„Przypadkiem odkryłem rodzinną tajemnicę, ale wiem, że jeśli wezwę policję, mogę zapomnieć o dobrych relacjach”
„Czy duchy mogą przemawiać do nas za pośrednictwem sprzętów elektronicznych? Nigdy bym czegoś takiego nie podejrzewał”.

- Piotr, 23 lata
Moja praca jest, mówiąc oględnie, nudna. Mam za zadanie wklepywać w komputer dane dotyczące opuszczonych domów. Niektóre są do rozbiórki, inne obciążone długami, o jeszcze inne kłócą się spadkobiercy. Wszystkie te dane zbiera się, a potem na moim biurku ląduje stos papierów. Nie dość, że nudne, to jeszcze muszę uważać, żeby nic nie pominąć.
Nie przepadam za tym, lecz płacą nieźle, więc jako student na dorobku nie mogę narzekać. Ale emocji – żadnych.
Właśnie opisywałem dom, który już od kilku lat stoi opustoszały. W sumie jest nawet ciekawy – dość duży, z możliwością przerobienia go na kilka małych mieszkań, więc spokojnie można by go wynajmować. Kilka lat temu jego właścicielka zniknęła i nie daje znaku życia. Oczywiście od tamtego czasu nie płaciła za niego, więc dom jest zadłużony. W dodatku interesowała się nim policja, właśnie z powodu zaginięcia tej właścicielki. W rezultacie dom przejęło miasto za długi i dlatego teraz ja się nim zajmowałem.
Dziwna sprawa
Skończyłem właśnie robić pierwszą kartę domu: wpisałem podstawowe dane, w tym nazwisko właścicielki, i włączyłem opcję sprawdzania błędów. Program wszystko sprawdził, ale przyczepił się do nazwiska. Nie miał go w bazie danych, więc zaproponował inne rozwiązania. Ku mojemu zdziwieniu, pierwsze, co wyskoczyło, to „morderstwo”. Nie wiem, czemu komputer skojarzył R. akurat z tym słowem, lecz byłem przyzwyczajony do dziwactw sprzętu.
Wpisałem nazwisko do bazy słownika i zabrałem się za dalsze karty. Ku mojemu zaskoczeniu, podczas kolejnego sprawdzania program miał ten sam problem. Z tym, że zamiast rzeczonego nazwiska zaproponował: „zakopana”. Kurczę, co jest?
Na wszelki wypadek wszystko zapisałem, zresetowałem sprzęt i dopiero wtedy wróciłem do pracy. Przeczytałem dwie gotowe już karty i znowu przepuściłem wszystko przez słownik. I kolejne dziwne propozycje: „zwłoki”, „zakopana”, „piwnica”. Co jest, do cholery!? Postanowiłem zadzwonić do naszego informatyka.
– Maciek? Mam problem, słownik nie chce przyjąć nazwiska – powiedziałem.
– Może źle zapisujesz – usłyszałem.
No tak, informatycy zawsze wychodzą z założenia, że przeciętny użytkownik komputera MUSI popełniać jakieś błędy.
– Sprawdzałem kilka razy – powiedziałem stanowczo. – Możesz tu przyjść?
Przyszedł. Jak zwykle niechętnie i robiąc dziwne grymasy, kazał mi pokazać, jak zapisuję tamto słowo. Pokiwał głową, włączył program sprawdzania pisowni i aż się wyprostował na krześle.
– Czegoś takiego jeszcze nie widziałem!
Zaczął gmerać w komputerze, mrucząc pod nosem coś, czego nie rozumiałem.
– Wiesz co, przelecimy go antywirusem, bo coś mi się tu nie podoba…
Zapowiedział skanowanie, więc miałem chwilę wolnego. Zacząłem przeglądać teczkę domu pani R.. Dane techniczne, pismo z urzędów o niezapłaconych rachunkach, wniosek gminy do sądu o egzekucję długów. No i raporty policyjne – wniosek o poszukiwanie zaginionej Adelajdy R., raport z przeszukania domu, przesłuchania świadków.
Jedna z sąsiadek była niezła – już na pierwszy rzut oka widać, że poszukiwana musiała jej nieźle zajść za skórę.
– Pewnie uciekła ze swoim kolejnym gachem – zeznawała. – Po śmierci jej męża Józefa, świeć Panie nad jego duszą, całkiem się przestała szanować. Choć jeszcze za jego życia potrafiła z listonoszem flirtować. Cała ulica o tym plotkowała! A teraz co chwila inny. Wstydu nie ma!
Policyjny dopisek na dole strony wyjaśniał, że poszukiwana Adelajda R. od trzech lat żyła w nieformalnym związku z niejakim Janem K. Został przesłuchany na okoliczność zaginięcia; zeznał, że z konkubiną rozstał się kilka tygodni przed jej zaginięciem, na co są świadkowie. Przesłuchiwany miał w planach wyjazd za granicę, do siostry.
Zaintrygowało mnie to. Przecież ludzie tak po prostu nie znikają! Tym bardziej że ta Adelajda podlotkiem nie była: w chwili zaginięcia liczyła sobie już 60 wiosen! Poza tym miała dom, sporą emeryturę, zdaje się, że jakieś akcje po mężu…
Przerzuciłem jeszcze raz papiery. Do dokumentów załączony był testament męża, wszystko po nim dziedziczyła! Nawet jeżeli się zakochała i wyjechała, to przecież powinna najpierw sprzedać dom czy go chociaż wynająć…
Odzyskałem komputer i przy informatyku jeszcze raz sprawdziłem pisownię. Zamiast R. znowu wyszło: „morderstwo”. Maciek wzruszył ramionami:
– Ja już dawno mówiłem kierownikowi, żeby kupił nowe oprogramowanie. To szmelc jest! – westchnął. – Daruj sobie ten słownik, kolego, i sprawdzaj ręcznie. A najlepiej napisz podanie o wymianę programu. Ja też napiszę...
Poszedł do sobie, a ja wróciłem do pracy. Kolejna karta, kolejne sprawdzanie i kolejne propozycje komputera na miejsce nazwiska: „zakopana”, „morderstwo,” „piwnica”. Nie podobało mi się to. Poszedłem do kierownika.
– Wiem, program jest stary – machnął ręką, gdy zacząłem mu wyłuszczać, o co chodzi. – Ręcznie niech pan robi.
– Nie o to chodzi – zaprotestowałem.
– Intryguje mnie to. Ta właścicielka domu zaginęła. A teraz zamiast jej nazwiska pokazuje się „morderstwo” i „zakopana w piwnicy”.
– Chce mi pan powiedzieć, że duchy ingerują w nasze dokumenty? – kierownik spojrzał na mnie z politowaniem.
– Nie wiem, czy duchy – zrobiło mi się głupio, bo rzeczywiście brzmiało to kretyńsko. – Po prostu zastanawia mnie to.
– Panie Piotrze, niech pan się nie bawi w detektywa – pokręcił głową kierownik.
– Ponosi pana młodzieńcza fantazja. To nie pierwszy dom i pewnie nie ostatni, którego właściciel znika i zostawia wszystko. Mieliśmy kilka takich przypadków. Raz okazało się, że zaginiona odnalazła się w domu opieki, innym znów razem sama wróciła po latach, by wszystko pozamykać. Ludzie nie zawsze postępują racjonalnie. Dla pana porzucenie domu jest nielogiczne. A dla tej pani dom mógł być nieistotny. Błąd programu to jedno, a nieodpowiedzialne poczynania ludzi to co innego. A my zajmujemy się tylko ewidencją opuszczonych domów.
Policja też czasem korzysta z pomocy jasnowidzów
Wróciłem do komputera i zacząłem wpisywać kolejną kartę. Gdy miałem już włączyć słownik, zawahałem się. Nie, żebym się bał, bo czego? Tylko jakoś dziwnie mi się zrobiło. A gdy zobaczyłem, co wyszło na miejscu nazwiska, aż podskoczyłem. „Znajdź mnie”…
Przed wyjściem z pracy przerzuciłem sobie dokumenty na skrzynkę mejlową. Nie powinienem tego robić, ale chciałem sprawdzić karty na swoim komputerze. Niestety, to nie był błąd programu. W domu też pojawiły się tamte konkretne słowa.
Zastanawiałem się, co zrobić, gdy przyszedł do mnie kumpel. Zupełnie niezwiązany z branżą, rasowy realista. Opowiedziałem mu wszystko i pokazałem karty.
– O jeny, chłopie, ale czad! – gwizdnął z uznaniem i zaczął sprawdzać kolejne zapisane karty. – Jakie jaja. Myślisz, że facetkę kropnęli? Ty, a może mój brat coś pomoże? Można popytać…
Jego starszy brat pracował w policji. W dodatku w dochodzeniówce. Idealnie!
– A nie wyśmieje nas? – zawahałem się.
– Eee – Jacek wzruszył ramionami.
– On nie z takimi rzeczami ma do czynienia. Wiesz, że policja to nawet z jasnowidzami czasami współpracuje?
Kamil rzeczywiście potraktował sprawę poważnie. Obejrzał gotowe karty, zapytał o także resztę dokumentacji.
– Sprawdzę u nas – popatrzył na adres. – Tylko, cholera, nie nasz rejon… No nic, popytam chłopaków. Tylko nikomu nic nie mów – spojrzał na mnie groźnie.
– Zwariowałeś? – oburzyłem się. – Ja się raczej martwię, co będzie, jak ty się wygadasz. Szef mnie z roboty wywali.
– Nie wygadam, spokojna czaszka – Kamil pokręcił głową, wpatrzony w ekran komputera. – Ale coś z tym musimy zrobić. Trzeba będzie wznowić śledztwo…
Przestraszyłem się nie na żarty.
– Na jakiej podstawie? – zapytałem z rozpaczą, bo zaczęło do mnie docierać, w co się wplątałem. – Przecież będziesz musiał powiedzieć, skąd masz podejrzenia, dlaczego chcesz odgrzebać sprawę… I co im wtedy powiesz?
– Ty się nie martw, u nas nie takie rzeczy… Wiesz co? Mogę przecież oficjalnie wystąpić o dokumenty do twojego kierownika, nie? To już będzie poza tobą.
Na szczęście wszystko udało się załatwić tak, że nikt mnie nie podejrzewał o wynoszenie danych. Policja wznowiła śledztwo i rzeczywiście – znaleźli tę kobietę zakopaną w piwnicy. Teraz ściągają do Polski listem gończym jej konkubenta, bo wygląda na to, że to on ją załatwił.