Reklama

Bardzo chciałam ją zobaczyć

Rodzice chyba by mnie zabili, jakby się dowiedzieli, ale na szczęście nie mają o tym pojęcia. Z całego tego wyjazdu do Polski najbardziej w sumie nie mogłam się doczekać, aż zobaczę się z Anką. W końcu minęły już trzy lata odkąd ostatni raz się spotkałyśmy. To naprawdę niesamowity fart, że akurat w Gdańsku mam cztery godziny przerwy między lotami.

Reklama

– Obiecaj mi, że się zobaczymy! – prosiłam kumpelę przez komórkę. – Strasznie tęsknię za naszymi pogaduchami... Masz pojęcie, z jakimi ludźmi muszę się zadawać? Słuchaj, oni są po prostu beznadziejni i chamowaci!

– Daj spokój, Iza – parsknęła śmiechem. – Jakby było aż tak kiepsko, to chyba byś już tu była z powrotem, co nie?

– Za żadne skarby, kochana.

Nie kłamałam ani trochę – to prawda, że pracuję wśród totalnych matołów, którzy nawet nie wiedzą, ile państw sąsiaduje z naszym krajem. Ale kasa, którą zarabiam w tym przybytku dla wariatów, pozwala mi równocześnie opłacić studia fotoreporterskie. Góra dwa-trzy lata i w końcu zacznę żyć tak, jak obie od małego o tym marzyłyśmy. Wojaże po świecie, ekscytujące przeżycia i kto wie, może nawet sława?

Zobacz także

Miałyśmy podobne plany na życie

Trudno mi było pogodzić się z myślą, że jestem osamotniona w swoich marzeniach. Cały czas żywiłam nadzieję, że Anka oprzytomnieje i przestanie ślepo kochać Piotra, a wtedy znów będziemy razem... Czemu uważałam tę miłość za „chorą”? No bo kto o zdrowych zmysłach decyduje się na ślub po ledwie kwartale związku, przeprowadza na drugi koniec Polski, a na dokładkę od razu zachodzi w ciążę? Chyba tylko po to, żeby totalnie się unieszczęśliwić...

– Ty tylko powiedz gdzie, a ja się zjawię – przekonywałam ją gorąco. – Najlepiej w jakimś fajnym barze... Kojarzysz ten nasz ulubiony w Katowicach? Ja postawię kolejkę!

Dopiero perspektywa pogadania z Anką sprawiła, że mój wyjazd do ojczyzny zaczynał mieć jakikolwiek sens. No bo przecież nie leciałabym przez pół kontynentu z byle powodu, nawet jeśli byłaby to trzydziesta piąta rocznica ślubu rodziców. Niby uważają to za wystarczającą przyczynę, bym się fatygowała, ale mnie jakoś nie przekonują. Co ciekawe, kiedy byłam mała, ledwo pamiętali, żeby złożyć mi życzenia na urodziny. A prezenty zawsze były spóźnione i byle jakie. A teraz z okazji jakiejś głupiej rocznicy spodziewają się nie wiadomo czego!

No ale spoko, jak już się z tą Anką zobaczę, to dam radę ze wszystkim innym. Już na początku ten cały Piotr wydawał mi się jak jakaś upierdliwa wysypka, której ciężko się pozbyć, dlatego byłam przekonana, że swojej żonie da raczej mniej swobody niż więcej. Wsiadłam zatem do taksówki, żeby nie tracić niepotrzebnie czasu.

Od początku robił awanturę

Spotkałyśmy się w małym, ale uroczym lokalu, który ewidentnie przypadł do gustu mojej kumpeli. Ledwo zdążyłam otrzymać od kelnera filiżankę z kawą, a w wejściu pojawiła się Ania. Towarzyszył jej może dwuletni dzieciak z jasnymi kręconymi włosami. Rany, na litość boską – przeszło mi przez myśl – czy w tej okolicy nie ma już żadnych niań?! Po kiego grzyba przyprowadzać tu dzieciaka?

– Franiu, przywitaj się z ciocią – powiedziała, kiedy stałam niepewnie, wciąż oczekując, że moja kumpela w końcu mnie uściśnie. – Nie mógł się doczekać naszego spotkania – wyszeptała, nachylając się w moją stronę. – No i wiesz – wyszczerzyła zęby w uśmiechu – trudno nam się rozstawać, co nie, maluszku?

Dzieciak jednym sprawnym ruchem wepchnął do gęby całą zawartość pojemnika na chusteczki. Jego twarz przybrała lekko niebieski odcień, gały niemal wyleciały z orbit, a następnie chłopak prychnął, wypluwając na blat nie tylko przemoczone serwetki, ale także fragmenty czekolady, chyba z jakiegoś jajka z niespodzianką.

– Istny kuglarz – skomentowałam kąśliwie. – Nam nigdy nie wyszło przeistoczenie papieru w czekoladę... Pamiętasz, jak dawałyśmy przedstawienia pod klatką, prezentując triki, żeby uzbierać kasę na wizytę w lunaparku?

Wydawało się, że Ania nie dosłyszała moich słów, gdyż pochłonięta była sprzątaniem stołu. Uporała się z tym w mgnieniu oka i jedynie wypchana kieszeń kurtki zdradzała, co się przed momentem wydarzyło.

– Dobra, dajesz! Mów, co tam u ciebie – na jej twarzy zagościł promienny uśmiech, zupełnie tak, jakby wszystko było po staremu.

– Uwaga, bomba! Wzięłam udział w międzynarodowych zawodach fotografów! – od razu przeszłam do sedna, na wypadek gdyby maluch chciał kontynuować swój teatrzyk. – I wiesz co? Przebrnęłam już do finałowej rundy, została już tylko jedna. Zwycięzca dostanie w nagrodę trzymiesięczny pobyt na Alasce, wyobrażasz to sobie?

– Fantastycznie – nie kryła radości, co bardzo mnie ujęło. – Franciszku, nie tym razem – odsunęła naczynie z cukrem. – Poproszę herbatę i jakieś ciasteczko – zwróciła się do kelnera, który w tym momencie podszedł do stolika. – Ale proszę bez orzechów. Franciszku, za chwileczkę pan dostarczy coś smacznego, wykaż odrobinę cierpliwości. Iza, naprawdę ogromnie się cieszę i trzymam kciuki, abyś zwyciężyła. Kto wie, może za kilka lat będę proszona o udzielanie wywiadów na twój temat.
– W tym miejscu – parsknęłam śmiechem, niespokojnie obracając w dłoniach kubek. – Ale proszę, nie przyprowadzaj Frania!

– Masz pretensje o to, że wzięłam ze sobą dziecko? – w jej oczach malowało się zaskoczenie, a brwi powędrowały prawie po samą granicę włosów. – Sądziłam, że z chęcią spotkasz mojego syna. Według mnie to właśnie on jest moim największym sukcesem w życiu.

Czy to są jakieś żarty?

Kurde mol, Iza, weź się w garść – przemknęło mi przez myśl, a następnie obdarzyłam berbecia uśmiechem słodszym niż miód. Identyczną porcję otrzymała w tym samym momencie jego rodzicielka, po czym nadszedł kelner z naszym zamówieniem. Sytuacja chwilowo się uspokoiła. Ja zaczęłam snuć opowieść o mojej pracy w zakładzie produkcyjnym, a Ania wspomniała o zamiarze wznowienia studiów, pod warunkiem że jej syn za rok wyląduje w przedszkolu. W międzyczasie Franio ładował sobie ciasto na zmianę do buzi, nosa i uszu.

– Słuchaj, a jak tam sprawa z tym Nowozelandczykiem? – zainteresowała się Anka. – Kiedy ostatnio gadałyśmy, byłaś w nim totalnie zadurzona.

– Maaaamoooo! – nagle Franio wydał z siebie rozpaczliwy okrzyk.

Ni z tego, ni z owego zaczął wierzgać nogami, siedząc na kolanach Anki, zupełnie jakby miał jakiś atak. Po chwili osunął się na ziemię. W ostatnim momencie zdołałam złapać za róg obrusu, który trzymał w swojej małej rączce.

– Rany, to wygląda jak padaczka! – przeraziłam się nie na żarty.

– Daj spokój, po prostu trochę mu odbiło – machnęła ręką Anka.

Podczas gdy dzieciak wił się po podłodze, otaczający nas klienci syknęli z niezadowoleniem, a pracownicy knajpy szeptali za ladą. Ja z kolei powoli, ale nieubłaganie, traciłam cierpliwość.

– Sorry, ale muszę uciekać – oznajmiłam, rzucając pieniądze na blat. – Ogarniesz rachunek, Anka?

– Jesteś zła? – zdumiała się.

– Nie, skąd, wręcz przeciwnie, jestem mega szczęśliwa. Może następnym razem weźmiesz ze sobą jeszcze młot pneumatyczny, będzie jeszcze większy ubaw.

W pierwszej chwili sprawiała wrażenie zaskoczonej, potem dotknęło ją to do żywego, ale wtedy byłam już za progiem i cieszyłam się na myśl, że za tydzień z powrotem znajdę się w Edynburgu.

Reklama

Iza, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama