„Przyjaciółka słucha bratowej jak wyroczni. Zamiast wydawać oszczędności na wczasy, pakuje je w działkę na cmentarzu”
„Dała się namówić bratowej na prezentację naczyń kuchennych. Przytaszczyła do domu zestaw do gotowania na parze. Urządzenie obecnie zagraca kuchnię. Od momentu zakupu nie było ani razu wykorzystane”.
- Listy do redakcji
Razem z Teresą wiedziemy żywoty samotnych pań. Ona jeszcze ma brata, ale ja zawsze byłam zupełnie sama jak palec. Od dawien dawna mogłyśmy na siebie liczyć w każdej sytuacji, zawsze trzymałyśmy się blisko siebie. Ale im starsza moja przyjaciółka się robił, tym bardziej zaczynał wariować.
Muszę mieć ją cały czas na oku
– Działkę? O jakiej działce ty mówisz? – dopytywałam, bo kompletnie nie rozumiałam, na co chce wydać swoje oszczędności.
Za każdym razem wygląda to podobnie. Cały rok ciułamy grosz do grosza, zaciskamy pasa i marzymy o idealnych wakacjach. Aż tu nagle, ni z tego, ni z owego, Tereska wydaje kasę na jakieś głupoty. Trzy lata temu, zupełnie znienacka, okazało się, że po prostu musi mieć nowe meble do pokoju dziennego.
– No wiesz, głupio mi przed najbliższymi. Jak szwagierka ostatnio u nas była, to powiedziała, że od przesiadywania na naszej sofie, to zrobiły jej się odgniotki na tyłku. U niej wyposażenie wnętrz zmienia się jak w kalejdoskopie, regularnie co pięć lat. No wiesz, po prostu nadszedł już najwyższy czas, żebym w końcu zdecydowała się na wymianę tych starych mebli – wyjaśniała mi Teresa.
Usiłowałam odwieść ją od tego pomysłu, jednak ostatecznie musiałam skapitulować. Po tygodniu wysłużoną, wygodną sofę oraz zniszczone, ale przytulne fotele wymieniła na niezgrabne meble w odcieniu beżu.
Zobacz także
Pojedynczy fotel do dziś stoi zapakowany w folię gdzieś w rogu sypialni, gdyż nie bardzo wiadomo, co z nim począć. W pokoju dziennym i tak nie ma na niego miejsca, a poza tym, oprócz corocznych odwiedzin brata z żoną, na co dzień nie ma na niego zapotrzebowania.
Teresa raczej stroni od spotkań
Urlop spędziłyśmy tradycyjnie, w znanym nam ośrodku wypoczynkowym. Spotkałyśmy dobrze nam znanych seniorów i zamieszkałyśmy w tych samych niewielkich pokoikach, w których farba już dawno odchodzi od ścian.
Ale dwa lata wstecz było jeszcze gorzej. Wtedy moja przyjaciółka dała się namówić bratowej na prezentację naczyń kuchennych, skąd przytaszczyła do domu zestaw do gotowania na parze. Urządzenie obecnie zagraca kuchnię. Od momentu zakupu nie było ani razu wykorzystane, ponieważ po dwudniowych próbach ogarnięcia czegokolwiek właścicielka skapitulowała.
– Masz dwie opcje: opchnij to komuś lub daj bratowej pod choinkę. W ramach rewanżu za tamte meble do salonu – podsunęłam jej pomysł parę dni temu.
Tym razem mam nadzieję, że mnie posłucha. Wcześniej, przed urlopem, próbowałam już mieć na nią oko. Chodziłam za nią krok w krok. Pokazywałam jej foldery o Paryżu i zdjęcia zamków w dolinie Loary. Byłam przekonana, że wreszcie mi się uda, ale nagle oznajmiła, że kupiła działkę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że chodzi o cmentarną parcelę! Miejsce na pochówek.
Chciała kupić miejsce na cmentarzu
– Wiesz co, Jadzia? Akurat tobie powinno być najłatwiej mnie zrozumieć. Przecież ciebie też to nie ominie. Nie oszukujmy się, nie mamy nikogo, kto by się nami zajął, gdy przyjdzie ten moment. Prędzej czy później któraś z nas odejdzie jako pierwsza. I co wtedy? Kto zadba o pochówek tej drugiej? Musimy to ogarnąć, póki jeszcze mamy czas i siłę.
Tym razem naprawdę straciłam cierpliwość. Myślałam, że zaraz osiągnę poziom wrzenia! Mówiłam jak najęta chyba z piętnaście minut:
– Tereska, czy ty już całkiem zwariowałaś? Co za różnica, co się stanie z tobą, kiedy umrzesz? Nikt cię przecież nie porzuci na bruku ani nie wyrzuci na pożarcie dzikim zwierzętom. Jakie to ma znaczenie, czy spoczywasz w jakimś zapomnianym zakątku pod starym ogrodzeniem, czy w pięknym miejscu na wzgórzu w cieniu rozłożystej wierzby? Ja ci nie dam wydać ani grosza na żadną kwaterę. Zapomnij o tym! Chyba po moim trupie!
Nie byłam już w stanie nad sobą zapanować. Ale moja przemowa mocno wpłynęła na Teresę. Siedziała skulona, jak przestraszona kwoka. W końcu cicho wymamrotała pod nosem:
– Muszę to jeszcze przemyśleć.
Nie pozwoliłam jej się zastanawiać
Kolejnego ranka pognałam do najbliższego biura turystycznego i zarezerwowałam dla nas dwutygodniowy wypad: Paryż oraz zamki w dolinie Loary. Potem, dzierżąc papiery, wparowałam do mieszkania Tereski. Przyznaję, że moje dalsze poczynania ocierały się o rozbój. Ale robiłam to szczerze, dla dobra mojej kumpeli. Jestem pewna, że każdy sędzia by mnie uniewinnił.
– Usiądź. Zaloguj się na swoje konto bankowe – rozkazałam, po czym bezceremonialnie chwyciłam mysz od komputera i zanim Tereska się zorientowała, co się dzieje, przelałam wymaganą kwotę na rachunek biura podróży.
– Załatwione. W maju lecimy do Paryża – oznajmiłam oszołomionej przyjaciółce. Następnie przerzuciłam strony przewodnika na rozdział opisujący katakumby w Paryżu.
– Rzuć okiem na to zdjęcie. Widzisz te tunele pod ziemią? Są wyłożone kośćmi ludzkimi. To jedna z największych atrakcji we Francji. Na pewno tam zajrzymy. A wiesz, skąd pochodzą te wszystkie kości? Wyobraź sobie, że w XVIII wieku paryskie cmentarze zrobiły się tak zatłoczone, że władze zdecydowały przenieść szczątki do podziemi miasta. Nawet najbardziej prestiżowe miejsce w nekropolii nie da twoim szczątkom gwarancji, że spoczną tam na wieki wieków.To jaki sens jest w to inwestować?
Uważnie przyglądałam się jej minie. Początkowo malowała się na niej złość, później strach, a na koniec ciekawość. Wreszcie się uśmiechnęła.
– Jest powiedzenie o babie, którą diabeł wysyła tam, gdzie sam nie da rady. To chyba odnosi się właśnie do ciebie. Dobrze, poddaję się, lecimy do Paryża! Od jutra zaczynamy wkuwać francuski z płyty z kursem językowym.
Mamy to z głowy…
Nie miałam pewności, czy nie poszłam o krok za daleko. Trochę obawiałam się podróży samolotem, bo wiem, że moja przyjaciółka nie jest fanką latania. Szczerze mówiąc ja też nie, ale wolałam tego nie zdradzać i udawałam twardzielkę.
W pewnym momencie chyba trochę przeholowałam, bo kiedy nasz samolot wpadł w turbulencje, a Teresa nerwowo chwyciła mnie za dłoń, rzuciłam niby od niechcenia:
– Gdyby to było coś poważnego, to kazaliby nam zapiąć pasy.
Ledwo wypowiedziałam te słowa, a stało się – nad naszymi głowami rozbłysło światełko z napisem „zapiąć pasy”.
Teresa już wcześniej miała bladą cerę, ale teraz jej twarz przybrała zielonkawy odcień. Na szczęście potem wszystko potoczyło się bez przeszkód, zwłaszcza gdy podano trunki.
Obie byłyśmy oczarowane Paryżem, choć nie ze względu na słynne zabytki czy wielkie galerie sztuki. Największą przyjemność sprawiały nam po prostu przechadzki wąskimi uliczkami, delektowanie się kawą w klimatycznych kawiarenkach i spacery wzdłuż Sekwany. No i, rzecz jasna, odwiedziłyśmy katakumby.
To było niesamowite przeżycie
– Wiedząc, co tam zobaczyłam, jestem pewna, że zażyczę sobie kremacji – oznajmiła Teresa zaraz po wyjściu. – Nie zniosę myśli, że moje szczątki kiedykolwiek mogłyby spocząć w takim miejscu.
Zamki i winnice, które podziwiałyśmy w minionym tygodniu, również robiły wrażenie, jednak to stolica Francji absolutnie skradła nasze serca. Kiedy ponownie zajęłyśmy miejsca w samolocie, Tereska odezwała się jako pierwsza:
– Jadziu, gdy uda nam się coś zaoszczędzić, koniecznie musimy tu jeszcze zawitać.
Odkąd to powiedziała, pilnuję, żeby dotrzymywała danego słowa. Jednocześnie muszę mieć na oku, czy czasem znowu nie wpada na jakieś głupie pomysły.
Kiedy przed Bożym Ciałem usłyszałam, że znów przyjeżdżają do niej brat z żoną, wpakowałam się do nich na obiad. I dobrze, że tak zrobiłam. Gdyby nie ja, szwagierka wbiłaby Teresce do łba, że koniecznie potrzebuje nowego telewizora!
– Ojej, ten złom nadaje się już tylko do jakiegoś muzeum. Chętnie obejrzałabym serial, ale na tym ekranie to niczego nie da się zobaczyć – zrzędziła.
Byłam przekonana, że lada moment Teresa powie, że na kolejna święta kupi nowy telewizor. Nie było wyjścia
Musiałam zareagować
– Krysiu, w takim razie proponuję pojechać do siebie i tam oglądać ulubione seriale. W tym domu bardziej docenia się dyskusje i spędzanie czasu z książką w ręku.
Na twarzy Krystyny dostrzegłam zdenerwowanie. Zerknęłam w stronę Teresy i zauważyłam, że lada moment wybuchnie śmiechem.
Chwyciłam talerz, który był pod ręką i czmychnęłam do kuchni. Teresa dołączyła do mnie po chwili, niosąc półmisek. Zaczęłyśmy chichotać jak wariatki. Niewiele mnie obchodziło, co sobie pomyślą jej brat i bratowa. Przynajmniej udało się na razie ocalić nasze kolejne wakacje w Paryżu.
A żeby ostatecznie zakończyć kwestię pogrzebu – sprawiłam Teresie prezent w postaci przepięknej urny. Wygląda jak wykonana z marmuru. Mam nadzieję, że to ją trochę usatysfakcjonuje na jakiś czas.
Jadwiga, 67 lat