Reklama

Jurek, mój mąż, nigdy nie wtajemniczał mnie w swoje sprawy zawodowe.

Reklama

Tu nie ma o czym opowiadać – mówił krótko, gdy od czasu do czasu próbowałam go podpytać, nad jaką sprawą aktualnie pracuje. – To nie są przyjemne historie. Po co masz mieć w nocy koszmary? Skup się na jasnej stronie życia.

Mąż pracuje w policji kryminalnej od dziewięciu lat. Ma najlepsze wyniki w swoim okręgu, rozwiązał mnóstwo skomplikowanych spraw. Raz był nawet odznaczony przez burmistrza Zakopanego za pomoc w ujęciu mordercy młodej dziewczyny, którą zabili bracia, żeby wyeliminować ją ze spadku po rodzicach. Jako policjant i detektyw w jednym ma duże doświadczenie i nieprawdopodobną intuicję. Nie wiem, dlaczego akurat na tej sprawie tak się zablokował.

– Mam motyw, mam ciało, mam sprawców, ale coś mi tu nie gra… – powiedział mi pewnej nocy, gdy leżeliśmy w łóżku.

Od paru dni nie mógł spać, bo dręczyła go sprawa, nad którą właśnie pracował.

Zobacz także

– Też uważam, że to wszystko jest za proste – powiedziałam. – Zwłaszcza że ci ich sąsiedzi się nie przyznają, a przycisnęliście ich mocno na przesłuchaniu. Wydaje mi się, że przynajmniej jeden by pękł.

Marka i Elę znaliśmy od lat

Z nią chodziłam do liceum, jego znałam z pobliskiej dyskoteki. Gdy byliśmy jeszcze nastolatkami, próbował mnie nawet podrywać, ale w ogóle nie był w moim typie.

– Nie rozumiem cię – stwierdziła Ela, która jak większość dziewczyn w okolicy kochała się w Marku. – Przecież to najprzystojniejszy facet przynajmniej w trzech okolicznych miasteczkach! – aż świeciły jej się oczy, gdy o nim opowiadała.

Zarzucała na niego sieci kilka razy, lecz Marek miał wokół siebie tyle panienek, że zawsze dla Eli brakowało mu czasu. Widocznie po prostu mu się nie podobała i już.

Jednak w końcu dopięła swego.

Po drugim roku studiów przyjechała do Zakopanego do rodziców na wakacje. Spotkali się z Markiem, trochę poimprezowali. Elka zaszła w ciążę. Marek, chociaż był w szoku, stanął na wysokości zadania – wzięli cichy ślub. Potem urodziła im się druga córka. Tworzyli fajną rodzinę.

Tworzyli, bo już jej nie ma. Elka została niespełna czterdziestoletnią wdową, do tego z dwójką dzieci i z kredytem zaciągniętym na budowę dużego pensjonatu. To było ich wielkie marzenie i wspólna inwestycja.

– Przestaniesz w końcu gotować po weselach i knajpach – mówił Marek. – Będziesz kierowała kuchnią naszego hotelu, zatrudnimy dobry personel do pomocy. Mamy świetne miejsce, blisko wyciągów. Zobaczysz, to będzie nasz interes życia.

Marek był świetnym organizatorem. Cały wielki pensjonat wraz z wykończeniem wnętrza zbudował z ekipą w niecały rok. Pieniądze włożyli w to też rodzice i siostra Eli, która mieszka na stałe w USA. Wszyscy wierzyli w powodzenie tego biznesu.

Jedynymi, którym nie podobał się nowy interes Marka, byli ich sąsiedzi zza płotu. Dwaj dorośli bracia i ojciec, którzy od lat prowadzili skromny, ale przytulny pensjonacik. Dla nich nowoczesny kolos po sąsiedzku stanowił groźną konkurencję.

– Wszystkich turystów nam zabierze i z głodu pomrzemy! – żalili się mieszkańcom naszego miasteczka. – Przecież ten pensjonat to jedyne źródło utrzymania dla naszych trzech rodzin. Jakby ten cham nie mógł gdzie indziej się z tym stawiać! Jest tak zachłanny, że celowo buduje się tuż obok.

Chce nas wykończyć!

I kilku innych właścicieli domków też puści z torbami! Jesienią półtora roku temu zrozpaczona Ela zawiadomiła policję o zaginięciu męża.

– Wyszedł rano do pensjonatu i już nie wrócił… – płakała na komisariacie.

Po dwudziestu czterech godzinach zaczęły się intensywne poszukiwania. Policja przeczesała okoliczne lasy, zbiorniki wodne, przesłuchała chyba ponad setkę ludzi – i nic. Żadnych śladów, żadnych poszlak. Marek dosłownie rozpłynął się w powietrzu.

Elżbieta nie traciła nadziei. Codziennie modliła się o powrót Marka do domu. Ze swoim bratem i teściami próbowała jakoś rozkręcić nowy pensjonat.

– Zobaczysz, on się jeszcze znajdzie. Czuję to – mówiła mi. – A wtedy przyjdzie do naszego hotelu i będzie dumny, że tak to wszystko pięknie urządziliśmy!

W ten piękny, wiosenny dzień, przy brzegu nad Dunajcem Ela straciła wszystkie nadzieje. Gdy zobaczyła zwłoki męża, najpierw wpadła w histerię, a później zemdlała. Pogotowie zabrało ją do szpitala. Wzięliśmy do siebie jej córki na kilka dni.

Jurkowi przydzielono sprawę śmierci Marka. Jurek rozpoczął śledztwo w sprawie morderstwa Marka. Przesłuchał kilkudziesięciu świadków. Wszyscy zeznali, że słyszeli, jak bracia z sąsiedztwa grozili Markowi.

Wykrzykiwali, że go pobiją, że spalą mu ten jego pensjonat, że otrują mu gości.

Ale przecież to tylko takie gadanie w złości – tłumaczyli się na przesłuchaniu. – Byliśmy wściekli, że nam niszczy interes rodzinny, ale nie jesteśmy mordercami!

Problem w tym, że żaden z panów nie miał wiarygodnego alibi na dzień i noc, kiedy zaginął Marek. Zeznali, że byli w swoim pensjonacie tylko we trzech, bo żony wyjechały w tym czasie na szkolną wycieczkę z dziećmi. W dodatku w domu jednego z braci znaleziono duży, ciężki młotek, idealnie pasujący do opisu narzędzia zbrodni. Wszyscy trzej zostali zatrzymani.

Czekali w areszcie na rozpoczęcie procesu

Doskonale pamiętam ów czerwcowy dzień. Jurek i ja zostaliśmy zaproszeni na wesele dzieci znajomych moich rodziców. Zjechało się mnóstwo gości. Impreza na bogato. Mnóstwo dań, muzyka na żywo, towarzystwo ubrane w eleganckie stroje.

Tę młodą kobietę zobaczyłam niedługo przed północą. Dosiadła się do nas ze swoim narzeczonym, jednym z kumpli Marka. Znałam ją z widzenia, ale dopiero teraz, kiedy podczas wesela ogłoszono ich zaręczyny, miałam okazję z nią porozmawiać.

Od razu rozpoznałam jej naszyjnik. Dwa rzędy pięknych, turkusowych kamieni, otoczonych łańcuszkiem z ciemnego złota. Widziałam go tylko dwa razy w życiu, ale wszędzie bym go rozpoznała. To był naszyjnik matki Marka! Dała mu go w prezencie przed ślubem z Elką, żeby go podarował narzeczonej… Pamiętam, jak Elżbieta stwierdziła, że nie jest w jej stylu. Wrzuciła go do szuflady i po kilku miesiącach skończyło się to karczemną awanturą z mężem.

– To najważniejszy klejnot w naszej rodzinie! – denerwował się Marek. – Miała go już moja prababcia! Skoro podarowała ci go moja mama, to znaczy, że przyjęła cię do rodziny. Jak możesz to tak olewać?!

– Gdzie kupiłaś ten piękny naszyjnik? – zapytałam teraz Wiolę, a ona speszyła się.

– A nawet nie pamiętam! – machnęła ręką i zaśmiała się nerwowo. – Chyba na jakimś targu ze starociami w Krakowie – wymyśliła naprędce i szybko zmieniła temat.

Marek przed śmiercią miał romans – powiedziałam do Jurka następnego ranka. – Myślę, że może to mieć to coś wspólnego z jego śmiercią. Wiem, że praktycznie już zamknąłeś tę sprawę i ci trzej faceci lada dzień będą osądzeni, ale wydaje mi się, że Wiolka, ta z wczorajszej imprezy, może mieć jakieś cenne informacje.

Reklama

Rzeczywiście, okazało się, że Wioletta przez rok miała romans z Markiem. Potwierdziły to bilingi telefoniczne, mejle i zdjęcia. W końcu sama się przyznała. Ale to nie ona była powodem jego śmierci. O tym romansie wiedziała Ela. Dała Markowi ultimatum. Ostrzegła, że się z nim rozwiedzie, zabierze mu dzieci i pensjonat, bo to głównie jej rodzina zainwestowała w budowę. Marek obiecywał, że skończy z tym, ale i tak wracał do Wiolki. W końcu Ela nie wytrzymała. Namówiła brata. Za pomoc w unicestwieniu męża obiecała mu większość udziałów w pensjonacie.

Reklama
Reklama
Reklama