Reklama

Przyleciałem z Norwegii z torbą pełną prezentów. W głowie miałem tysiąc myśli, jak to znowu wszystko się ułoży. Na lotnisku kupiłem jeszcze bombonierkę i po cichu liczyłem, że Anka się wzruszy. Że rzuci mi się na szyję jak w świątecznej reklamie. Jednak rzeczywistość okazała się inna.

Nie było nikogo. Ani jej, ani dzieci, ani nawet znajomej sąsiadki z naprzeciwka, która zawsze siedzi w oknie i komentuje wszystko, co się rusza. Stałem z walizką pod drzwiami jak ostatni naiwniak, a kiedy spróbowałem wejść, zamek ani drgnął. Nie miałem pojęcia, co się stało. Jeszcze tydzień temu pisała, że zrobi pierogi i że dzieci nie mogą się doczekać. I co teraz? Przyleciałem, a zastałem jedynie zimny korytarz i echo własnych kroków.

Zatkało mnie zupełnie

Zaparowały mi okulary. Zdjąłem je, wytarłem w rękaw kurtki i znowu spojrzałem na drzwi. Moje drzwi. Przekrzywiłem głowę, jakby to miało pomóc zrozumieć absurd tej sytuacji. W końcu wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Anki.

– No odbierz... no odbierz... – mamrotałem pod nosem.

Nie odebrała. Spróbowałem drugi raz. Trzeci. W końcu napisałem:

„Jestem pod drzwiami. Gdzie jesteś?”.

Cisza.

Zrobiłem kilka kroków w górę i w dół klatki schodowej. Może coś się stało. Może pojechali po mnie na lotnisko, tylko coś pokręcili. Przecież wiedziała, że przylatuję dziś rano, mówiłem jej dwa razy. Nawet zrzut ekranu z biletem wysłałem. Zrezygnowany zszedłem na dół, usiadłem na schodach przy piwnicach i wyciągnąłem telefon. W końcu zadzwoniłem do jej matki.

– Halo? – odezwał się dobrze znany głos.

– Dzień dobry, tu Jacek. Czy Anka jest u ciebie? Bo... bo nie ma jej w domu – wymamrotałem głupio.

– A to ja nie wiem, Jacku. Nie wtrącam się już w wasze sprawy, ale... powiem tyle: Anka to wreszcie zrobiła.

– Co zrobiła?

Jakbyś słuchał, to byś wiedział – rzuciła i się rozłączyła.

Patrzyłem tępo w ekran. Co miała na myśli? Że „zrobiła”? Co zrobiła? Zdradziła? Wystawiła? A może wyjechała? Zadzwoniłem do sąsiada z trzeciego piętra. Odebrał po kilku sygnałach.

– Jacek? Ty już jesteś?

– Jestem. A chałupa zamknięta na cztery spusty.

– Aaa... no tak. Anka coś tam mówiła...

Zatkało mnie zupełnie.

Zrobiło mi się gorąco.

– Przyleciałeś, ale może niekoniecznie „na swoje” – powiedział Mietek z lekkim skrępowaniem.

– Jak to nie na swoje? Mieszkam tu od piętnastu lat!

– No niby tak… ale Anka ostatnio mówiła, że „sytuacja się zmieniła”. Nie wnikałem.

– Proszę cię, powiedz mi, co się dzieje – warknąłem już bez ceregieli. – Czy coś z dziećmi? Coś się stało?

– Dzieci są zdrowe. Spokojnie. Widziałem Ankę, jak pakowała auto. W sobotę. Z jakimś typem. Chłop miał brodę. Tyle wiem.

– Brodę?

– No.

Zrobiło mi się gorąco.

– Naprawdę nie wiem, o co chodzi. Jeszcze tydzień temu pisała, że mam kupić krówki dla Hani. Powiedziała, że czekają na mnie. I że zrobi te nieszczęsne pierogi…

– To może ktoś się włamał do jej telefonu i pisał w jej imieniu? – rzucił Mietek, próbując żartować, ale nie trafił.

– Albo… może po prostu miała plan. A ja w nim byłem tylko epizodem – mruknąłem.

– Wiesz co? Chodź do mnie. Zrobimy kawy. Przemyślisz na spokojnie.

Wszedłem do jego mieszkania. Mietek był bałaganiarzem, ale miał dobre serce. Zaparzył lurę, podał mi kubek i usiadł naprzeciwko.

– Ty chyba wiesz, że wasze małżeństwo od dawna było fikcją, co?

– Myślałem, że po prostu tak u nas jest. W końcu ludzie się nie rozwodzą z powodu ciszy.

– A może z powodu samotności?

Zacisnąłem pięści

Kawa była paskudna, ale w tamtej chwili smakowała jak coś, co trzymało mnie przy życiu.

– Mówisz o samotności, jakby to była moja wina.

– A czyja? – spojrzał na mnie uważnie. – Siedziałeś w tej Norwegii i miesiącami cię nie było. A jak już przyjeżdżałeś, to z plecakiem prezentów, jak Święty Mikołaj. Pamiętasz, kiedy ostatnio po prostu z nią usiadłeś?

Zacisnąłem pięści. Bo najgorsze było to, że Mietek miał rację. Przestałem być obecny. Zasłaniałem się pracą, przesyłałem przelewy, a nie słowa. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Wiadomość od Anki.

„Zamknęłam drzwi, bo nie chciałam robić scen. Daj mi czas. Dzieci są ze mną. Wszystko im wyjaśnię, spokojnie. Nie szukaj mnie”.

– Coś napisała? – spytał Mietek.

Podałem mu telefon.

– No ładnie – mruknął. – Czyli jednak postawiła kropkę nad „i”. Bez ostrzeżenia.

– Co ty gadasz?! To jest moje małżeństwo! Mam dzieci!

– No to może czas o nie zawalczyć, co?

– Ale jak, skoro ona nie chce, żebym ją szukał?

– A ty zawsze słuchałeś, co ona chce?

Parsknąłem śmiechem, choć bliżej było mi do płaczu.

– Wiesz, czego nie mogę zrozumieć? – zacząłem cicho. – Że zamiast ze mną pogadać, to spakowała walizki i sobie po prostu… poszła. Jakbyśmy byli współlokatorami, a nie rodziną.

– Może w jej głowie już dawno nimi byliście.

Nie mogłem siedzieć bezczynnie

Następnego dnia z samego rana poszedłem pod naszą klatkę. Nie dlatego, że liczyłem, że Anka wróci. Po prostu nie mogłem siedzieć bezczynnie. Przynajmniej chciałem sprawdzić skrzynkę na listy – może zostawiła mi jakiś klucz, karteczkę, cokolwiek. W skrzynce był tylko rachunek za gaz i... małe pudełko po ciastkach, owinięte gumką recepturką. W środku karteczka:

„Nie mogłam wyrzucić. Zrób z tym, co chcesz”.

Otworzyłem. W środku była moja biżuteria. Usiadłem na ławce. Długo patrzyłem na to pudełko, jakbym miał w rękach relikwię.

– Jacek?

Podniosłem głowę. To była Iwona, sąsiadka z drugiego piętra.

– Anka wyjechała wczoraj. Z tym brodaczem.

– Wiem – westchnąłem.

– Ty chyba nie rozumiesz, co się dzieje. To wygląda poważnie.

– A ja wyglądam jak co? Jak idiota?

– Jak facet, którego żona właśnie zostawiła, i który udaje, że wystarczy mu kartka i wspomnienia z przeszłości.

Nie odpowiedziałem. Bo ona też miała rację. Wszyscy dookoła nagle wiedzieli więcej o moim życiu niż ja sam.

– Powiedz mi jedno. Ona planowała to od dawna?

– Kobiety nie odchodzą od razu. One najpierw znikają po kawałku. A ty tego nie zauważyłeś.

Wtedy poczułem, jak coś ściska mnie w gardle. Nie miałem odwagi się rozpłakać.

Nie miałem już siły walczyć

Nie wytrzymałem. Po trzech dniach bez odpowiedzi, bez kontaktu z dziećmi, po prostu wsiadłem w autobus i pojechałem do teściowej. Wiedziałem, że tam może być. I była. Otworzyła mi drzwi. Włosy spięte w niedbały kok, zero makijażu. W ręku trzymała kubek z herbatą.

– Przyszedłeś? – zapytała bez zaskoczenia.

– A co, nie miałem prawa?

– Nie chodzi o prawo, tylko o sens – westchnęła. – Wejdź, ale nie krzycz, dzieci śpią.

Usiadłem w salonie. Matka Anki krzątała się po kuchni. Między nami była cisza. Tłusta, lepka, napięta.

– Dlaczego? – zapytałem w końcu. – Dlaczego uciekłaś jak złodziej?

– Bo nie chciałam być znowu tą, która prosi. Która błaga o uwagę. O obecność. O rozmowę.

– I myślisz, że to rozwiązuje sprawę?

– A czy ty przez ostatnie dwa lata cokolwiek próbowałeś rozwiązać? Ty nawet nie zauważyłeś, że się wyprowadzam. Że pakuję walizkę w środku rozmowy. Tyle byłeś obecny.

– Pracowałem. Pracowałem, żebyśmy mieli na życie!

– Nie na życie, tylko egzystencję! Dzieci cię znały z ekranu. Mnie zostawiłeś z całym ciężarem codzienności. I wiesz co? Zmęczyło mnie to. Po prostu.

A tamten facet? On to teraz twoje „rozwiązanie”?

Spojrzała na mnie z chłodną powagą.

– On po prostu... słucha. I jest.

Nie miałem już siły walczyć.

– A ja? Co ze mną?

– Nic więcej nie mogę ci dać.

Pogubiłem się

Po tej rozmowie nie wróciłem już do Norwegii. Zrezygnowałem z kontraktu i zostałem w kraju, nie bardzo wiedząc, co właściwie ze sobą zrobić. Zatrzymałem się u Mietka, który miał akurat wolny pokój po córce. Tymczasowo, mówiłem sobie. Tylko na chwilę. Przez pierwsze dni chodziłem bez celu po mieście. Czasem siadałem na ławce pod naszym dawnym blokiem. W końcu zadzwoniłem. Odpisała po dwóch godzinach:

„Możesz zobaczyć dzieci, ale nie w domu. Spotkajmy się na placu zabaw przy szkole”.

Przyszli. Hania rzuciła mi się na szyję. Michał był bardziej powściągliwy, ale nie uciekł. Przyniosłem im książki i drobiazgi z Norwegii, ale szybko zrozumiałem, że to nie rzeczy ich obchodzą. Po prostu chcieli pogadać. I byli zdziwieni, że słucham.

– Tato, czemu już z nami nie mieszkasz? – zapytała Hania.

– Bo mama i tata... trochę się pogubili – odpowiedziałem cicho.

– A znajdziesz się z powrotem? – spytał Michał poważnie.

– Bardzo bym chciał.

Długo siedzieliśmy w milczeniu. A potem Anka zawołała ich z daleka. Patrzyłem, jak biegną do niej. A potem spojrzała na mnie.

– Wiesz, czasem się zastanawiam, czy nie byłoby inaczej, gdybyśmy bardziej o siebie zawalczyli.

– Byłoby, ale za późno to zrozumiałem.

Nie odpowiedziała. Tylko odwróciła się i odeszła. A ja siedziałem dalej. Na tej samej ławce, z dwoma pustymi kubeczkami po kakao.

Jacek, 47 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama