Reklama

Czułam, że stało się cos złego

Poganiałam taksówkarza, by jak najszybciej dowiózł mnie do mieszkania koleżanki. I faktycznie, powalił ją zawał, a pomoc nadeszła w ostatniej chwili. Gdy Ewelina wróciła ze szpitala, była w znacznie lepszej formie.

Reklama

Zasypiałam, kiedy zadzwonił telefon. Wyciągnęłam rękę i sprawdziłam kto się po nocy dobija. Ewelina. Hm, o ile wiedziałam, chodziła spać z kurami, za to o wschodzie słońca dysponowała pełnią sił witalnych, dokładnie odwrotnie niż ja. Musiało się coś stać, skoro dzwoniła o tej porze.

– Tak? – odebrałam, natychmiast rozbudzona.

– Nie śpisz? – spytała żałośnie Ewelina.

– Przepraszam, że o tej porze, ale nie wiem, co mam robić.

Zobacz także

– Nie możemy o tym jutro pogadać? Jest ciemna noc.

Próbowałam ją zbyć, bo bardzo chciało mi się spać, a sprawa nie wydawała się pilna. Do momentu, kiedy usłyszałam cichy jęk. Od razu otrzeźwiałam.

– Ewelina, co się dzieje?

W słuchawce panowała cisza, ale słyszałam dźwięki z tła. Ewelina nie rozłączyła się, lecz nie odpowiadała. Nagle coś się przewróciło, chyba szklanka. Przełączyłam telefon na głośnik, żeby mieć wolne ręce, i zaczęłam się ubierać, nawołując Ewelinę.

Znałyśmy się od niepamiętnych czasów, jeszcze ze szkoły, tak długi koleżeński staż zobowiązuje. W dodatku niedawno Ewelina sprowadziła się do mojej dzielnicy, więc na nowo zacieśniłyśmy koleżeńskie więzy. Była po trudnym rozwodzie, mówiła, że teraz wreszcie odżyje. Nie wspominała dobrze męża, określając go mianem psychopaty. Ile w tym było prawdy, wiedziała tylko ona, nie wyciągałam jej na zwierzenia.

Tego widoku nigdy nie zapomnę…

Zawołałam taksówkę, do Eweliny miałam dość blisko, ale nie chciałam marnować czasu. Wiedziona przeczuciem zabrałam torbę medyczną.

– Szybko! Koleżanka ma kłopoty zdrowotne – popędziłam kierowcę.

Umiera? – zainteresował się, zerkając na lekarską torbę i naciskając gaz.

– Co też pan! – oburzyłam się. – Niech pan tak nie mówi, jeszcze pan zapeszy.

– Tfu, tfu – splunął od uroku i chciał odpukać, ale go powstrzymałam. Wolałam, żeby trzymał obie ręce na kierownicy.

– Czterdzieści się należy – zahamował gwałtownie przed blokiem Eweliny. – No co? I tak po kosztach, zważywszy że nocna taryfa i w dodatku ekspres.

Zapłaciłam i wysiadłam. W oknie Eweliny paliło się światło. Od razu zrobiło mi się lżej na duszy, jakby zapalona żarówka świadczyła o tym, że zastanę ją w dobrym zdrowiu. Zrugałam się za niewczesny optymizm i zadzwoniłam domofonem.

Nie odebrała. Zrobiłam więc larum na całą klatkę schodową, budząc jej sąsiadów i żądając wpuszczenia do środka. Po chwili mogłam już wejść, a na pierwszym piętrze, pod drzwiami Eweliny, zastałam delegację w szlafrokach. Jeden sąsiad przyniósł ze sobą podobny do łomu kawał żelastwa.

– Sztamajza, niezastąpiona, gdy trzeba wyważyć drzwi – podniósł narzędzie do góry, żeby wszyscy mogli dobrze je obejrzeć.

Zanim przystąpił do akcji, nacisnęłam klamkę i drzwi ustąpiły. Ewelina musiała zwolnić zamek, kiedy jeszcze była na nogach. Weszliśmy do środka.

Tego widoku nigdy nie zapomnę, Ewelina leżała nieprzytomna tam, gdzie chwycił ją zawał serca, obok poniewierał się telefon. Natychmiast rozpoczęłam akcję reanimacyjną, sąsiad wezwał pogotowie.

Tym sposobem uratowaliśmy Ewelinie życie

Ze szpitala wróciła po trzech tygodniach. Fizycznie ją naprawiono, ale jej psychika pozostawiała wiele do życzenia. Zauważyłam, że przestała o siebie dbać, a ponieważ było to do niej niepodobne, przeprowadziłam małe śledztwo.

– Nie przestrzegasz zaleceń lekarza, źle się odżywiasz i nie dbasz o ruch – wyliczałam, patrząc, jak otwiera słoik z fasolką po bretońsku. Była to gotowa konserwa, z tłustym boczkiem i kiełbasą.

– Nie czepiaj się, biorę leki jak grzeczne dziecko. Zjesz ze mną? – Ewelina nałożyła potrawę do dwóch misek.

– Kupa cholesterolu, poza tym zapomniałaś to podgrzać – odsunęłam potrawę.

Ewelina patrzyła na mnie, ale jej oczy były puste.

Po co mam się starać? Szkoda zachodu, i tak umrę, nie wcześniej, to później.

Nie umiałam jej pomóc, bo nie chciała iść do lekarza, więc zdwoiłam wysiłki, żeby zachęcić ją do leczenia. Wzdragała się, a potem łaskawie zgodziła się na wyjazd do sanatorium. Pomagałam jej pakować walizkę, żeby się przypadkiem nie rozmyśliła.

„W sanatorium jej dopilnują a potem zobaczymy” – pocieszałam się.

Z leczenia Ewelina wróciła w całkiem dobrej formie. Można by pomyśleć, że nigdy nie chorowała…

– Znacznie lepiej się czuję, dziękuję, że mnie tam wysłałaś – uściskała mnie wylewnie. – Wróciłaś mi życie!

Niełatwo się wzruszam, ale tym razem ścisnęło mnie w gardle. Miło jest coś takiego usłyszeć.

To naprawdę czarujący mężczyzna…

Niedługo potem do Eweliny przyjechał gość. Dowiedziałam się o tym z nocnego telefonu, zadzwoniła, kiedy kładłam się spać.

– Już do ciebie jadę – zawołałam, pewna, że potrzebuje pomocy.

Z błędu wyprowadził mnie jej szczęśliwy śmiech.

– Nie mogłam zasnąć, nosi mnie, chcę ci coś powiedzieć. Poznałam kogoś w sanatorium. Ma na imię Zbigniew i jest zupełnie inny niż mój eks. Zaprosiłam go, pomyślałam, że może i ja mogę być szczęśliwa… Właśnie przyjechał.

– Baw się dobrze – powiedziałam ciepło.

Skoro obecność Zbigniewa tak dobrze jej robiła, to czemu nie?

Sprawcę metamorfozy Eweliny poznałam kilka tygodni później. Wyglądał na starszego od mojej przyjaciółki, ale musiałam przyznać, że był czarujący.

– Miałem szczęście, że zechciała mnie taka piękna kobieta. Wiem, że nie zdołam jej się odwdzięczyć za miłość, ale zrobię, co w mojej mocy – powiedział, jakby tłumacząc, co robi w mieszkaniu Eweliny.

A potem dolał mi wina. Zabronił je pić, zanim nie docenię głębi koloru trunku i nie zachwycę się jego bukietem.

– Zbigniew zna się na winie, ja się dopiero uczę – zaśmiała się Ewelina.

Wyglądała na szczęśliwą, odmłodniała, nabrała apetytu na życie. To zakrawało na cud.

– On jest wspaniały, nie znałam do tej pory takich mężczyzn – zwierzyła mi się, gdy odprowadzała mnie do drzwi. – Jest bardzo interesujący, wiele widział i chce mi to wszystko pokazać!

– Co?

– Winnice we Francji!

Nabrałam złych przeczuć

Ten przywieziony z sanatorium Zbigniew był zbyt doskonały, by być prawdziwy. A jeśli to oszust? Ewelina przywiąże się do niego, a on ją oskubie i da nogę. Było na co polować, po rozwodzie moja przyjaciółka była całkiem zamożną kobietą. Jeśli pochwaliła się, że ma pokaźne konto, nic dziwnego, że się w niej z miejsca zakochał. Doświadczony był z niego czaruś. Poraniona po rozwodzie Ewelina nie miała szans, musiała mu ulec.

Chciałam z nią o tym porozmawiać, ostrzec ją przed naciągaczem, ale bałam się, że nie zrozumie moich intencji i oskarży mnie o zazdrość. Tak długo nosiłam się z tym zamiarem, że nastało lato, potem przyszła jesień i Ewelina wyjechała ze Zbigniewem w turę po winnicach Toskanii.

Kiedy wrócili, zaprosili mnie na kolację. Siedzieli przy stole ramię w ramię i wyglądali jak z obrazka, opaleni i zadowoleni. Biło od nich spokojne szczęście, jakiego próżno na świecie szukać. W każdym razie ja takiego nie znalazłam.

Zbigniew chyba wyczuł, o czym myślę, bo zwrócił się do mnie z troską.

Pani tak całkiem sama żyje? Niedobrze, trzeba będzie coś na to zaradzić.

Zerknął kontrolnie na Ewelinę, a ponieważ nie zobaczył w jej zachowaniu nic, co by go powstrzymało, dorzucił.

– Mam kilku kolegów, co prawda rozwodnicy, ale to chyba pani nie przeszkadza? W tym wieku trudno o kawalera.

– Grunt, że nie wdowcy – mruknęłam ironicznie.

– A, na to nie ma szans – odparł szczerze. – Kobiety znacznie dłużej żyją.

Poczułam, że rozmowa zmierza w niewłaściwym kierunku. Zbigniew, czuły na sygnały z zewnątrz, natychmiast się zreflektował.

– Jak mówiłem, mam kolegów. Za niektórych mogę ręczyć. To co, reflektuje pani?

Nagle przypomniałam sobie, że bardzo się śpieszę, zdołałam uciec, zanim padła propozycja randki. Jednak Zbigniew nie dawał za wygraną. Jeszcze na schodach słyszałam, jak pytał Ewelinę, czy nie urządziłaby przyjęcia zapoznawczego.

Reklama

Wieczorem zadzwoniłam do niej, prosząc, by tego nie robiła. Nie sądziłam, że spotkam kogoś takiego jak Zbigniew, a podróbki nie chciałam. Ale tego Ewelinie nie powiedziałam.

Reklama
Reklama
Reklama