Reklama

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach – mawiała moja babcia i muszę przyznać, że z wiekiem coraz lepiej rozumiem, co miała na myśli. Nie, żeby moja siostra była jakimś potworem – absolutnie nie. Potrafi być ciepła, zabawna i pomocna, zwłaszcza gdy coś jej się opłaca. Jednak też ma tę swoją „ciemną” stronę. Taką, która sprawia, że człowiek zaczyna wątpić w sens istnienia słowa „zaufanie”. Nie jestem szczególnie przewrażliwiona. Tylko mam dobrą pamięć, sokoli wzrok i, co ważniejsze, wyczucie, kiedy ktoś kręci. I tego dnia, gdy weszłam do pokoju i zobaczyłam siostrę pochyloną nad moją szufladą z dokumentami, nie musiałam niczego się niczego domyślać.

Przyłapałam ją

– A ty co robisz?! – stanęłam w progu, opierając ręce na biodrach.

Ola poderwała się jak oparzona i o mało nie wywróciła krzesła.

– Jezu! Przestraszyłaś mnie! – zaśmiała się nerwowo, jakby to miało rozładować atmosferę. – Tylko... szukałam długopisu. Myślałam, że może tu masz jakiś.

W szufladzie z dokumentami? – uniosłam brew.

– No bo... wiesz, tak na szybko spojrzałam, a potem... jakoś tak... – zaczęła się jąkać, a ja aż się skrzywiłam. Bo znałam te jej „jakoś tak”.

Podeszłam do biurka i zerknęłam do środka. Teczki były porozsuwane, a plik z umową kredytową ledwo trzymał się kupy.

– Nie szukałaś żadnego długopisu. Przeglądałaś moje papiery – powiedziałam spokojnie, choć w środku się gotowałam.

Oj nie przesadzaj! To tylko papiery! – prychnęła, unosząc podbródek. – Poza tym, skoro trzymasz je w domu, to chyba nic takiego.

To mój dom i moje rzeczy. Co niby chciałaś znaleźć?

– No... – zawahała się, wzruszając ramionami. – Po prostu zerknęłam. Miałam trochę czasu. Ty wyszłaś, a ja siedziałam sama.

Przestań mnie robić w balona. Myślałaś, że nie zauważę? – patrzyłam jej prosto w oczy.

– Dobra, no może i otworzyłam jedną teczkę.

– Z ciekawości? Jesteśmy w podstawówce czy co?

Milczała. Po raz pierwszy nie miała gotowej odpowiedzi. I to był najgorszy znak.

Coś we mnie pękło

– A w ogóle… po co ty tu przyszłaś? – zapytałam, siadając na krześle i nadal patrząc na nią spod oka.

– No bo zaprosiłaś mnie na kawę – odpowiedziała oburzona, jakby właśnie próbowała odwrócić kota ogonem.

– Mówiłam, że jak chcesz, to wpadnij. Nie, że masz grzebać mi w rzeczach.

Nie grzebałam! – uniosła głos, ale zbyt szybko, zbyt ostro. – Po prostu... zobaczyłam te papiery i coś mnie tknęło.

– Co dokładnie cię tknęło? Chciałaś się dowiedzieć, ile mam na koncie? Ile zarabiam? Czy może, na co wydaję?

Przestań dramatyzować – rzuciła, podchodząc do parapetu, jakby to miało ją wybawić z rozmowy. –

– A może pomyślałaś, że zaraz znajdziesz testament po babci?

Ola parsknęła śmiechem, ale był to ten śmiech, którym maskuje się winę.

– Wiesz co? Gdybyś po prostu powiedziała „przepraszam”, może bym odpuściła – westchnęłam. – Ale ty brniesz w te swoje głupie wymówki.

– Przepraszam – rzuciła z automatu, ale bardziej po to, żeby mieć spokój, niż z poczucia winy.

– Nie. Ty nie przepraszasz. Ty się tylko ratujesz, żeby nie wyjść na wścibską.

– Może i jestem wścibska, ale przynajmniej się interesuję – mruknęła, patrząc przez okno.

Zrobiło się dziwnie cicho. I wtedy coś we mnie pękło.

Patrzyła na mnie długo

– Interesujesz się? – prychnęłam. – Ty się nie interesujesz, tylko kontrolujesz. To nie pierwszy raz.

Oj, nie przesadzaj – westchnęła z irytacją. – A co, mam przepraszać, że się martwię?

– Martwisz? Czym niby? Tym, że może mam coś, czego ty nie masz?

Odpowiedziała cisza. Złapałam ją na gorącym uczynku, i dobrze o tym wiedziała. Stała z ramionami skrzyżowanymi na piersi, udając, że podziwia parapet.

– Wiesz, co było w tej teczce, którą rozgrzebałaś? – zapytałam, wstając i zbliżając się do niej.

– Skąd mam wiedzieć? Nie zdążyłam nawet przeczytać... – próbowała się wymigać.

– Wniosek kredytowy i umowa przedwstępna na mieszkanie. Chciałam ci powiedzieć, ale teraz nawet mi się nie chce.

– Mieszkanie?! – odwróciła się gwałtownie.

– No przepraszam bardzo, czy muszę mieć twoje błogosławieństwo, żeby kupić mieszkanie?!

– Nie o to chodzi! Po prostu... – zacięła się. – Myślałam, że jesteśmy siostrami. Że mówimy sobie takie rzeczy.

– No właśnie. Tylko jak mam ci mówić, skoro zanim otworzę usta, ty już mi zaglądasz do papierów?

Patrzyła na mnie długo. Po raz pierwszy bez riposty.

– Chciałam tylko wiedzieć, czy ci się wiedzie – powiedziała cicho. – Bo mi nie bardzo.

I nagle zobaczyłam, że cała ta jej wścibskość to może nie była tylko ciekawość. Może to był strach.

Zaskoczyła mnie

– Że co? – zapytałam ostrożnie. – Co znaczy „nie bardzo”?

Ola westchnęła, ale nie próbowała już się uśmiechać. Patrzyła w bok, jakby nie umiała mi spojrzeć w oczy.

Mam zaległości. Na karcie, w czynszu… Znowu. – Wzruszyła ramionami. – Pomyślałam, że może ty… no nie wiem, może ty już masz lepiej. Chciałam… porównać.

– Porównać? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – To brzmi, jakbyś chciała się upewnić, że ja też mam pod górkę.

– Nie, nie tak! – oburzyła się, ale bez energii. – Po prostu… jak jesteśmy obie w dołku, to jakoś łatwiej. Gorzej, jak ty się prostujesz, a ja dalej się kulę.

Zamilkłam. Nagle ta cała scena z dokumentami przestała być jedynie aktem wścibskości, a zaczęła przypominać coś bardziej ludzkiego.

To, czemu mi po prostu nie powiedziałaś? – zapytałam ciszej. – Czemu, zamiast sięgnąć po telefon, wyciągasz rękę do cudzej szuflady?

Bo mi głupio. – Westchnęła.

– I myślałaś, że jak się dowiesz, że ja też coś mam na sumieniu, to będzie ci lżej?

– Może. Albo, że mi powiesz: „spokojnie, siostra, damy radę”.

Spojrzałam na nią długo.

– No dobra – mruknęłam. – To siadaj. I mów wszystko od początku. Ale tak jak trzeba – do mnie, nie do szuflady.

Zagwizdałam cicho

Usiadła niechętnie.

– No to mów – zachęciłam, siadając naprzeciw niej. – Zaczynając od: co się tak naprawdę dzieje.

Wzięłam kredyt. Nie jeden. – Zaczęła obracać kubek w dłoniach. – Myślałam, że to ogarnę. Wiesz, chwilówka tu, karta tam, potem jeszcze rata na pralkę, bo padła… A potem już nie wiedziałam, która płatność była pierwsza.

– Ile tego jest? – zapytałam ostrożnie.

– Z ładnych czternaście tysięcy. Może więcej, jak dojdą odsetki.

Zagwizdałam cicho.

– Czemu nie przyszłaś wcześniej?

– Bo było wstyd. Bo ty zawsze masz jakiś plan, a ja ciągle tylko „pomóż mi, pomóż mi”. Ile razy już cię prosiłam? Sama siebie mam dość.

– To nie chodzi o to, że ile razy. Tylko o to, że zamiast powiedzieć wprost, wchodzisz do mojego życia jak złodziej. Tak się nie robi.

– Wiem. – Pokiwała głową. – Nie chciałam grzebać. Po prostu… zobaczyłam te papiery, pomyślałam, że może masz więcej pieniędzy, może byś pożyczyła…

– Nie pożyczę – powiedziałam szczerze. – Za to możemy usiąść, policzyć wszystko i coś wymyślić. Może konsolidacja, może fundusz pomocowy. Tylko musisz mi powiedzieć prawdę. Wszystko.

– Naprawdę to zrobisz?

– Tak, ale pod jednym warunkiem.

– Jakim?

– Od dzisiaj trzymasz ręce z daleka od mojej szuflady. I zaczynasz się zachowywać jak dorosła. Da radę?

Ola skinęła głową. Po raz pierwszy tego dnia wyglądała, jakby naprawdę odetchnęła.

Pomogłam jej

Minęło kilka tygodni. Żadna z nas nie wspominała już o tamtym incydencie z szufladą – nie musiałyśmy. Codzienność zrobiła swoje. Ola zaczęła powoli ogarniać swoje sprawy. Z moją pomocą zrobiła tabelkę, wypisałyśmy wszystkie zobowiązania, zadzwoniłyśmy do kilku instytucji. Powoli wychodziła na prostą.

– Wiesz, że pierwszy raz od dawna czuję, że ogarniam? – powiedziała któregoś dnia, siedząc na mojej kanapie z kubkiem herbaty. – A nie że wszystko się wali, a ja tylko stoję i się patrzę.

– Bo pierwszy raz nie udajesz, że nic się nie dzieje – mruknęłam. – I nie pakujesz nosa tam, gdzie nie trzeba.

– No dobra, już nie wypominaj – zaśmiała się, ale bez złości. – Obiecuję. Zero dłubania w cudzych papierach.

Trzymam cię za słowo. Bo jak jeszcze raz zobaczę cię przy tej szufladzie...

– To co? Wyrzucisz mnie przez balkon? – droczyła się.

– Nie. Ale każę ci wszystko spłacać z własnych oszczędności – dodałam z ironią.

Ola uśmiechnęła się szeroko i uniosła kubek.

Za siostrzaną przyjaźń!

Nie, nie wszystko było idealnie. Wciąż miałyśmy różne charaktery. Jednak teraz przynajmniej był między nami jakiś nowy rodzaj zaufania. Prawdziwy. Zrobiony z herbaty, rozmów i trudnych pytań, które jednak ktoś w końcu odważył się zadać.

Joanna, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama