Reklama

Okazuje się, że historie kryminalne, warte pióra niejednego pisarza, można znaleźć nawet na nudnym osiedlu… A ja lubię kryminały i odkąd przeszłam na emeryturę, przeczytałam ich całe mnóstwo. Niekiedy próbowałam zastosować metody powieściowych detektywów – obserwowałam ludzi, starałam się odgadnąć, kim są, skąd przyszli lub w jakim są nastroju. Tak tylko dla siebie, bo nie należę do plotkarzy, którzy bezinteresownie wściubiają nos w nie swoje sprawy. Nie spodziewałam się jednak, że pewnego dnia sprawa kryminalna sama zapuka do moich drzwi, wślizgując się do mieszkania za moją przyjaciółką.

Reklama

Znamy się od 50 lat, chodziłyśmy do tej samej podstawówki, całe życie mieszkamy na tym samym osiedlu. W przeciwieństwie do mnie, Helena jest fascynatką wszelkiego rodzaju wróżb, magii i przepowiedni. Nie zdziwiło mnie zatem jej podekscytowanie, gdy zaczęła opowiadać o wróżce Miriam.

Otóż pani ta otworzyła na naszym osiedlu swój transcendentalny interes. Niby każdemu wolno, jednak opowieść Heleny nieco mnie zaintrygowała. Miriam, prócz wróżenia ze szklanej kuli i stawiania tarota, naładowywała odwiedzających ją pacjentów posiadaną, jakoby w nadmiarze, energią kosmiczną.

Popularność wróżki Miriam rosła powoli, acz systematycznie. O jej fenomenalnych zdolnościach pewnego dnia opowiedziała mi sąsiadka z 1. piętra. Identyczne zachwyty wyraziła też znajoma z 6. piętra naszego bloku oraz pani Genia, właścicielka pobliskiego zieleniaka. Najwyraźniej starsze panie, które zaczęły ją odwiedzać, robiły jej pantoflową reklamę.

Cóż, nie mogę zaprzeczyć, że Miriam posiadała magiczne oko, zwłaszcza jeśli chodzi o ocenę stanu portfela klientek.

Zobacz także

Oto bowiem Helena spędziła u niej pół godziny, natomiast pani Genia przesiedziała bitą godzinę. Jak się zorientowałam, im bogatsza była interesantka, tym więcej potrzebowała kosmicznej energii, którą dobra wróżka ją doładowywała.

Początkowo zmyliło mnie to, że Miriam brała jedynie symboliczne pieniądze za czas, który poświęcała innym. Za godzinę liczyła sobie bowiem tylko dwadzieścia złotych. No i nigdy nie żądała opłaty za ową kosmiczną energię.

– To niesamowite – zwierzyła mi się Helena, która czuła potrzebę odwiedzania Miriam przynajmniej raz w tygodniu. – Ta kobieta jest taka młoda, a już święta!

Otóż celem jej ziemskiej egzystencji jest przekazywanie dobra, które zawarte jest w zdrowiu i witalności. Mówi, że złamałaby odwieczne i święte prawa absolutu, żądając wynagrodzenia. Dobrem – podkreśliła rozogniona swoją opowieścią – nie wolno kupczyć. I do tej zasady stosuje się Miriam.

Ten młody ankieter wzbudzał zaufanie

Wkrótce dowiedziałam się, że wróżka nie tylko nie jest pazerna na kasę, ale prowadzi także działalność charytatywną. Otóż pani Genia poinformowała mnie pewnego dnia, gdy kupowałam warzywa na zupę, że jeśli chciałabym pomóc ludzkości, to mogę wpłacić jakąś, nawet niewielką sumę, na konto „Fundacji Niewinnych serc”. Numer konta wróżka Miriam podawała swoim klientkom, mówiąc, że fundacja zajmuje się doskonaleniem sposobów podłączania się do galaktycznego centrum atomowego i szkoleniem osób, które mogły to robić.

– Jestem przekonana, że im więcej będzie takich ludzi jak Miriam – mówiła pani Genia natchnionym głosem – tym świat będzie zdrowszy i szczęśliwszy.

Być może jestem cyniczna, ale ta wiadomość mnie zaalarmowała. Udałam się do Helenki i podpytałam ją o to, co się dzieje podczas wizyt u wróżki. I dlaczego kobiety wierzą, że ona ma prawdziwą moc.

– Bo, kochana – powiedziała Helenka – ona jest jasnowidzem! Takim prawdziwym. Widzisz, siadasz naprzeciwko niej, a ona rozkłada karty albo patrzy w szklaną kulę, i wszystko już o tobie wie. Sekrety, których nikomu nie chce się opowiadać, kłopoty, no wszystko. Na przykład to, że miałam problemy z ZUS. Albo to, że choruję na jaskrę. Tego na oko nie widać, a ona wiedziała! I że moja wnuczka nie chce do mnie przychodzić… – posmutniała.

Jak już wspomniałam, w czary nie wierzę, a z powodu moich kryminałów byłam wyczulona na różne niezwykłe „zbiegi okoliczności”. Postanowiłam więc przeprowadzić małe, prywatne śledztwo.

Wkrótce w opowieściach zachwyconych pań pojawiła się postać miłego młodego człowieka, ankietera Centrum Badania Opinii Społecznej. A ponieważ ostatnio w naszym kraju co rusz ktoś bada czyjąś opinię, zadając dziesiątki bardziej lub mniej sensownych pytań, stąd wizyta ankietera nie budziła zdziwienia.

Zwłaszcza że chłopak nie tylko wyglądał niczym z okładki żurnala, ale i przedstawiał stosowne legitymacje opatrzone zdjęciem oraz pieczątkami, tudzież odpowiednie zaświadczenia agencji. A że chłopak był przesympatyczny, z reguły po wypełnieniu ankiety lubił sobie trochę pogadać.

Z relacji sąsiadek z 1. i 6. piętra wynikało, że bardzo interesował się życiem osiedla i ploteczkami na temat mieszkańców. Pewnego dnia młodzieniec zapukał i do mnie. Nie otworzyłam mu drzwi, tylko zadzwoniłam do CBOS. Tam powiedziano mi, że centrum nie wysyłało na nasze osiedle żadnego ankietera. Jakoś się nie zdziwiłam.

Wyszłam przed dom i usiadłam na ławce. Kiedy młodzieniec wyszedł z naszej klatki, ruszyłam jego śladem. Wcale nie byłam zaskoczona, że wszedł do lokalu, w którym niedawno mieścił się fryzjer, a od miesiąca wynajmowała go Miriam, której najwyraźniej zaczęło się lepiej powodzić.

Cóż, wszystko było jasne.

„Nie jest trudno – myślałam – wyciągnąć z naiwnych informacje o sąsiadach. Ludzie uwielbiają plotkować, a gdy znajdą chętnego słuchacza, który w dodatku potrafi pociągnąć gadatliwych za język, idą na całego. To dlatego Helena była zaszokowana, że Miriam tak dużo o niej wie”.

Nie chcę psuć dobrych relacji z koleżankami

Stałam naprzeciwko bloku i zastanawiałam się, czy powinnam powiedzieć koleżankom i znajomym o swoim odkryciu. W pierwszym odruchu tak chciałam zrobić. Wkrótce jednak przyszło otrzeźwienie.

Trochę już lat na tym świecie przeżyłam i zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie nie lubią być oszukiwani. Ale jeszcze bardziej nie lubią, gdy ktoś udowodni im naiwność. W efekcie może oberwać zarówno naciągacz, jak i życzliwy „uświadamiacz”. No i bywa też tak, że mimo niezbitych dowodów, ludzie nadal chcą wierzyć w głupstwa. A takich, jak mawia mój mąż, nawet siekiera nie przekona. Dałam więc sobie spokój.

Oczywiście mogłam opowiedzieć tę historię dzielnicowemu. Ale byłam pewna, że popatrzy na mnie jak na sensatkę, która nie ma nic innego do roboty, jak tylko podpatrywać sąsiadów i doszukiwać się nie wiadomo czego. Postanowiłam więc poczekać na bardziej sposobną okazję, nadal przyglądając się całemu procederowi.

Nie miałam z tym trudności, gdyż jak nie Helena, to pani Genia, lub sąsiadki z 1. i 6. piętra informowały mnie o dokonaniach Miriam. Oczywiście, za każdym razem zachęcały mnie do, cytuję: „Napicia się ze zdroju najprawdziwszej prawdy”.

– Czy wiesz, że ona wie, jak tam jest? – spytała mnie pewnego dnia Helenka.

– No jak? – spytałam, autentycznie zaciekawiona, co też wróżka wymyśliła.

Okazało się, że tamten świat od znanego nam padołu łez różni się nieznacznie, jedynie brakiem owych łez. Za gwiezdnymi wrotami, tłumaczyła wróżka, panuje wieczna młodość, nie ma chorób, cierpienia ani strachu. Jedyną niedogodnością jest łóżko, za które służy tam… trumna.

Roześmiałam się w głos. Naprawdę, nie potrafiłam się opanować.

– Biorąc jednak rzecz na logikę – stwierdziła Helena, lekko obrażona. – W końcu co minuta na całym świecie umiera lub ginie co najmniej kilka tysięcy osób, i to często niespodziewanie. Niebiańskie służby mają kłopot z przygotowaniem dla każdego z nowo przybywających słonecznego M-5, i to z widokiem na drzewo wiadomości dobrego i złego. Jeśli natomiast wiedzą zawczasu, to mogą się postarać.

Najwidoczniej podobnie myślał pan Antoni, mieszkaniec sąsiedniego bloku, gdyż, jak dowiedziałam się pocztą pantoflową, przesłał na konto „Niewinnych serc” okrągłą sumę, za którą to wróżka miała „zakupić” na niebiańskich Polach Elizejskich przyzwoite lokum. Miesiąc później pan Antoni przeniósł się na łono Abrahama, a jego spadkobiercy wzięli się za wróżkę.

Okazało się – co, jak łatwo się domyślić, nie było dla mnie zaskoczeniem – że Miriam jest oszustką. Numer konta fundacji należał oczywiście tylko do niej. Dzieci pana Antoniego odzyskały pieniądze ojca. Wszystko więc skończyło się dobrze… I tylko Helena, moje sąsiadki z 1. i 6. oraz pani Genia były markotne przez jakiś czas. A jednak Hela twierdziła, że:

– Mimo wszystko z tej Miriam emanowała dziwna energia…

Reklama

Cóż, ludziom strasznie trudno jest się przyznać, że zrobiono ich w trąbę. Dlatego słuchając tych westchnień, przytakuję skwapliwie. W końcu dla jakiejś tam Miriam nie mam zamiaru stracić fajnych koleżanek i dobrego kontaktu w zieleniaku.

Reklama
Reklama
Reklama