Reklama

Musiałam po nią jechać

Było to wiele lat temu. Moja dziesięcioletnia córka Tosia przebywała wówczas na koloniach. Po siedmiu dniach zadzwoniła do domu z sekretariatu i ze szlochem powiedziała, że bardzo za mną tęskni. I że chce wracać. Dlatego następnego dnia wsiadłam w pociąg i ruszyłam w podróż.

Reklama

Pociąg miał mnie dowieźć do samego Wejherowa, ale niestety, zepsuł się sto kilometrów od celu. Zatrzymał się tuż obok stacyjki znajdującej się w niewielkim miasteczku. Podobno – jak przekazywali sobie podróżni – na tej stacji raz dziennie zatrzymuje się pociąg lokalny, którym można podjechać do Wejherowa.

– To trzeba iść – usłyszałam obok siebie westchnienie; stała tam kobieta mniej więcej w moim wieku. – Muszę dostać się do Wejherowa jeszcze dzisiaj.

– Ja też – powiedziałam; uśmiechnęłyśmy się do siebie. – Podróż z przygodami.

Ponieważ torba współpasażerki wyglądała na ciężką, zaproponowałam pomoc. Wzięłam torbę za jedno ucho, ona za drugie i ruszyłyśmy za falą pasażerów pociągu płynącą do miasteczka.
Zanim doszłyśmy do stacji, prawie się zaprzyjaźniłyśmy. Ona miała na imię Lucyna i mieszkała w P. Ja w P., więc właściwie byłyśmy z jednego miasta.

– Jadę do syna – mówiła. – Jest na wakacjach u dziadków. Wiozę mu ubrania i książki – westchnęła. – Syna do dziadków zawiózł jego ojciec, a mój eks. W ramach odwiedzin, rozumiesz. Tylko że nie wziął dla dzieciaka ubrań ani książek. „No bo przecież mi nie powiedziałaś” – Lucyna pokręciła głową. – A jak spytałam, czy nie przyszło mu do głowy, że Wojtek nie będzie przecież chodził w jednych majtkach przez miesiąc, to wrzasnął, że ja nigdy nie jestem zadowolona. I że dlatego ode mnie odszedł.

– Same sobie takich wybieramy – odparłam filozoficznie.

– Ano. Nikt mi do głowy pistoletu nie przystawiał, kiedy stałam przed księdzem. A ty dlaczego musisz być w dzisiaj w Wejherowie?

– Moja córka, Tosia, jest na koloniach. Myślałam, że się jej spodoba, bo zawsze tylko siedzi w domu z nosem w książkach. Ale wczoraj zadzwoniła z płaczem, że ma dość, tęskni i chce wracać. Więc jadę.

Cisza po moich słowach była pełna znaczenia. Spojrzałam na nową znajomą.

– No – zachęciłam ją. – Możesz mi wygarnąć, że jestem nadopiekuńcza i nie powinnam dawać sobą manipulować dziecku, tylko zapewnić córkę, że bardzo ją kocham i że nic się nie stanie, jak pobędzie z innymi dziećmi jeszcze przez kilka dni. Tak by było zdrowiej i dla niej, i dla mnie.

– Sama wiesz, to co ci będę mówić – mruknęła Lucyna. – Najwidoczniej masz powody, że jednak jedziesz.

Moja mama po mnie nie przyjechała

Fakt, miałam. Choć nie każdy je rozumiał. Kiedy byłam mniej więcej w wieku Tosi, czekałam w sanatorium na mamę, która miała mnie odebrać. Ale ona nie przyjechała. Poczułam się zdradzona. Zostawiona samej sobie. Rozczarowanie było tak wielkie, że nawet kiedy dwa dni później ojciec mi powiedział, że mama nie przyjechała, bo zginęła po drodze w wypadku, nie potrafiłam zamienić poczucia zdrady na rozpacz. Więcej – śmierć mamy tylko to poczucie zdrady pogłębiła. Że zostawiła mnie i poszła sobie do raju. Wiele lat walczyłam z tym gniewem. W końcu sobie poradziłam, ale, jak widać, nie do końca. Mam w sobie przymus sprawienia, by moja córka nigdy nie poczuła się przeze mnie zdradzona.

Doszłyśmy do stacji kolejowej. Pasażerowie pociągu rzucili się do niewielkiego budynku stacji, gdzie były kasy. Po chwili ktoś wyszedł i krzyknął:

– Pociąg do Wejherowa odjechał godzinę wcześniej, następny jutro!

Rozległ się jęk rozczarowania.

– I co teraz? – rozejrzałam się.

– Co za dziura – warknęła Lucyna.

Muszę dziś dotrzeć do syna!

Popatrzyłam na nią z uniesionymi brwiami. Przyganiał kocioł garnkowi.

– Że niby dwunastolatkowi nic się nie stanie, jak nie będzie miał przez dwie noce swoich ubrań ani książek? Niby racja, ale tak naprawdę to… skomplikowane.

Zawsze wszystko takie jest. Chciałam to powiedzieć, ale wtedy przed stację wyszedł kierownik dworca i uciszył ludzi.

– Proszę państwa, za dwie godziny podjadą tu autobusy, które zawiozą państwa do Wejherowa. Proszę się zapisać na kurs, wystawimy miejscówki.

– Cudownie – Lucyna nagle objęła mnie i uścisnęła; w jej oczach była taka sama ulga jak w moich. – To co robimy przez te dwie godziny?

Byłyśmy sobie bliższe niż myślałyśmy

Kiedy już dostałyśmy bilety na nasz autobus – na kanapie na samym tyle – zostawiłyśmy bagaże w przechowalni i ruszyłyśmy w miasto. Po kilku minutach doszłyśmy do rynku. Wskazałam Lucynie restaurację, ale ona stała i gapiła się na jakiś budynek. Spojrzałam. „Hotelik pod Różami”. Bardzo ładny budynek otoczony ogrodem pełnym kwiatów. Poczułam, że mam ochotę tam wejść.

– Zaśnij… zaśnij z różami – powiedziała cicho Lucyna, bardziej do siebie niż do mnie.

– Słucham?

– Moja mama powiedziała mi dzisiaj, że powinnam koniecznie zasnąć z różami.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć.

– Zasnąć może niekoniecznie, ale możemy sprawdzić, czy dają tam jeść.

Lucyna kiwnęła głową. Poszłyśmy do hotelu. Okazało się, że jest mała restauracja z domowym jedzeniem i dają pyszną kawę.

– A wynająć pokój na jedną noc można? – spytała nagle Lucyna.

– Oczywiście, że tak – odpowiedziała kelnerka. – Z widokiem na najpiękniejszy w całym województwie ogród różany.

Poszła sobie, a ja spytałam:

– Zamierzasz tu przenocować? Przecież spieszysz się do syna.

Ten sen nas uratował

Lucyna patrzyła przez przeszklone drzwi na naprawdę piękny ogród.

– Wierzysz w sny? – spytała.

– Nie wiem. Dlaczego pytasz?

Zaśmiałam się, zdumiona i dziwnie szczęśliwa

– Ja wierzę. Moja mama przyszła do mnie w snach dwa razy. Raz w rocznicę swojej śmierci, gdy groziło mi, że zaczną mnie faszerować lekami psychotropowymi, bo nie dało się ze mną wytrzymać. Tak rozpaczałam. Widzisz, moja mama zginęła w wypadku autobusowym, gdy jechała do mnie do sanatorium. Obiecała, że przyjedzie, i nie przyjechała. Czekałam na nią dwa dni, zanim mi powiedzieli, że nie żyje. Miałam wtedy jedenaście lat. Najgorsze było to, że się na nią obraziłam, że nie przyjechała. A potem gniewałam się na nią, że umarła. Tak strasznie się gniewałam…

Musiałam na chwilę przerwać, bo głos drżał mi ze wzruszenia.

– No więc przyszła do mnie we śnie i przeprosiła. Powiedziała, że nie chciała mnie zostawić. Że to głupi los. Pamiętam, że w tym śnie przytuliła mnie i pożegnała się ze mną. A gdy się obudziłam, nie było już we mnie gniewu. Mogłam zacząć normalnie żyć. Jednak kiedy urodziłam syna, to najważniejsze dla mnie stało się, by nigdy nie zawieść jego zaufania. Nigdy nie dopuścić…

– …by poczuł się opuszczony i zapomniany – zakończyłam i otarłam policzki mokre od łez.

– Tak…

– Opowiadasz moją historię. Moja mama też zginęła w wypadku. Miałam dziewięć lat. Też jechała do sanatorium, by mnie zabrać… – popatrzyłam na Lucynę. – To chyba niemożliwe – szepnęłam.

A jednak. Szybko porównałyśmy informacje. Okazało się, że byłyśmy na tym samym turnusie w sanatorium w Rabce. Nasze mamy zginęły tego samego dnia, w wypadku tego samego autobusu.

Kelnerka przyniosła zamówienie, ale my siedziałyśmy jak porażone.

– Mówiłaś, że twoja mama pojawiła się w twoich snach tylko dwa razy – przypomniałam jej.

Lucyna skinęła głową.

– Wczoraj był drugi raz. Poleciła mi „zasnąć z różami”.

– Jak myślisz, co miała na myśli?

Lucyna odetchnęła głęboko.

– Ja wiem, że mam problem z synem. On zaczyna wykorzystywać ten mój przymus, żeby nigdy nie czuł się odrzucony. Wiem, naprawdę wiem, że przesadzam. Wszyscy mi to mówią, psycholog też. To, że wiozę tę walizkę dzień po tym, jak jego ojciec go odwiózł, dowodzi, że przekraczam granice. Może mama, tak jak za pierwszym razem, chce mi pomóc odzyskać równowagę. A może to moja podświadomość przyjmuje jej postać, bo wie, że nic innego do mnie nie dotrze.

Popatrzyłyśmy na siebie.

– To co – powiedziałam – idziemy na dworzec po nasze rzeczy? I bierzemy dwie jedynki czy dwójkę?

– Dwójkę – odparła Lucyna. – Musimy pogadać o tym sanatorium. Mam wrażenie, że pamiętam jakąś małą Krysię. Nie byłaś ty kiedyś aby ruda?

– Byłam… – zaśmiałam się, zdumiona i dziwnie szczęśliwa.

Nagle odniosłam wrażenie, że z duszy spadł mi jakiś ciężar, który do tej pory mnie przytłaczał. Już dawno nie czułam się tak pełna życia.

Następnego dnia pojawiłyśmy się na dworcu pół godziny przed przyjazdem pociągu do Wejherowa. Kasjerka wykrzyknęła na nasz widok:

– To panie były z tego wczorajszego pociągu?

– Tak.

Reklama

Miałyście ogromne szczęście. Nie słyszałyście? Ten autobus, który jechał do Wejherowa, miał wypadek. Cały tył został skasowany. Gdybyście tam siedziały, byłaby z was miazga.

Reklama
Reklama
Reklama