Reklama

Czasami mam wrażenie, że żyję w jakimś tanim, kiepsko napisanym serialu. Takim, w którym wszystko dzieje się zbyt szybko, bohaterowie są naiwni, a widz tylko krzyczy do ekranu: „Nie rób tego, idioto!”. A potem ten idiota i tak to robi. Jeszcze rok temu myślałam, że moje życie jest... dobre. Nie idealne. Ale dobre. Damian – mój mąż od dziesięciu lat – był może czasem zbyt cichy, zbyt zamyślony, ale miałam wrażenie, że jesteśmy po tej samej stronie barykady. Że to, co budujemy, ma sens.

Reklama

Mieliśmy dom, córkę – Zosię, która codziennie powtarzała mi, że kocha mnie „najbardziej na świecie” – i siebie nawzajem. A przynajmniej tak mi się wydawało. Aneta była moją przyjaciółką od liceum. Tą jedyną, z którą przeszłam wszystko – maturę, pierwsze miłości, poronienie w trzecim miesiącu. Mieliśmy wspólne święta, wspólne wyjazdy. Do dziś pamiętam, jak śmiała się na moim wieczorze panieńskim, trzymając welon i krzycząc:

– Karola! Wiesz, że jak on cię kiedyś zostawi, to zamieszkasz u mnie, nie?!

No więc... nie zamieszkałam u niej. Bo teraz to ona mieszka z nim. Dwa bloki dalej. Razem. Szczęśliwi.

Codziennie mijam ich na osiedlu. Czasem widzę, jak wychodzą razem z Zosią – moja córka trzyma Anetę za rękę i śmieje się do niej jak do cioci. A potem wraca do mnie, cicho, spokojnie, z oczami pełnymi obrazów, których nie potrafię z niej wydobyć.

– Było fajnie, mamo – mówi. – Graliśmy w planszówki. Aneta zrobiła naleśniki z dżemem.

A ja siadam wtedy w kuchni, patrzę na pusty talerz i zastanawiam się, jakim cudem przegrywa się życie w tak spektakularny sposób.

– Widziałam ich dzisiaj znów – powiedziałam Dorocie, sąsiadce z naprzeciwka, kiedy wieczorem spotkałyśmy się na ławce.

– I co? – spytała, jakby to był już jakiś zwyczajny rytuał.

– Aneta trzymała Damiana za rękę. Zosia jechała na hulajnodze. Wyglądali jak cholerna reklama cudownej rodzinki.

– Karola… Ty musisz przestać się w to wpatrywać.

– Nie potrafię. Przecież to moje życie. Tam, dwa bloki dalej, jest moje życie. Tyle że... już bez mnie.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, z zamkniętymi oczami widząc obraz, który rozdzierał mnie od środka. Damian, śmiejący się do Anety. Aneta, całująca Zosię w czubek głowy. Mój dom – tylko że już nie mój.

Nie mogłam tego znieść

– Zosiu, buty! Tata już czeka – zawołałam z przedpokoju, zerkając przez wizjer. Damian stał tam, jak zwykle, z telefonem w ręce, udając, że nie widzi moich spojrzeń zza drzwi.

– Już idę! – odpowiedziała córeczka i chwilę później potuptała do mnie z plecakiem większym od niej samej.

Otworzyłam drzwi i wbiłam wzrok w jego twarz. Damian unikał kontaktu wzrokowego, jakby drzwi otwierały się same. Z tyłu, pod ścianą, stała Aneta. Z rękami skrzyżowanymi na piersi, z tą swoją wyuczoną miną, jakby jej tu w ogóle nie było.

– Cześć, mała – powiedział Damian, biorąc od Zosi torbę. – Gotowa?

– Tak, ale… – zawahała się i spojrzała na mnie. – Mamo, a ty… przyjdziesz jutro?

– Zobaczymy, kochanie – odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć w stronę Anety. – Na razie baw się dobrze, okej?

Zosia pobiegła do windy, a ja zostałam z nimi. Z tymi dwojgiem. Z tą całą farsą.

– Ty naprawdę masz czelność tu z nią przychodzić? – warknęłam przez zaciśnięte zęby.

– Karolina, nie teraz, Zosia słyszy – rzucił Damian szeptem.

– Niech słyszy. Może chociaż ona zrozumie, że rodziny nie buduje się na cudzych ruinach.

– Karola, przestań – powiedziała Aneta chłodno. – To nie twoja scena.

– O, naprawdę? – wybuchłam. – Bo ja mam wrażenie, że to wszystko to właśnie moja scena. I wy mi ją zabraliście!

Damian westchnął i skinął głową na Anetę, żeby poszła do windy. A potem spojrzał na mnie. Po raz pierwszy od dawna.

– Wiem, że jesteś wściekła. Ale nie możemy wiecznie się żreć. Zosia na to patrzy.

– Wiesz, czasem żałuję, że cię w ogóle poznałam – syknęłam.

– A ja żałuję, że tak to się wszystko potoczyło – odpowiedział. – Ale nie żałuję... Anety.

I wtedy zamknęłam drzwi. Bo inaczej rzuciłabym w niego czymś cholernie ciężkim.

Chciałam nienawidzić

Poczułam ją zanim ją zobaczyłam. Zapach jej perfum zawsze był jakiś taki... słodkawy. Niby lekki, ale potrafił wwiercić się w głowę jak ból migrenowy. Stała przy dziale z nabiałem, odwrócona tyłem, jakby w tej chwili decydowała, czy bardziej pasuje jej jogurt truskawkowy, czy naturalny. Zamarłam. Z ręką zawieszoną nad koszem z masłem.

– Aneta – powiedziałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Odwróciła się powoli. Jakby się mnie spodziewała. Jakby wiedziała.

– Karola – odpowiedziała tym swoim tonem, w którym zawsze kryło się coś pasywno-agresywnego. – Cześć.

Stałyśmy naprzeciw siebie, jak dwa znaki zapytania. Jedna z winą, druga z żalem.

– Jak możesz tak po prostu tu chodzić? Uśmiechać się do ludzi? – spytałam.

– Nie rozumiem...

– Jak spałaś, wiedząc, że rozwalasz mi życie?

Aneta westchnęła. Jakby od miesięcy ćwiczyła tę odpowiedź w głowie.

– To nie było planowane, Karola. Po prostu się stało.

– Po prostu się stało? – parsknęłam. – Jak potknięcie o kamień? Jak kichnięcie?

Wiem, że cię zawiodłam. Ale nie wszystko było takie, jak myślisz.

– A jak było, Aneta? Oświeć mnie. Bo z mojego punktu wygląda to tak, że weszłaś do mojego domu, piłaś moją kawę, bawiłaś się z moją córką… i wskoczyłaś do łóżka mojego męża.

Jej oczy lekko się zaszkliły, ale nie powiedziała już nic. Patrzyła tylko na mnie, jakby czekała, aż się rozpadnę. Ale nie rozpadłam się. Odwróciłam się. I odeszłam. Po raz pierwszy nie chciałam zrozumieć. Chciałam nienawidzić.

Coś się we mnie złamało

Wahałam się, zanim zapukałam. Serce tłukło mi się w piersi, jakby przeczuwało, że nie będzie dobrze. Że znowu usłyszę coś, czego nie chcę słyszeć. Że znowu coś się złamie. Damian otworzył drzwi, jakby się mnie nie spodziewał, chociaż dokładnie wiedział, że przyprowadzam Zosię po weekendzie. Uśmiechnął się krzywo, nie patrząc mi w oczy.

– Cześć – powiedział.

– Jest gotowa? – spytałam, omijając grzeczności.

– Jeszcze chwilka, rysuje coś dla ciebie – odpowiedział, zerkając w głąb mieszkania.

Wtedy to usłyszałam. Jej głos. Cichy, ciepły, obrzydliwie znajomy.

– Zosiu, może ciocia ci pomoże pokolorować?

Zamarłam. Damian też. Wiedziałam, że chce mi zamknąć drzwi przed nosem, zanim zacznę krzyczeć. Ale byłam szybsza. Wparowałam do środka. Zosia siedziała przy stoliku. Aneta kucała obok niej z kredką w dłoni.

– Co tu się, do cholery, dzieje? – powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

– Karola, spokojnie… – zaczął Damian.

– Spokojnie? Ty mówisz „spokojnie”? Moja córka ma mówić na nią ciocia? Serio?!

– To tylko słowo… – Aneta podniosła się powoli. – Chcemy, żeby Zosia czuła się u nas dobrze.

– A ja chcę, żebyście się oboje odwalili od mojego dziecka! – wrzasnęłam.

Zosia spojrzała na mnie przerażona.

– Mamo…?

– Kochanie, idź po swój plecak – powiedziałam już ciszej, ledwo powstrzymując łzy. – Wracamy do domu.

– Nie możesz mi zabraniać widywać córki – Damian wszedł między mnie a drzwi.

– A ty nie możesz robić z niej pionka w waszej małej grze w szczęśliwą rodzinkę! Nie jesteście rodziną. Jesteście zdradzieckimi wszami. I tyle.

Zosia zaczęła płakać. Damian zrobił krok w tył.

– Jeśli jeszcze raz każesz jej mówić na Anetę ciociu, ograniczę ci kontakty. Przysięgam.

Zabrałam córkę i wyszłam, zanim coś w mojej głowie eksplodowało.

Zrobili ze mnie idiotkę

– I wtedy jeszcze mówił, że to nie tak, jak myślę – powiedziałam do słuchawki, przełykając łzę. – Że nic się nie dzieje. A przecież ona siedziała wtedy na naszej kanapie.

– Karola, ale kiedy zaczęłaś coś podejrzewać? – zapytała Basia, moja przyjaciółka z pracy.

Usiadłam na podłodze w kuchni, oparłam czoło o szafkę. Zrobiło mi się sucho w gardle.

– Pamiętasz, jak mówiłam ci, że Damian dziwnie się zachowuje? Że wraca później, że cały czas na telefonie, ale milczy, jak pytam?

– No jasne. Myślałyśmy, że ma kryzys. Pracoholizm albo coś.

– A Aneta wtedy mówiła: „Nie przesadzaj, Karola. Faceci tak mają. Stres, praca, zmęczenie. Kup mu witaminy”. Wiesz, co teraz myślę?

– Boję się zapytać.

– Że spali ze sobą już wtedy. Że jak siedziałyśmy razem przy winie, a ona mówiła, że Damian „przystojnie się zestarzał”, to już wtedy do niego wzdychała.

– Boże, Karola…

– I wiesz co? Ja się wtedy śmiałam. Jak idiotka. Myślałam, że mówi to jako przyjaciółka. Nie jako wredna żmija, która z zazdrości patrzy, jak dobrze mi się układa.

– Nie obwiniaj się. Zaufałaś jej, jak każda z nas by zrobiła.

– Ale ja… ja miałam przecież sygnały. Tyle razy zostawali sami, kiedy ja szłam z Zosią na basen. Kiedy wracałam, śmiali się razem w kuchni. Nawet raz przyłapałam ich na szeptach. A ja… udawałam, że to nic. Bo przecież Aneta by mi tego nie zrobiła.

Basia milczała. I dobrze. Bo nie potrzebowałam wtedy pocieszenia. Potrzebowałam świadomości, że nie zwariowałam. Że to naprawdę się działo.

– Wstyd mi – dodałam po chwili. – Że nie chciałam widzieć prawdy.

– Ale teraz ją widzisz. I to już dużo.

Wtedy zrozumiałam, że to nie był tylko zdradzony związek. To była zdradzona przyjaźń. A to boli bardziej.

Nie chciałam im przebaczyć

Zawsze myślałam, że terapia to ostateczność. Dla ludzi, którzy „sobie nie radzą”. Tylko że ja nie radziłam sobie od miesięcy. A każdy poranek zaczynał się od guli w gardle i tego samego pytania, jak mam dalej żyć, kiedy wszystko się rozpadło, a ja wciąż tu jestem? Siedziałam na miękkim fotelu, ściskając dłońmi kubek z herbatą, którą podała mi terapeutka.

– Pani Karolino – zaczęła łagodnie. – Dlaczego zdecydowała się pani na terapię?

Westchnęłam i spojrzałam w bok. Na parapecie stał kaktus. Przetrwa wszystko. Nawet suszę. Ja nie byłam kaktusem.

– Bo jak widzę Anetę z moim dzieckiem, to chce mi się krzyczeć. Bo jak mijam Damiana z torbami z dyskontu, to czuję, że zaraz zwymiotuję z wściekłości. Bo boję się, że znienawidzę ich tak bardzo, że znienawidzę też siebie.

Marta nie przerywała.

– A przede wszystkim... – dodałam ciszej – bo boję się, że Zosia będzie ich lubić bardziej niż mnie. Że będzie chciała tam mieszkać. Że któregoś dnia powie mi, że u taty jest lepiej.

– To nie pani wina – powiedziała po dłuższej chwili. – Ma pani prawo czuć się zdradzona. Ale nie można żyć tylko pragnieniem zemsty.

– Ale ja nie chcę im przebaczyć. Nie chcę być tą szlachetną, co odpuszcza.

– I nie musi pani. Wybaczenie nie jest dla nich. Jest dla pani. Żeby móc iść dalej. Zosia nie potrzebuje mamy-mścicielki. Potrzebuje mamy, która będzie stabilna. Silna. Prawdziwa.

Milczałam, bo wiedziałam, że ma rację. A jednocześnie coś we mnie krzyczało, że chcę, żeby bolało ich choć trochę tak, jak mnie!

– Tylko że ja nie chcę żyć w miejscu, gdzie widzę ich codziennie – powiedziałam po chwili. – Nie umiem.

– To może czas zaplanować coś nowego. Nowe życie. W nowym miejscu.

I po raz pierwszy od miesięcy pomyślałam, że może naprawdę jest jeszcze coś po tym wszystkim.

Karolina, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama