„Przyjęłam oświadczyny, bo nie chciałam narobić Kamilowi wstydu. Dziś szykuję się do ślubu z facetem, którego nie lubię”
„Znajomi gratulowali. A ja? Coraz trudniej było mi udawać, że to wszystko mnie cieszy. Zaczęłam rozumieć, że to już nie chodzi tylko o ślub. To chodzi o mnie”.

- Redakcja
Pracuję w dziale marketingu dużej firmy i na co dzień jestem raczej spokojna. Nie lubię konfrontacji, czasem tłumię własne potrzeby – jakby zbyt głośne mówienie „nie” mogło coś zepsuć. Albo kogoś zranić. A ja przecież nie chcę nikogo ranić. Zwłaszcza Kamila. Jesteśmy razem trzy lata. Kamil to chodzący ideał – prawniczy talent, elokwentny, uprzejmy, z dobrego domu. Moja mama go uwielbia. Mój tata zaczyna rozmowę od pytania, co tam u Kamila, zanim w ogóle zapyta, co u mnie. Dla moich znajomych jesteśmy „tą udaną parą”. Ułożeni. Stabilni. Z perspektywami. Czasem nawet słyszę, że mam wyjątkowe szczęście. A ja? Ja czasem nie mogę oddychać.
Zaczęłam to czuć już jakiś czas temu. Ale ignorowałam to. Bo przecież Kamil nie zrobił nic złego. Nie bił, nie krzyczał, nie zdradzał. Po prostu był... poprawny. Zbliżała się nasza trzecia rocznica.
– Mam dla ciebie niespodziankę – powiedział z uśmiechem.
Czułam, że coś planuje. Nie byłam gotowa na to, co się wydarzyło.
Serce mi przyspieszyło
Sala była jasna, z panoramicznymi oknami wychodzącymi na miasto. Białe obrusy, żywe lilie w wazonach, szept kelnerów. Siedzieliśmy przy dużym okrągłym stole – ja, Kamil, moi rodzice, jego rodzice, nasza wspólna paczka znajomych. Początkowo myślałam, że to tylko rocznicowa kolacja. Trochę za duża jak na nasz styl, ale uznałam, że Kamil po prostu się postarał. Wszystko szło zwyczajnie. Wino, przystawki, opowieści, jak się poznaliśmy. Nagle, bez ostrzeżenia, Kamil wstał i stuknął nożem w kieliszek. Serce mi przyspieszyło.
– Kochani… – zaczął. – Dziś mijają trzy lata od dnia, w którym ta wyjątkowa kobieta zgodziła się zostać moją dziewczyną. A ja mam nadzieję, że dziś zgodzi się na coś jeszcze.
Zanim zdążyłam zareagować, uklęknął i wyjął z kieszeni małe, czarne pudełko.
– Kocham cię. Chcę budzić się przy tobie do końca życia. Wyjdziesz za mnie?
– Kamil... – wyszeptałam.
Wszyscy już wstawali, klaszcząc. Moja mama płakała. Koleżanka z pracy zapiszczała:
– Powiedz tak!
W środku wrzeszczałam. Każda cząstka mnie krzyczała, że mam tego nie robić. Nie mogłam nic z siebie wydusić. Spojrzałam w oczy Kamila – tak pewne, tak przekonane, że to najlepsze, co mnie może spotkać. Zdołałam się tylko uśmiechnąć. Mechanicznie.
– Tak… – powiedziałam cicho.
Oklaski. Pocałunek. Gratulacje. W środku byłam jak wydmuszka. Wróciłam do stołu z pierścionkiem na palcu, a w głowie miałam tylko jedno: nie miałam odwagi odmówić. Czy to znaczy, że naprawdę powiedziałam „tak”?
Budziłam się zlana potem
– Jesteś szczęśliwa? – zapytała mnie Ola, gdy spotkałyśmy się kilka dni później na kawie.
Zawahałam się. Wzięłam łyk cappuccino i spojrzałam w okno, jakbym tam mogła znaleźć odpowiedź.
– Nie wiem, czy to miało tak wyglądać… – przyznałam w końcu.
– Może to tylko stres przed ślubem? – Ola próbowała mnie uspokoić. – Przecież Kamil to złoty chłopak. Każda by chciała takiego faceta.
Tylko że ja nie jestem „każda”. I nie wiem, czy chcę takiego „złotego chłopaka”. Od dnia oświadczyn wszystko zaczęło toczyć się jak kula śnieżna. Kamil zaprosił mnie na spotkanie z wedding plannerką. Pokazał plik Excela z harmonogramem i budżetem. Wszystko miał zaplanowane. On traktował ten ślub jak projekt. Ja – jak wyrok.
– A może byśmy… – próbowałam delikatnie, kiedy siedzieliśmy wieczorem przy kolacji. – Może zwolnilibyśmy trochę? Nie jestem pewna, czy…
– Kochanie, wszystko będzie dobrze – przerwał mi, całując mnie w czoło. – Wiem, że się boisz, ale to normalne. Zobaczysz, będzie pięknie.
Nie słuchał mnie. On słyszał tylko to, co chciał słyszeć. Z każdym dniem czułam się mniej obecna. Jakby moje „tak” uruchomiło całą machinę, której już nie dało się zatrzymać. Rodzice byli w euforii. Znajomi gratulowali. A ja? Zaczęłam mieć sny, w których krzyczę na całe gardło „nie!”, a nikt mnie nie słyszy. Budziłam się zlana potem. Coraz trudniej było mi udawać, że to wszystko mnie cieszy. Zaczęłam rozumieć, że to już nie chodzi tylko o ślub. To chodzi o mnie. O to, że zgubiłam gdzieś własny głos.
Moje wątpliwości traktowali jak fanaberie
– Mamo… a gdybym wtedy powiedziała nie? – zapytałam pewnego popołudnia, kiedy siedziałyśmy razem przy herbacie.
Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Ale musiałam. Mama spojrzała na mnie zaskoczona.
– Przecież powiedziałaś tak, kochanie.
– No tak… – spuściłam wzrok. – A… co jeśli to nie było moje prawdziwe „tak”?
Zamrugała, jakby nie rozumiała.
– Nie przesadzaj. Kamil ci się oświadczył przy wszystkich. Zrobił to z serca. Z miłości. A ty... ty zrobiłaś to, co powinnaś. Przecież kochasz go, prawda?
Milczałam.
– Zrobiłabyś mu to? Przy wszystkich? – dodała ostro. – Powiedziała „nie”? Upokorzyła go?
W drzwiach pojawił się tata. Usłyszał ostatnie zdanie.
– Co się dzieje?
– Tata, a ty co sądzisz? – odważyłam się. – Jeśli ktoś nie jest pewny... powinien iść przed ołtarz?
– Małżeństwo to decyzja. Nie emocja – odpowiedział, jakby czytał z jakiegoś poradnika. – Związek to kwestia odpowiedzialności.
– To moje życie – powiedziałam, bardziej do siebie niż do nich. – Ja w tym będę żyć, nie wy.
– To normalne, że się boisz – przerwała mi mama. – Wszystkie panny młode się boją. A potem mija. Ustatkujesz się, będziecie szczęśliwi.
Zrozumiałam wtedy jedno. Nie chcieli mnie usłyszeć. Moje wątpliwości traktowali jak fanaberie. A ja… czułam się sama.
Nie poznałam własnych oczu
W białej sukni wyglądałam jak ktoś, kogo znałam tylko z obrazka. Materiał opinał mnie idealnie, koronki podkreślały talię, tren sunął po podłodze jak z bajki. Każda kobieta powinna tak wyglądać w ten dzień – mówiły mi koleżanki. Kiedy spojrzałam w lustro, nie poznałam własnych oczu. Nie było w nich blasku. Tylko cisza. Jakby dusza została gdzieś za drzwiami.
– To twój dzień – powiedziała Ola, poprawiając mi welon.
– Nie mój. Ich – wyszeptałam.
Na dworze goście już zbierali się przed kościołem. Śmiechy, zdjęcia, brawa. Kamil czekał przy ołtarzu, w perfekcyjnie skrojonym garniturze, z uśmiechem od ucha do ucha. Jakby właśnie wkraczał na kolejny szczebel swojej kariery. A ja? Każdy krok w stronę ołtarza był jak wejście w cień. Głębszy i cięższy. Ksiądz mówił coś o miłości, o oddaniu. Słowa odbijały się ode mnie jak od ściany. Moje dłonie drżały. Kiedy przyszła pora na przysięgę, patrzyłam Kamila prosto w oczy. I znowu to zrobiłam. Powiedziałam „tak”.
Na sali było hucznie, głośno, błyszcząco. Wszyscy zachwyceni. Tylko ja w trakcie pierwszego tańca miałam ochotę zamknąć oczy i nigdy ich nie otwierać. Uśmiechałam się. Grałam swoją rolę. W noc poślubną siedziałam sama w łazience. Patrzyłam na siebie w lustrze, wciąż w sukni, z rozmazanym makijażem. Chciałam uciec, bo to nie była moja historia. Było już za późno.
Coraz trudniej było mi oddychać
Minął miesiąc. Suknia ślubna wisiała w pokrowcu w szafie, jak trofeum z bitwy, której nie wygrałam. Ludzie przestali dzwonić z gratulacjami. Została tylko codzienność – i Kamil. Siedzieliśmy razem w kuchni. On mieszał mleko do kawy, opowiadając o nowej umowie kredytowej.
– Myślałem, że moglibyśmy już zacząć szukać działki pod dom. W tym roku jeszcze zdążymy. A potem? Potem dziecko. Może dwójka. Co ty na to?
Kiwnęłam głową, ale tak naprawdę... nie słyszałam go. Patrzyłam na jego usta, jak się poruszają. Brzmiało to, jak zapowiedź spektaklu, w którym znowu miałam odegrać rolę – żony, matki, kobiety spełnionej.
– Coś nie tak? – zapytał, nie przerywając nalewania kawy.
– Nie, wszystko dobrze – skłamałam.
Bo co miałam powiedzieć?
Byłam jak ktoś, kto wszedł do pociągu w złym kierunku i nie ma odwagi wysiąść. Coraz trudniej było mi oddychać.
Kamil objął mnie z tyłu, pocałował w skroń.
– Kocham cię – szepnął.
Nie odpowiedziałam. Bo czułam, że jeśli powiem cokolwiek – popłyną łzy.
Paulina, 27 lat
Czytaj także:
- „Samotny rolnik miał mi dać godną starość. Krętacz zamiast forsy miał słomę w butach i nie śmierdział groszem”
- „Zerwałyśmy kontakt ze szwagierką przez pomidory. Gdy wyciągnęłam rękę na zgodę, ona odstawiła cyrk”
- „5. rocznicę ślubu miałam świętować na Helu, a trafiłam do piekła. Po niespodziance od męża zwiałam, gdzie pieprz rośnie”