„Przyjaciółki mnie omijały, bo nie szalałam jak nastolatka. Ten absurd uświadomił mi, że mam problem”
„Kiedy wyszła, zawinęłam się w koc i pozwoliłam sobie na kilka łez. Bo świetnie rozumiałam, dlaczego Monika wolała iść do tamtych znajomych niż zostać ze mną”.
- Emilia, 42 lata
Miałam wyrozumiałą szefową
Trzeciego dnia „przeczekiwania” infekcji uznałam, że jednak sama nie przejdzie. To były jeszcze czasy przed koronawirusem, więc nikt nie zostawał w domu, tylko dlatego, że bolało go gardło i kiepsko się czuł. W banku zawsze są kolejki i nawet jedna nieobecna osoba to spore utrudnienie dla klientów i oczywiście dla pozostałych pracowników.
– Ma pani anginę. Przepiszę antybiotyk na czternaście dni – oznajmiła pani doktor i wypisała mi dziesięć dni zwolnienia, dodając, że podczas antybiotykoterapii nie wolno mi pić alkoholu.
– Nie ma problemu – zapewniłam ją.
Zanim wróciłam do domu, zadzwoniłam do kierowniczki. Moje zwolnienie poszło już do banku drogą elektroniczną, ale Luiza była naprawdę w porządku i nie wyobrażałam sobie jej nie uprzedzić, że będę nieobecna przez prawie dwa tygodnie.
– Nie ma sprawy, choroba to choroba – wykazała się zrozumieniem. – Grzej się w domu i pij dużo płynów!
Parsknęłam śmiechem, bo to ostanie zdanie zabrzmiało nieco dwuznacznie. Luiza nie była wredną szefową, potrafiła pokazać ludzką twarz. Ostatnio zachowała się naprawdę wspaniale kiedy przyszłam do pracy na potężnym kacu. Zapytała, czy nie potrzebuję tabletki przeciwbólowej i na ostatnie dwie godziny zmiany zdjęła mnie z okienka, dając spokojniejszą pracę.
– Przyjaciółka wyjeżdża jutro na stałe za granicę – wyjaśniłam swój marny stan. – Spotkałyśmy się z dziewczynami ostatni raz przed jej wylotem…
Nie musiałam nic więcej dodawać, przypuszczałam, że moje podpuchnięte oczy i spowolnione ruchy mówiły wiele o tym, jak to spotkanie wyglądało.
– Cóż, normalna sprawa, czasem trzeba uzupełnić płyny ze znajomymi – skwitowała to z uśmiechem Luiza, a ja byłam jej nieskończenie wdzięczna za to zrozumienie.
W ciągu kolejnych trzech dni leżałam w łóżku, brałam dzielnie antybiotyk i popijałam letnią herbatką. Potem zaczęłam się czuć już dużo lepiej i w sumie nawet mogłabym wrócić do pracy, zwłaszcza że już nie zarażałam.
– No co ty! – oburzyła się Jaśka, kiedy podzieliłam się z nią tą myślą. – Masz zwolnienie, to na nim siedź! To zresztą byłoby nielegalne. A jak się nudzisz, to do ciebie wpadnę! Jutro wieczorem? Piątek jest! Muszę się napić!
Ucieszyłam się, bo rzeczywiście mi się nudziło. Radek pracował całymi dniami, a wieczory spędzał w piwnicy, gdzie sobie urządził siłownię. Tęskniłam za dziewczynami, marzyłam, żeby się z nimi pośmiać, ponabijać z naszych facetów, poplotkować o znajomych. Nagle coś mi się przypomniało. Oddzwoniłam do Jaśki.
– Ej, chciałam tylko uprzedzić, że ja nie piję, bo biorę antybiotyk – powiedziałam. – Ale każę Radkowi kupić jakieś wino dla ciebie. Jakie chcesz? Białe czy czerwone?
– Nie pijesz? – powtórzyła z wyraźnym zawodem. – No tak, jasne, rozumiem. Słuchaj, to może to przełożymy, co? Kiedy kończysz ten antybiotyk?
Przełożyłyśmy więc spotkanie. Obiecałam Jaśce, że jak tylko wezmę ostatnią tabletkę, idziemy na tequilę. Przez moment zastanawiałam się, co zrobić z perspektywą weekendu, która zaczynała wydawać mi się nieco ponura.
Coś nam się należy od życia!
Nie mamy z Radkiem dzieci, oboje dużo pracujemy, w tym ja czasami w soboty. Solidarnie spłacamy kredyt hipoteczny, pomagamy jego rodzicom. Dawno więc doszliśmy do wniosku, że kiedy mamy dzień lub dwa wolnego, coś nam się od życia należy. Ponieważ raczej nie mamy wspólnych pasji, bo on chce wystartować w zawodach triathlonowych i ciągle trenuje w piwnicy albo biega, a ja jestem raczej typem kanapowca, wolny czas spędzamy osobno. On na siłowni, a ja na ogół z koleżankami.
Najbardziej przyjaźnię się z Moniką; chodziłyśmy razem do liceum, do dzisiaj dzwonimy do siebie kilka razy w tygodniu i spotykamy się, kiedy tylko mamy czas. Jaśka pojawiła się później, poznałyśmy się parę lat temu na spływie kajakowym, na który zaciągnął mnie Radek. Gdyby nie Jaśka i jej imponujący zapas tequili oraz ginu, chyba bym wyskoczyła z tego kajaka i utopiła się z nudów.
Mam jeszcze Michę, czyli Michalinę, która jest moją sąsiadką. Ma trójkę dzieci i dwa psy, więc rzadko mamy okazję posiedzieć i pogadać, ale jak już nam się udaje, jest naprawdę świetnie. Micha poznała też moją siostrę. Pamiętam, jak raz wysłała męża z dziećmi do teściów i wpadła do mnie „tylko na kawę”, kiedy akurat Ewa, moja siostra, u mnie nocowała. Ta „kawa” zawierała naprawdę mnóstwo procentów! Pomyślałam więc, że fajnie byłoby zaprosić Michę i Ewę na wieczór. Lubiły się, a ostatnio Micha mówiła, że jej dzieci mają mocny sen i nie miałaby problemu, żeby się wyrwać z domu, kiedy już je położy. Wybrałam więc jej numer.
– Rany boskie, kobieto, czytasz mi w myślach! – zawołała, kiedy zaproponowałam spotkanie. – Miałam taki tydzień, że jak się nie napiję, to zwariuję! To co? Jutro u ciebie? Paweł przyniósł wczoraj świetny wermut, zrobimy martini!
Mąż Michy był lekarzem i wdzięczni pacjenci często przynosili mu dobre alkohole. Gdyby nie talent jego żony do szybkiego utylizowania każdej markowej butelki, pewnie mógłby otworzyć sklep monopolowy.
– Kochana, możesz sobie pić, co chcesz, tylko mówię z góry, że ja biorę antybiotyk, więc zostanę przy soczku – uprzedziłam.
– Daj spokój, oni tak tylko piszą na ulotkach – niemal słyszałam, jak machnęła ręką. – Paweł mówi, że większość jego pacjentów normalnie pije i bierze antybiotyki i kompletnie nic im nie jest.
Jak na żonę lekarza miała bardzo swobodne podejście do kwestii natury medycznej, ale nie dyskutowałam z nią. Mimo wszystko wolałam nie pić.
– To bez sensu, żebym przychodziła – stwierdziła prosto z mostu. – Serio, muszę się zresetować, a jak ty będziesz siedzieć trzeźwa, to tylko się będziesz męczyć.
Z Ewą akurat byłam lekko pokłócona, więc została mi Monika. Nim do niej zadzwoniłam, zastanowiłam się, jak ona podejdzie do bezalkoholowego spotkania. Miałam nadzieję, że moje towarzystwo będzie dla przyjaciółki wystarczającym powodem, żeby spędzić razem wieczór.
Zrobiło mi się potwornie przykro
Monia zachowała się lepiej niż Jaśka i Micha. Obiecała, że mnie odwiedzi, i dotrzymała słowa. Przyniosła sałatkę i kilka gazetek, które już przeczytała. Zrobiłam jej herbatę i podałam ciasto, które Radek przyniósł z cukierni. Byłam strasznie ciekawa, co u naszej wspólnej koleżanki, tej, która wyjechała na stałe do Stanów. Monika miała z nią regularny kontakt, więc wiedziała więcej niż ja.
Trochę mi poopowiadała, trochę się pośmiałyśmy z jej teściowej, trochę ponarzekała mi na nastoletniego syna. Byłam pewna, że zostanie dłużej, zaplanowałam, że obejrzymy razem film i może później zamówimy pizzę. Ale po jakiejś godzinie Monika odstawiła talerzyk jednoznacznym gestem i powiedziała, że musi lecieć.
– Co? Jak to? Nie możesz zostać? – zdziwiłam się jak dziecko. – Gdzie tak pędzisz?
Zmieszała się trochę, a potem przyznała, że do znajomych. Zapytałam, co to za okazja, i wyszło na to, że żadna, po prostu piątek wieczorem.
– Zadzwonili dzisiaj rano, muszę jeszcze lecieć po tonik do ginu – dodała.
Poczułam, że robi mi się straszliwie przykro. Nie wytknęłam jej tego, ale ja zaprosiłam ją wcześniej. Wiedziała, że liczyłam na dłuższe spotkanie, w końcu nasze wspólne wieczory zawsze były długie. Mimo to umówiła się ze znajomymi, a na wizytę u mnie przeznaczyła zaledwie godzinę.
Kiedy wyszła, zawinęłam się w koc i pozwoliłam sobie na kilka łez. Bo świetnie rozumiałam, dlaczego Monika wolała iść do tamtych znajomych niż zostać ze mną. Różnicę stanowił gin z tonikiem. Oraz zapewne kilka innych gatunków alkoholi. Nagle to do mnie dotarło: od wielu, wielu lat nie spotkałam się z żadną z moich przyjaciółek bez alkoholu. Czy to było wino, tequila, czy kolejne eleganckie flaszki z zapasów męża Michaliny – od lat nie rozmawiałyśmy bez kieliszka w dłoni. Tylko tak wyobrażałyśmy sobie wspólne spotkania, tylko to było synonimem udanego wieczoru. A kiedy chwilowo nie mogłam pić, nagle okazało się, że żadna z dziewczyn nie ma ochoty siedzieć ze mną przy herbacie.
Co to oznaczało? Że niezauważenie każda z nas uzależniła się od alkoholu? Że nie wyobrażałyśmy sobie spotkań bez czegoś mocniejszego? Że tak naprawdę lubiłyśmy nie swoje towarzystwo, tylko uczucie odprężenia po wypiciu paru kieliszków? Nie mogłam przestać o tym myśleć i żeby się rozerwać, sięgnęłam po jedno z czasopism zostawionych przez Monikę. Jedna z historii zapowiedzianych na okładce miała tytuł: „Jak piją kobiety? W niewidzialnych szponach nałogu”.
Jeszcze jej nie przeczytałam. Boję się, że bohaterka będzie za bardzo przypominała mnie i moje przyjaciółki…