Reklama

Mimo choroby Eli nie opuszczał dobry humor. Często powtarzała:

Reklama

– Nie martw się, siostrzyczko, matka natura wiedziała, co robi, kiedy dawała ludziom dwie nerki. Tak więc jestem dobrze zaopatrzona i jeszcze długo nie mam zamiaru mówić ci „żegnaj”.

Oczywiście nie można przewidywać najgorszego i trzeba być życiowym optymistą, ale w miarę upływu czasu moje obawy rosły. Wreszcie przyszedł moment, że lekarze zdecydowali, że chorą nerkę trzeba usunąć.

– Wszystko będzie dobrze – zapewniała Ela, potem zaś dodała żartobliwie: – Stefan zaznaczył nawet flamastrem, gdzie mam prawą stronę, żeby wiedzieli, którą nerkę wycinać – zaśmiała się do słuchawki, ale wyczuwałam w jej głosie napięcie.

Sama również byłam przerażona. Na szczęście operacja przebiegła bez żadnych komplikacji.

Zobacz także

– Rachu-ciachu i po strachu – podsumowała Ela. – Od tej pory będzie tylko dobrze.

Ale nie było. Zaczęły się kłopoty z drugą nerką. Myślałam, że może będzie pomocna bioterapia. Zaprosiłam siostrę do siebie, do Gdańska. Poszłyśmy do znanego zielarza, który również zajmował się doładowywaniem energetycznym pacjentów. Początkowo Ela nie chciała o tym słyszeć.

– Nie idę do żadnego czarownika! - denerwowała się, gdy tylko jej to proponowałam.

– Ale on może ci pomóc. - starałam się ją przekonać.

– Z tego, co mówili w telewizji wynika, że taki gość może cię tylko wysłać najprostszą drogą na cmentarz, a jak wiesz, wcale mi się tam nie śpieszy.

– Co ci szkodzi? Jeśli nie spodoba ci się to, co usłyszysz, w każdej chwili możesz wstać. Wtedy wychodzimy. – cały czas nalegałam.

– I 150 złotych pójdzie do śmieci. – ciągle nie dawała się przekonać.

– Po co mi pieniądze, które nie przynoszą mi szczęścia? A to, że jesteś zdrowa, daje mi szczęście – upierałam się.

Ostatecznie przekonałam siostrę. Jednak historia się powtarzała. Najpierw w nerce pojawił się piasek, potem kamienie, a przed sześcioma miesiącami lekarze wykryli coś, co mogłoby wskazywać, że tworzy się w niej torbiel. Poprzednim razem od wykrycia podobnej narośli do usunięcia nerki upłynął rok. Czy teraz też czekało nas 12 miesięcy? Jednak tym razem choroba posuwała się znacznie szybciej. Miesiąc temu dowiedziałam się, że siostrze grozi usunięcie drugiej nerki. Ela została wpisana na listę oczekujących na przeszczep, ale jak stwierdził jeden z lekarzy, oczekiwanie mogło trwać długo i pacjentka mogła się nie doczekać.

Magiczna cyfra 7 wszystko nam wyjaśniła

Tego dnia leciałam do Warszawy, żeby być przy siostrze, kiedy zacznie się operacja. Jej jedyna nerka nieoczekiwanie przestała funkcjonować i koniecznie trzeba było ją usunąć. Tak więc punktualnie o godzinie 7.07 wsiadłam do samolotu. Nie cierpię latania. Według moich przekonań to nienormalne, żeby człowiek bawił się w ptaka. Co gorsza, gdyby coś się stało, nie miałam żadnego wpływu na bieg wydarzeń. Siedziałam na swoim miejscu, trzęsłam się i modliłam w duchu, żebyśmy jak najszybciej wylądowali.

– Ja też się denerwuję – odezwał się siedzący obok mnie mężczyzna.

Zerknęłam na niego spod przymkniętych powiek. Uśmiechał się do mnie sympatyczny facet z posiwiałymi na skroniach włosami. Jednak mimo owej życzliwej wesołości wydało mi się, że na dnie jego oczu jest jakiś olbrzymi smutek. Nie wiem dlaczego, ale kiedy w czasie startu położył swoją dłoń na mojej, nie protestowałam. Zrobiło mi się nawet lżej na duszy.

Kiedy osiągnęliśmy pułap przelotowy, wycofałam dłoń, którą siedzący obok pasażer ciągle ściskał. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam książkę o przeszczepach nerek, którą kilka dni temu kupiłam. Chciałam się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat, zrozumieć, co będzie się działo z Elą.

– Czy pani jest lekarzem? – usłyszałam głos swojego sąsiada.

– Dlaczego pan tak przypuszcza?

– Ma pani na kolanach książkę medyczną – odparł z uśmiechem.

Westchnęłam ciężko.

– Ach, nie. Po prostu chciałam dowiedzieć się czegoś o przeszczepach. Moja siostra jest w trudnej sytuacji. Najpierw usunęli jej jedną nerkę, a wkrótce to samo stanie się z drugą.

Mężczyzna słuchał mnie uważnie i wręcz czułam płynącą od niego życzliwość. Opowiedziałam mu pokrótce całą historię choroby Eli. Sama się dziwiłam, że mu się zwierzam, ale to, że jego ciepła dłoń na mojej zmniejszyła panikę podczas startu sprawiło, że już nie patrzyłam na niego jak na kogoś totalnie obcego.

– Może nazwie to pani zbiegiem okoliczności – powiedział po chwili, kiedy skończyłam – ale ja też lecę do Warszawy, do chorego bratanka. Praktycznie wychowywałem go od dziecka, gdyż jego rodzice zginęli przed laty w wypadku samochodowym. Potem Arek przeniósł się do Warszawy, gdzie zaczął prowadzić własny biznes. Tydzień temu miał wypadek na motocyklu. Jego mózg… – westchnął ciężko i zapatrzył się przed siebie; najwyraźniej było mu ciężko, lecz po dłuższej chwili podjął wątek. – Dziś wieczorem w szpitalu lekarze w mojej obecności mają odłączyć go od respiratora i reszty urządzeń, które podtrzymują go przy życiu. To smutne, że umrze w dzień, kiedy się urodził, czyli dziś, siódmego lipca… 28 lat temu. To wszystko, to jest jakieś fatum, jakby ktoś celowo napisał scenariusz jego ostatnich dni.

Nie wiedziałam, co ma na myśli, mówiąc o fatum, jednak w głowie nagle zabrzęczał mi sygnał alarmowy. Nie bardzo wiedziałam, dokąd to prowadzi, lecz zbieg okoliczności był zastanawiający.

– Moja siostra również urodziła się siódmego lipca, tyle że czterdzieści lat temu. – poinformowałam obcego współpasażera.

Mężczyzna uniósł brwi.

– Robi się jeszcze ciekawiej… – stwierdził. – Zwróciła pani uwagę, o której godzinie wystartowaliśmy?

– Jakoś przeoczyłam ten fakt.

– O 7.07, siódmego lipca, który jest siódmym miesiącem roku. Pani siostra, podobnie jak mój bratanek, urodziła się siódmego lipca. Czy zdaje pani sobie sprawę, jaki numer rejsowy ma nasz samolot? – w jego oczach pojawił się błysk.

Nie miałam zielonego pojęcia.

– Zero, siedem, zero, siedem – rzekł powoli i wyraźnie.

Tym razem z trudem przełknęłam ślinę.

– Czy to w ogóle możliwe? – westchnęłam, trochę wystraszona.

– To znak – w głosie mężczyzny zabrzmiała nuta zdecydowania. – Jaką grupę krwi ma pani siostra?

– Zero, RH+. – niemal wykrzyknęłam.

– Taką samą jak mój bratanek! – stwierdził, jakby moja odpowiedź wcale go nie zdziwiła.

Zobaczymy, czy reszta się zgadza… Musi. Takie zbiegi okoliczności nie zdarzają się bez wyższego celu.

Choroba i śmierć przyniosły miłość

Co prawda, ja w takie rzeczy nigdy nie wierzyłam, jednak teraz nawet o tym nie pomyślałam. Gdzieś na dnie mojej duszy zawibrował cień nadziei. Mężczyzna sięgnął po komórkę. Z pokładu samolotu, za zgodą stewardesy, zadzwonił do szpitala i powiedział, że chciałby, aby przebadano nerki jego bratanka na zgodność tkankową ze wskazaną przez niego kobietą. I że poczeka z odłączeniem aparatury aż wszystko będzie gotowe. Czy zdziwiłam się, kiedy się okazało, że badania wskazały wyjątkowo wysoką zgodność tkankową? I tak, i nie.

Mój świadomy umysł był w szoku – ale podświadomość wiedziała, że tak po prostu musiało być. Moja siostra dostała zdrowe nerki po zmarłym bratanku mężczyzny z samolotu – Krystiana. Tydzień później zaś poszłam na pogrzeb tego młodego człowieka. Krystian ucieszył się, że będę szła za trumną obok niego.

Grabarze zasypywali grób, a my staliśmy oboje nad mogiłą. Modliłam się w duchu za spokój duszy Artura. Kiedy wychodziliśmy z cmentarza spytałam, czy nie poszedłby ze mną na kawę.

– Sam chciałem to zaproponować, ale jakoś nie miałem śmiałości…

Dwa miesiące później odbył się nasz ślub. Jeśli zaś chodzi o moją siostrę, to lekarze byli zaskoczeni, że tak szybko zdrowieje. Obie nerki doskonale pracują, jakby należały do Eli od dziecka. Znajoma wróżka mówi, że to dlatego, że Ela i Artur byli astrologicznymi bliźniakami.

Reklama

Kiedy czasem wracam z Krystianem myślami do tamtych wydarzeń, wciąż jesteśmy zdumieni tak niezwykłym zbiegiem okoliczności. Przecież nie chodzi tylko o Elę i Adriana – ale również o nas. Oboje długie lata szukaliśmy drugiej połówki – i odkryliśmy ją w osobie, która przypadkowo usiadła obok w samolocie.

Reklama
Reklama
Reklama