Reklama

Gdy moja przyjaciółka w końcu się wygadała, co ją gryzie, byłam w szoku. Marek jej coś takiego zrobił?! Ale potem zaczęła tłumaczyć i wtedy się na nią wściekłam.

Reklama

Wiedziałam od jakiegoś czasu, że Paulina ma zmartwienie. Znamy się wystarczająco długo, aby poznać, że coś jest nie tak, kiedy któraś z nas łazi jak mucha w smole i wszystko jej leci z rąk.

Coś ją gryzło

Z Pauliną tak właśnie było, w dodatku miała oczy czerwone jak królik, więc mogłam przypuszczać, że popłakuje po kątach. Niestety, ona rzadko i niechętnie mówi o swoich sprawach, więc wyciągnięcie jej na zwierzenia nie było proste i trochę trwało, zanim wreszcie powiedziała o co chodzi.

Poprosiła mnie o pomoc w smażeniu dżemu, bo, jak twierdziła, „nie ma do tego serca i głowy”, a szkoda, żeby owoce z działki się zmarnowały. Przyszłam rano i od razu zabrałam się do roboty. W kuchni był jak zwykle lekki rozgardiasz, bo dzieci i mąż Pauliny zazwyczaj zostawiali porządki na jej głowie, więc najpierw ogarnęłyśmy bałagan, a potem zabrałyśmy się do obierania truskawek. Praca szła nam szybko i przyjemnie. Nie było powodu do łez, dlatego ze zdumieniem dostrzegłam, że Paulina odwraca głowę i pochlipuje.

– Boli cię coś? – zapytałam. – Widzę, że jesteś jakaś niewyraźna…

Zobacz także

– Nic mi nie jest, nie przejmuj się – wystękała niewyraźnie, ale to mnie tylko rozzłościło.

– To się zachowuj – odpowiedziałam. – Zapraszasz mnie, a potem siedzisz jak na mękach. Coś ci złego zrobiłam?

– Nie ty – wyszeptała Paulina. – Nie o ciebie chodzi.

– To o kogo? Mów, skoro zaczęłaś. Po co te tajemnice? Jesteś jak po torturach, więc się martwię. Stało się coś złego?

Widziałam, że nie jest dobrze

Wtedy się naprawdę rozryczała i szlochając, wyznała, że faktycznie ma wielki problem i że chodzi o zdradę.

– Czyją zdradę? – byłam zdumiona tym, co usłyszałam. Słowo „zdrada” kompletnie mi nie pasowało do Pauliny ani do nikogo z jej otoczenia. – Jaką zdradę? Możesz mówić jaśniej?

Mam na myśl zdradę małżeńską – pociągnęła nosem. – Oczywiście nie swoją, tylko Marka.

Marek, mąż Pauliny od dwudziestu sześciu lat? Ten wzór wszelkich zalet i cnót? Dopiero teraz naprawdę osłupiałam! To było nie do uwierzenia, ale Paulina tak łkała, że nie mogłam zlekceważyć tego, co mówiła. Odsunęłam na bok całą robotę i powiedziałam:

– Przestań. Albo może i lepiej, żebyś się wypłakała. Jak ci trochę przejdzie, opowiesz o co chodzi, bo na razie nic nie rozumiem. Teraz zrobię herbatę i naleję po kieliszku koniaku. Będzie się nam lepiej gadało. Zgoda?

Kiwnęła głową, więc po chwili stały przed nami filiżanki doskonałej herbaty i kieliszki ze złotawym płynem. Paulina jeszcze chlipała, ale coraz ciszej, wreszcie wytarła oczy i nos, a potem powiedziała:

– No, jestem gotowa… Pytaj, o co chcesz.

– Więc na początek: skąd wiesz, że Marek cię zdradził? Może to jakaś plotka?

– Żadna plotka. Sam mi powiedział.

– Powiedział, że cię zdradził?!

– Nie. Powiedział coś, co mi udowodniło, że tak się stało.

– Nic nie rozumiem.

Nie wierzyłam własnym uszom

– Wiesz chyba, bo ci kiedyś o tym wspominałam, że w firmie Marka jest nowa sekretarka. Młoda, bardzo ładna i bardzo kobieca. Wiedziałam, że Markowi się podoba, bo trudno, żeby było inaczej, ale nigdy bym nie pomyślała, że to podobanie się przejdzie w coś innego.

– W co?

– Chyba w zakochanie, choć on twierdzi, że gadam głupoty, bo o zakochaniu się nie było i nie ma mowy. Ale ja mu nie wierzę.

– No skoro on mówi, że się nie zakochał, a ty, że cię zdradził, to o co w tym właściwie chodzi?

Paulina, która prawie nigdy nie pije alkoholu, nalała sobie drugi kieliszek i kontynuowała:

– Mówiłam, że do głowy by mi nie przyszło, że między Markiem a tą sekretarką coś się kroi. Przecież sama wiesz, jaki on jest: porządny i przenigdy przez te nasze wspólne lata nie zrobił mi żadnego świństwa.

– Tak było – potwierdziłam.

– Właśnie. Ale on się zmienił. Nie od razu to zauważyłam, ale po jakimś czasie zastanowiło mnie, że czasami uważnie mi się przygląda, i to tak, jakby mnie z kimś porównywał albo oceniał. Kiedyś nawet ni z gruszki ni z pietruszki wyskoczył, że powinnam pójść do fryzjera i coś zrobić z włosami. Spytałam go, niby co miałabym zrobić, bo od dziesięciu lat mam takie włosy i nigdy mu to nie przeszkadzało. A wiesz, co on na to? Że skoro od dziesięciu lat, to może już czas na zmianę, a tak w ogóle to uważa, że lepiej byłoby mi w innej fryzurze!

Przestała się starać

Faktycznie; Paulina, od kiedy tylko pamiętam, nosiła kucyk spięty klamerką albo zwyczajną gumką. Włosy nigdy nie były jej najmocniejsza stroną, ale szczerze mówiąc średnio o nie dbała: szampon, suszarka i to wszystko. Nie chodziła do fryzjera, farbowała się sama, ale niestety zbyt rzadko, bo często miała odrosty. O kosmetyczce nawet nie było mowy, i to nie z powodu braku pieniędzy. Paulina po prostu nie uznawała „upiększania się”, tak mówiła.

Nie malowała paznokci, nie nosiła modnych ciuchów, nie używała kosmetyków. Była naturalna do bólu, więc czasami faktycznie aż zęby bolały, kiedy się na nią patrzyło, bo co innego młoda dziewczyna, a co innego pani w średnim wieku, która powinna o siebie zadbać i to czy owo zamaskować.

Niestety, Paulina była też mocno przy kości. Kiedy wychodziła za mąż, miała talię jak osa i ubierała się fantastycznie, bo miała gust i wyobraźnię, ale po ślubie machnęła na wszystko ręką. Uznała, że już nie musi się starać, bo skoro Mareczek ją pokochał, to na wieczność i nic tego nie zmieni.

Miała rację w jednym: Marek istotnie ją kochał nad życie i przez lata nie zwracał uwagi na to, jak bardzo się fizycznie zmieniła. Czasami nawet, kiedy oglądaliśmy stare zdjęcia, śmiał się, że gdyby wówczas zobaczył na ulicy własną żonę w obecnej postaci, to by jej nie poznał!

Nie wiedziałam, jak jej to powiedzieć

Było mi niezręcznie mówić jej, że bardzo się zmieniła, i to nie na korzyść, ale postanowiłam to zrobić, bo w końcu przyjaźń nie polega na lukrowaniu rzeczywistości, ale na mówieniu prawdy tam, gdzie to jest potrzebne. Niestety, Paulina nie dopuszczała mnie do głosu.

– Co to byłoby za małżeństwo – powiedziała – gdyby decydowało o nim parę dodatkowych kilogramów lub zmarszczek? W końcu przysięgaliśmy przed Bogiem, że będziemy ze sobą na dobre i złe, więc ja się tego trzymam. Miałam nadzieję, że mój mąż także… Więc daj spokój napominaniu mnie, nawet w niby moim interesie. Zdradę należy nazywać po imieniu, a on mnie zdradził i sam się do tego przyznał. Chcesz powiedzieć, że to moja wina?

– Ale jak się przyznał? Powiedział ci, że ma kochankę?

– No, nie, tak to nie…

– Więc jak?

– Po prostu w bardzo intymnej chwili nazwał mnie jej imieniem. Co gorsza, w ogóle się nie połapał, co zrobił, tylko mruczał „Kasia, Kasia…”. Więc nie sadzę, żeby potrzebne były jeszcze inne dowody. Mam rację?

– Niekoniecznie – odparłam. – Według mnie to znaczy jedynie, że ta Kasia najwyraźniej się twojemu mężowi podoba, że o niej myśli i że mądra żona by się nad tym zastanowiła, a ty to lekceważysz, uznając, że wszystko załatwia sakrament. Mnie to się wydaje naiwne i głupie. Nie będę cię okłamywała, nawet gdybyś się miała na mnie obrazić. Poza tym nie wiem, kto tak naprawdę kogo tu zdradza, bo i ty nie jesteś bez winy.

W ogóle mnie nie słuchała

– Oszalałaś?! Jak możesz mnie podejrzewać o jakieś romanse?

– Tego nie powiedziałam. Słuchaj mnie, a nie siebie… Masz paskudny zwyczaj dopisywania innym własnych słów i myśli. Może choć raz przyznasz, że ktoś oprócz ciebie może mieć rację?

– Powiedziałaś, że w przypadku jego zdrady i ja dołożyłam do tego pieca. Nie jestem głucha.

– I potwierdzam, że tak jest, bo i ty go zdradziłaś i nadal to robisz. Posłuchaj, co mam na myśli, to może zrozumiesz – zażądałam. – Z kim Marek się ożenił? Z grubą, zaniedbaną, byle jak ubraną babą czy ze szczuplutką, śliczną, modną i uroczą dziewczyną?

– Chyba wiem, co masz na myśli…

– No, nareszcie! Zwróć uwagę, że on o siebie dba. Nie łazi po domu w gaciach. Nie ma brzucha do kolan, jest sprawny fizycznie, dba o zęby, ładnie pachnie i ma dobrze umeblowaną głowę. Może się podobać kobietom w każdym wieku, a jak do tej pory był ci wierny jak pies. A przyznaj sama, że miałaś i masz konkurencję, bo dzisiaj dziewczyny wiedzą, jak się najlepiej i najkorzystniej pokazać. Tylko ty masz to w nosie, bo uznałaś, że masz faceta na własność i że w związku z tym on musi cię akceptować. To kto tu jest niewierny? Kto kogo zdradził? Kto się z kim nie liczy? On z tobą czy ty z nim? A może oboje jesteście siebie warci? – spytałam.

Paulina milczała.

– I nie będę więcej cię przekonywała, bo dopóki sama tego nie pojmiesz, nic nie pomoże – dodałam. – Ja idę, a ty kończ te powidła i zastanów się nad sobą poważnie. Przyda ci się, bo jak to się mówi: belki we własnym oku nie widzisz, a to chyba grzech. Ale możesz jeszcze zawrócić z tej drogi. Może nie jest za późno?

Reklama

Ilona, 46 lat

Reklama
Reklama
Reklama