie zapowiadało zmian. Aż do tamtego dnia, kiedy rzeczywistość rozpadła się w sekundę, a ja nie potrafiłem już zaufać nikomu. Nawet własnej córce.

Widziałem córkę z nim

Wracałem wcześniej z pracy. Deszcz dopiero co ustał, chodniki jeszcze błyszczały, gdy skręcałem w naszą ulicę. Miałem kupić pieczywo, ale zapomniałem portfela. Szedłem szybko, z głową pochyloną, aż kątem oka dostrzegłem znajomą sylwetkę przy kiosku. Dziewczyna. Rude włosy związane w niechlujny kok. Ręka w rękę z mężczyzną. Zanim się zorientowałem, przytuliła się do niego i… pocałowała go. Nie w policzek. Nie po przyjacielsku. Mocno. Z uczuciem.

Zamarłem. Znałem ten gest. Zuza tak całowała kiedyś swojego licealnego chłopaka. Ale tamten był w jej wieku. A ten… Ten mężczyzna był dużo starszy. Obserwowałem przez moment, próbując zrozumieć. I wtedy on się odwrócił. Poczułem, jak nogi uginają się pode mną.

To był Marek. Mój przyjaciel z dawnych lat, człowiek, z którym zdzierałem buty po studenckich imprezach, który wznosił toast na moim ślubie, który trzymał Zuzę na rękach, gdy miała dwa dni. Był jak brat. A teraz… całował moją córkę.

Nie podszedłem. Stałem, skryty za reklamą spożywczaka, serce waliło mi jak młotem. Objął ją ramieniem i ruszyli w stronę parku. Szli powoli, rozmawiali, śmiali się.

„To niemożliwe”, powtarzałem w głowie. „To był Marek? Czy ja mam przewidzenia?”. Ale nie. Ten śmiech znałem, tę siwiznę przy skroniach, ten krok. Nie mogłem się mylić.

Jeszcze długo stałem w miejscu. Nie poszedłem do domu. Poszedłem do parku. Potrzebowałem przestrzeni. I choć dokoła było pusto, czułem, jakby zawalił mi się cały świat.

Nie znałem własnego dziecka

Nie spałem całą noc. Leżałem w ciemności, słuchając oddechu Moniki, ściskając poduszkę jak ostatnią deskę ratunku. Rano Zuza zeszła do kuchni, zaspana, w szlafroku. W ręku telefon, uśmiech na twarzy. Serce mi stanęło.

Z kim się spotkałaś wczoraj? – zapytałem cicho.

Podniosła wzrok. W jednej chwili spoważniała.

– O co chodzi?

Widziałem was. Ciebie i Marka. Jak się całowaliście.

Nie zaprzeczyła. Nie zrobiła nawet kroku w tył. Spojrzała mi w oczy i powiedziała z zimną pewnością:

– Tak, spotykam się z Markiem.

– Zuza… – głos mi zadrżał. – On mógłby być twoim ojcem. Był moim przyjacielem! Jak możesz?!

– Przestań dramatyzować. Jestem dorosła. Mam dwadzieścia dwa lata. To moje życie.

– To nie jest „życie”, to… to jakiś absurd! On ma ponad pięćdziesiąt lat!

– I co z tego? Jest czuły, mądry, zna mnie lepiej niż ktokolwiek. Zakochałam się. I nie zamierzam się z tego tłumaczyć.

Zamrugałem, próbując zapanować nad wściekłością. Zadrżały mi dłonie.

On cię wykorzystuje, Zuza. Jesteś dla niego tylko odskocznią. Zabawką!

– Nie jesteś w mojej głowie. Nie wiesz, co czuję. Przestań traktować mnie jak dziecko!

– Bo zachowujesz się jak dziecko! Naiwne, głupie dziecko!

– To moje życie! A ty nie masz prawa mnie kontrolować! – krzyknęła i wybiegła z kuchni, trzaskając drzwiami.

Zostałem sam przy stole, drżący, pusty. Nie mogłem uwierzyć, że moje własne dziecko tak łatwo odrzuciło mnie jak niepotrzebny mebel.

Żona wiedziała wcześniej

Monika kroiła marchewkę, kiedy wszedłem do kuchni. Cicho, jak cień, z głową pełną bólu. Od wczorajszej awantury nie zamieniliśmy z Zuzą ani słowa. Czekałem, aż żona powie coś pierwsza, ale milczała, jakby nic się nie stało. W końcu nie wytrzymałem.

Wiesz, że Zuza spotyka się z Markiem?

Zatrzymała nóż w połowie warzywa. Nie podniosła wzroku.

– Tak.

I nic nie powiedziałaś? Nic?! – głos mi się załamał.

– Janek, co miałam powiedzieć? Wiem, że to trudne. Ale ona jest dorosła. Nie możemy jej zabronić kochać, kogo chce.

– Nie rozumiesz?! On mógłby być jej ojcem! Był moim przyjacielem! To chore!

Westchnęła i w końcu spojrzała mi w oczy. Spokojnie, bez litości.

– Może i to niecodzienne, ale nie ty jesteś tu pokrzywdzony. Może właśnie pierwszy raz w życiu czuje się rozumiana.

– Rozumiana? Przez kogo?! Przez gościa, który znał ją jako dziecko, który bawił ją na imieninach?! To się nazywa rozumienie?

To się nazywa uczucie, Janek. I choćbyś się wściekał, nic nie zmienisz.

Zacisnąłem pięści. Ta obojętność, ten spokój – doprowadzały mnie do szału.

– I nic nie zrobisz? Po prostu staniesz z boku i pozwolisz na to?

– Pozwalam jej być sobą. To nie koniec świata.

Spojrzałem na nią, obcą, chłodną. Po raz pierwszy od lat poczułem, że nie jesteśmy już drużyną.

Gadałem jak do ściany

Umówiłem się z nim w starym barze przy stacji. Kiedyś przychodziliśmy tu na piwo po meczach. Teraz wszystko wydawało się ciasne, duszne. Marek już czekał – spokojny, jakbyśmy mieli rozmawiać o pogodzie. Wstał, podał mi rękę. Nie odwzajemniłem uścisku.

– Usiądź – powiedziałem krótko.

– Dobrze cię widzieć, Janek – zaczął, jakby nic się nie stało.

– Nie żartuj. Przestań. Przejdźmy od razu do rzeczy. Co ty wyprawiasz?

Westchnął i pociągnął łyk piwa.

– Janek, wiem, że to dla ciebie szok. Dla mnie też był. To się po prostu… wydarzyło.

– Ona ma dwadzieścia dwa lata! Ty znasz ją od dziecka! Jak mogłeś?

– Nie planowałem tego. Po prostu… zaczęliśmy rozmawiać, spędzać czas. I jakoś… zbliżyliśmy się do siebie.

– Zbliżyliście?! Ty zdajesz sobie sprawę, jak to wygląda?

– Wiem, co sobie wyobrażasz. Że ją manipuluję, wykorzystuję. Ale to nie tak. Kocham ją, Janek.

Parsknąłem śmiechem, gorzkim i pustym.

– Kochałeś też swoją żonę. I trzy inne po niej. Teraz padło na moją córkę?

– To nie było zaplanowane. Nie jestem potworem.

– Nie, ty jesteś tylko podstarzałym facetem, który pogubił się we własnych pragnieniach. Ona nie wie, co robi. Ale ty – ty wiesz. I to cię obciąża.

Zamilkł na chwilę.

– Nie każ mi wybierać. Już wybrałem. I nie zamierzam jej zostawić.

Patrzyłem na niego długo. Ten sam człowiek, z którym dzieliłem pół życia. A teraz – zupełnie obcy.

Czułem, że przegrałem

Nie chciałem wracać do domu. Stojąc pod drzwiami, słyszałem ich śmiech. Monika i Zuza w kuchni. Gotowały razem obiad. Tak po prostu. Jakby nic się nie wydarzyło, jakby świat się nie zawalił. Wszedłem bez słowa. Rzuciłem klucze na komodę. Ich rozmowa ucichła.

– Zuza, musimy pogadać – rzuciłem, nie patrząc na Monikę.

– O czym? – odpowiedziała twardo. – Chyba wszystko już sobie powiedzieliśmy.

– Nie. Nie wszystko – spojrzałem na nią. – Bo nie powiedziałem ci jeszcze, że nie mogę dłużej żyć w tym kłamstwie.

– Jakim kłamstwie, tato? – zaśmiała się nerwowo. – Że kogoś kocham? Że jestem szczęśliwa?

– Nie, kłamstwie, że jesteśmy rodziną. Bo ja już nie czuję, że nią jesteśmy.

– Przesadzasz – wtrąciła się Monika. – Janek, nie możesz się tak zachowywać, jakby wszystko było tylko twoje.

– Moje? To już nic nie jest moje! Moja córka? Nie słucha mnie. Moja żona? Stoi po stronie faceta, który mnie zdradził. Co mi zostało?

Zuza wstała od stołu.

Nie musisz tu mieszkać, skoro ci tak źle.

Spojrzałem na nią. Moje dziecko. Moja duma. Moje wszystko. A teraz – ściana.

– Może rzeczywiście nie powinienem – powiedziałem cicho. – Może najwyższy czas przestać udawać, że jeszcze coś tu trzymam w rękach.

Poszedłem na górę. Spakowałem torbę. Kiedy schodziłem po schodach, Monika próbowała mnie zatrzymać.

Janek, nie rób tego…

– Nie mam już siły – przerwałem jej.

Drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem.

Została mi cisza

Zamieszkałem u siostry. Ma małe mieszkanie, ciasno nam, ale przynajmniej jest cicho. Rano wstaję wcześnie, długo piję kawę, czasem jadę do pracy wcześniej, niż muszę, byle nie myśleć. Wieczorami włączam radio, nie dla muzyki – dla głosów. Żeby coś brzmiało w tle, bo w środku panuje pustka.

Nie widziałem Zuzy od wyprowadzki. Minęły dwa tygodnie. Monika zadzwoniła raz – zapytała, czy zabrać mi ubrania z pralni. Podziękowałem. Tyle. Żadnych łez. Żadnych przeprosin. Każdy w tej rodzinie wybrał swoją wersję rzeczywistości.

Nie potrafię im wybaczyć. Jeszcze nie teraz. Może kiedyś. Ale dziś… dzisiaj wciąż budzę się z pytaniem w głowie: jak to się mogło stać? W którym momencie przestałem być ojcem? Mężem? Człowiekiem, który coś znaczy w tym domu?

Otwieram szafę. W kieszeni płaszcza znajduję zdjęcie sprzed lat – mała Zuza na moich ramionach, śmieje się, a Monika patrzy na nas z miłością. Byliśmy wtedy całością. Twardą, pewną. Dziś jesteśmy trzema osobnymi wyspami.

Telefon dzwoni. Widzę imię na ekranie: Marek. Nie odbieram. Odkładam na bok. Nie jestem gotów na kolejne słowa. Nie chcę go słuchać, nie chcę jego wersji, jego tłumaczeń. Mam dość ludzi, którzy biorą, co chcą, nie patrząc, co zostaje za nimi.

Cisza najpierw była nie do zniesienia. A teraz – jedyne, co naprawdę mam. Nie kłóci się. Nie zdradza. Nie udaje. Może na razie tyle wystarczy.

Jan, 53 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama