„Przyjaciółka pochwaliła się, że odziedziczyła majątek. Wkrótce wyszło na jaw, że nie miała powodów do radości”
„– Gotówki raczej nie, ale za to duże mieszkanie, tuż w centrum miasta, elegancko urządzone, z dziełami sztuki, starociami i innymi cennymi przedmiotami. Ewa szacuje, że to może być warte nawet milion złotych. Sprzeda kilka rzeczy i będzie mogła żyć spokojnie do końca swoich dni”.

- Danuta, 72 lata
Wreszcie byłam komuś potrzebna
Właśnie wyjmowałam z piekarnika formę do pieczenia, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Na szczęście, gołąbki były już gotowe, delikatnie przeniosłam je na talerz. Prawie jednocześnie, w progu kuchni pojawiła się twarz Ani, mojej ukochanej wnuczki.
– Ha! Byłam pewna, że to nasz dom tak pachnie! – wykrzyknęła z radością. – Zaraz po przekroczeniu progu, zapach ten unosił się już na schodach, a nawet na samym dole – podskoczyła w moją stronę. – Babciu, jesteś urocza, jesteśmy bardzo głodni.
– Dokładnie o tym myślałam – odparłam z uśmiechem na twarzy do wnuczki. – Czas więc zasiąść do posiłku, skoro już tu jesteście.
Ania jest ze mną od czasu, kiedy ukończyła szkołę średnią. Została przyjęta na studia i wówczas cała rodzina podjęła decyzję, aby przeniosła się do mojego mieszkania. Nie widzieliśmy sensu, żeby musiała przemieszczać się między obcymi domami czy akademikami, gdy w moim domu było wystarczająco dużo miejsca dla nas obu. Jak się później okazało, nawet dla trzech osób nie było zbyt ciasno. Moja wnuczka w ostatnim roku studiów wzięła ślub. Okoliczności sprawiły, że młodzi postanowili pozostać ze mną. Nie wyjawiłam im tego, ale bardzo się ucieszyłam z takiego zwrotu sytuacji.
Przez ostatnie lata przyzwyczaiłam się do obecności Ani. Moja wnuczka jest spokojną i dobrą osobą, z którą zawsze się dobrze rozumiałam. Starannie utrzymywała porządek, a ja z mojej strony starałam się, aby na stole zawsze znalazło się coś smacznego, kiedy po ciężkim dniu pełnym wykładów i ćwiczeń, wracała do domu zmęczona. Kiedy chwaliła moje domowe potrawy, takie jak pierogi, jej słowa były dla mnie jak miód na serce. Ponownie czułam się potrzebna i wartościowa, co napełniało mnie radością.
Mimo że moje świadczenie emerytalne nie jest imponujące, zawsze potrafiłam zarządzać domowym budżetem tak, by na stół trafiło coś więcej niż tylko chleb posmarowany smalcem. Mąż mojej córki, Marek, kiedy zamieszkał z nami, nie szczędził komplementów na temat tej tradycyjnej polskiej potrawy.
– Gdy tylko babcia przygotuje tę specjalność, nie da się przestać jeść – powtarzał, smarując kolejną kromkę chleba smalcem, który zawsze przyrządzam z dodatkiem cebuli i jabłek. – Nie musiałbym sięgać po nic innego! – wyrażał swoje zadowolenie, delektując się smakiem.
– Nie żartuj sobie, bo zaraz zaczniesz ważyć jakieś sto kilogramów – wypowiedziała Ania, odbierając Markowi miskę pełną smalcu, która znajdowała się przed nim, a na mnie patrzyła z udawanym gniewem. – Babciu, uprzedzam cię, to nie dobrze się skończy, on bardzo przytyje na tych twoich daniach...
Zaś Marek, zza jej ramienia, puszczał do mnie figlarnie oko i wszyscy razem się śmialiśmy.
Ja nie mogłam im nic zostawić
Czułam się dobrze w towarzystwie młodych, byłam gotowa spełnić dla nich wszystko, co w mojej mocy. Jednak prawda jest taka, że poza przygotowywaniem dla nich posiłków, nie byłam w stanie zaoferować im wiele więcej. Dlatego z jeszcze większym zaangażowaniem serwowałam teraz moim ukochanym dzieciom talerz z gołąbkami.
– Nie da się więcej, babciu – Ania westchnęła. – Coś pysznego, naprawdę, mogłabyś być szefową kuchni w jakimś wyjątkowym lokalu... A tak przy okazji, jutro będę później – zwróciła się do Marka. Ewa zaprosiła nas, wszystkie dziewczyny z biura, na wspólną kolację. Świętujemy spadek, który otrzymała.
– Po kim dziedziczy? – zapytał Marek, choć nie wykazywał zbytniego zainteresowania, skupiając się bardziej na tym, co było na jego talerzu.
– Ewa straciła babcię, ale przyszywaną – oznajmiła Ania. – Ponieważ nie miała własnych dzieci, cały swój majątek przekazała najstarszej wnuczce swojej siostry, czyli Ewie.
– Sporo dostała? – niezbyt wyraźnie zapytał Marek, popijając ostatni kęs gołąbka.
– Gotówki raczej nie, ale za to duże mieszkanie, tuż w centrum miasta, elegancko urządzone, z dziełami sztuki, starociami i innymi cennymi przedmiotami – odpowiedziała wnuczka. – Ewa szacuje, że to może być warte nawet milion złotych – dodała z niedowierzaniem. – Sprzeda kilka rzeczy i będzie mogła żyć spokojnie do końca swoich dni.
Nasłuchiwałam rozmów młodego pokolenia i poczułam w sercu niepokój. Nigdy wcześniej nie przyszło mi to na myśl... Dopiero wtedy, gdy moja wnuczka opowiadała o dziedzictwie swojej przyjaciółki, uświadomiłam sobie, że ja również kiedyś odejdę. Co jednak przekażę swoim dzieciom i wnuczce w spadku? Nigdy nie zaliczałam się do osób zamożnych, mój mąż odszedł z tego świata zbyt wcześnie, sama wychowywałam potomstwo, mierzyłam się z każdym problemem, który niesie los samotnej matki. Mimo to Bóg był z nami, udało mi się wychować syna i córkę na ludzi godnych i uczciwych. I nie musiałam się o nich obecnie niepokoić.
Antek od dawna rezydował za granicą, miał stabilne życie, zatrudnienie, własny dom i rodzinę. Córka, matka Ani, poślubiła leśniczego i osiedliła się na Kaszubach, gdzie również żyło się jej dobrze. Nie musiała, podobnie jak jej brat, liczyć na spadek po mnie. Niemniej jednak, pewne dobra materialne dla Ani byłyby przydatne.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć, zmagając się z moimi myślami. Dopiero nadejście dnia przyniosło ulgę. Gdy młodzi opuścili dom, aby udać się do pracy, przystąpiłam do „przeglądu” swojego mienia. W ciągu zaledwie godziny, doszczętnie załamana, skapitulowałam. Nie miałam bowiem, niestety, czym się pochwalić.
Obrazki? Posiadam jedynie kilka, które zdobią ściany, ale ich wartość nie jest duża. To zaledwie proste akwarele czy rysunki, które przynosiliśmy jako pamiątki z urlopu. Co do biżuterii? Nigdy nie posiadałam jej w nadmiarze... Można znaleźć jakiś srebrny pierścionek, kolczyki, odrobinę złota, obrączkę ślubną, stary pierścionek zaręczynowy – pewnie tyle, ile każda typowa kobieta w moim wieku ma w domu. Nigdy nie przepadałam za błyszczącymi dodatkami, nie nabywałam ich dla siebie.
Szczerze mówiąc, zawsze żałowałam pieniędzy na takie rzeczy. Miały dla mnie większe znaczenie inne wydatki – zimowe obuwie dla moich dzieci, podręczniki szkolne, szkolna wycieczka czy kurs na prawo jazdy... Dlatego nie udało mi się zgromadzić żadnych drogocennych przedmiotów, całość razem wzięta była niewiele warta. Aż przykro byłoby zostawiać takie drobiazgi jako spadek.
Na końcu postanowiłam sprawdzić najgłębiej położoną szufladę w szafce. Znajdowały się tam różne segregatory z kolekcją znaczków i starych monet, które należały do mojego męża. Zupełnie o nich zapomniałam przez te wszystkie lata! Moje serce zaczęło bić z nadzieją. Przyszło mi do głowy, że być może okażą się one cenne, może przypadkiem trafię na jakieś filatelistyczne klejnoty. W końcu nigdy nie można być pewnym, a mój Mietek na pewno miał jakiś powód do ich gromadzenia w przeszłości, prawdopodobnie nie tylko dla przyjemności, ale i dla potencjalnego zysku.
Chciałam się czegoś dowiedzieć o tych rzeczach
Zastanawiając się, gdzie mogłabym oszacować wartość zbiorów mojego męża, po tym dość marnym procesie inwentaryzacji, przypomniało mi się o grupie entuzjastów w naszym mieście, do której Mietek kiedyś uczęszczał. Z pewnością znajdą się tam osoby dobrze orientujące się w temacie filatelistyki. One mogłyby mi udzielić sensownych wskazówek... Może nawet zechcą je nabyć? W końcu nigdy nie wiadomo, co kto uważa za wartościowe.
Wszystkie albumy i klasery umieściłam w torbie, a po południu udałam się do klubu. Kiedy przekroczyłam próg, poczułam lekkie podniecenie. W pomieszczeniu dostrzegłam coś na kształt małego sklepu, na którego półkach rozłożone były rozmaite znaczki, monety, a także koperty z odciskami stempli. Podeszłam do lady, otworzyłam torbę i pełna optymizmu przedstawiłam swoje cenne znaleziska.
– Wiesz co, to jest spuścizna po moim mężu... – rzekłam z uśmiechem do mężczyzny o sympatycznym obliczu, który stał za kontuarem. – Nie jestem w tym temacie ekspertką, ale chciałabym dowiedzieć się, jaką to ma wartość to – nieco niespokojnie kładłam na kontuar kolejne albumy.
Pan otworzył jeden z nich, zaczął powoli przeglądać strony, czasami zatrzymując się na czymś trochę dłużej. Obserwowałam go z nadzieją, a moje serce zaczęło bić coraz szybciej.
– Jaka jest pana opinia na ten temat? – zapytałam wreszcie z niecierpliwością. – Czy to ma jakąś wartość?
Niestety, jedynie się uśmiechnął, zamykając album.
– To standardowe zbiory – stwierdził. – Takich mamy w klubie mnóstwo… – zamyślił się na moment, ponownie otwierając jeden z albumów. – Jest tu jednak kilka ciekawych sztuk, być może uda się pani znaleźć dla nich kupca. Czy jednak uzyska pani przynajmniej cenę z katalogu? Nie jestem pewien. Rynek jest w stagnacji, sprzedają się tylko rzadkie okazy…
– Co powinnam zrobić według pana? – zapytałam, zupełnie bezradna, patrząc na niego.
– Proponuję, aby zostawiła pani to u mnie na jakiś czas. Dokładnie przeanalizuję kolekcję pani męża, sprawdzę co tutaj mamy – oznajmił. – Być może znajdzie się zainteresowany nabywca... Oczywiście, jeśli pani wyraża na to zgodę.
– Oczywiście, że wyrażam zgodę, dlatego tu przyszłam – szybko odpowiedziałam, obawiając się, że mężczyzna może zmienić zdanie.
Przez parę dni żywiłam ogromną nadzieję, że w tych kolekcjach znajdę jakiś rzadki diament, który będzie miał dużą wartość. To by był skarb, który mogłabym z czystym sumieniem przekazać mojej kochanej wnuczce jako dziedzictwo. Wypełniona pozytywnymi myślami i pełna optymizmu, udałam się w piątkowe popołudnie do klubu. Uśmiechnęłam się do pewnego mężczyzny, ale ten na mój widok tylko wzruszył ramionami.
– Przykro mi – stwierdził, przekazując mi segregatory. – Nie udało mi się znaleźć kupca, a sprzedaż za grosze nie ma sensu. Być może w przyszłości wnuk zechce się tym zająć... To pełny abonament z ostatnich kilkunastu lat, naprawdę byłoby szkoda go naruszać, mówię pani to szczerze.
Rozczarowanie było ogromne. Powracałam zatem do domu z ciężarem w sercu, niosąc te mało cenne albumy. „Może jednak kiedyś jeden z moich wnuków lub prawnuków zainteresuje się filatelistyką? – usiłowałam sobie ulżyć. – Może te albumy po dziadku okażą się dla niego użyteczne”. Pomimo pięknego, letniego dnia, moje samopoczucie nie było dobre.
Przynajmniej ja nie jestem zadłużona...
Ania już dotarła do domu.
– Dlaczego tak się męczysz, babciu? – odebrała mi torbę, którą niosłam. – Co to jest? – zaskoczona, przyjrzała się jednemu z albumów.
– Och, takie tam – zaśmiałam się, nie mając pojęcia, co jej odpowiedzieć. – Twój dziadek niegdyś kolekcjonował znaczki.
– Wcześniej o tym nie wspominałaś – zaciekawiona zaczęła przyglądać się kolorowym papierowym kwadracikom. – Jaka piękna, patrz babciu, to impresjonistyczne malarstwo... Gdzie ty się tym włóczyłaś i z jakiego powodu? – pytała podejrzanie.
– Zgłosiłam to do wyceny – odparłam zwięźle, lecz Ania nagle stała się ciekawska.
– Dlaczego? – zapytała jeszcze raz i przyglądała mi się uważnie. – Czyżbyś potrzebowała gotówki, babciu? Czy na coś ci brakuje? Może na lekarstwa?
– Nie, tylko... – poczułam zakłopotanie, nie miałam bowiem pojęcia, jak to jej wyjaśnić.
– Babciu, jeśli czegoś ci brakuje, nie krępuj się powiedzieć – zwróciła się Ania. – Udało nam się co nieco odłożyć, a dodatkowo Marek otrzymał ostatnio podwyżkę – przerwała niespodziewanie. – Czy powinniśmy przekazywać więcej na utrzymanie domu? Spokojnie, podaj tylko kwotę.
– Poczekaj, malutka – przerwałam jej. – Nie ma potrzeby, abyście cokolwiek dorzucali, wszystko jest w porządku... – chwilę się zawahałam. – Nie odczuwam braku, mam wystarczająco... Tylko zauważyłam, kiedy wspominałaś o tej twojej znajomej, która odziedziczyła mieszkanie i antyki po babci, że tak naprawdę nie mam nic, co mogłabym wam zostawić – poczułam, jak coś zaczyna mi zatykać gardło. – Nie posiadam nic takiego, co mogłabym wam przekazać w moim testamencie. Pomyślałam, że te znaczki po dziadku mogą być więcej warte... – musiałam zatrzymać się, ponieważ moja wnuczka zaczęła się śmiać.
Potem przytuliła mnie tak mocno, że zaparło mi dech w piersiach.
– Moja droga, co to za rozmowy? Jaka ostatnia wola? – machnęła ręką, śmiejąc się. – Przecież nie masz zamiaru nas opuszczać! Będziemy cię potrzebować, gdy nasze dziecko przyjdzie na świat! Czyżbyś odmówiła wsparcia?
– Czy sugerujesz, że... – moje słowa urwały się, obserwując ją z ogromnym szczęściem w duszy.
– Dotąd nie zdradziliśmy nikomu naszej tajemnicy, ale teraz jakoś niespodziewanie się wymsknęło – oznajmiła moja wnuczka. – Zostaniesz prababcią! – po czym znowu mnie uściskała. – A co do dziedziczenia, nie trać nad tym czasu! Przecież ofiarowałaś nam coś najbardziej cennego, co można przekazać. Udzieliłaś nam swojego uczucia, ciepła, troski... U ciebie mamy tak wspaniale, że nie moglibyśmy znaleźć lepszego miejsca!
Szybko otarłam oczy z łez, które pojawiły się z emocji. Właśnie usłyszałam przecież wieść, która napełniła mnie radością.
– Anusiu, wynikające z posiadania antyków i mieszkania w stolicy korzyści są niezaprzeczalne... – zaczęłam, ale wnuczka znów mi przerywała.
– Babciu, jeżeli to cię uspokoi, to powiem ci, że ten spadek Ewki to same kłopoty. Na hipotece mieszkania ciążył ogromny dług. Okazało się, że jej macocha była zapaloną hazardzistką i narobiła mnóstwo długów. Nie było wystarczająco dużo ze spadku, aby je spłacić! – zaśmiała się. – I Ewa zdecydowała się na odrzucenie spadku.
– Rzeczywiście, biedactwo – nie mogłam powstrzymać się od skomentowania.
Jednak muszę uczciwie przyznać, że w tym konkretnym momencie poczułam ulgę.
– Przynajmniej nie zapewnię wam obciążenia długami – szybko zaznaczyłam. – Ponieważ nie posiadam żadnych. Na razie...
Zaskoczyło mnie, kiedy Marek wykazał zainteresowanie odnalezionymi przeze mnie w najgłębszym szufladzie biurka znaczkami. Dawniej, będąc dzieckiem, gromadził je i teraz z zapałem myślał o powrocie do swojego dawnej pasji. Poczułam radość, kiedy widząc go z lupą Mietka badającego albumy ze znaczkami, miałam wrażenie, że przeniosłam się w przeszłość. Do beztroskich, młodzieńczych lat.