Reklama

Ze wszystkich miesięcy najbardziej nie lubię listopada. W październiku jest jeszcze pogodnie i mamy złotą, polską jesień. W grudniu są święta i sylwester. Ale listopad… Porażka – jak mówi mój dwunastoletni syn. Tamten listopadowy dzień był o tyle lepszy od pozostałych, że przynajmniej nie padało. Nie poprawiło mi to jednak humoru, bo kiedy wjeżdżałam na ulicę, na której mieści się mój salon masażu, drogę zatarasowała mi ciężarówka z napisem „Przeprowadzki”.

Reklama

Pomimo moich próśb i gróźb, panowie nie ruszyli się z miejsca i zaznaczyli, że potrwa to jeszcze minimum kwadrans. Żeby nie stracić klientki z dziewiątej rano, zaparkowałam samochód na chodniku obok ciężarówki i resztę drogi pokonałam biegiem.

Klientka z dziewiątej wprawdzie zaczekała chwilę, ale za to ta z dwunastej i również pan z trzynastej trzydzieści odwołali swoje wizyty. Byłam zła, bo musiałam siedzieć bezczynnie. Żeby zabić nudę, przeglądałam zdjęcia w telefonie. To zabawne – pomyślałam – że od kiedy Mikołaj był mały, zmieniałam telefon już kilka razy, a wciąż mam dostęp do tych samych zdjęć.

Zawsze lubiłam dokumentować dobre chwile

Mikołaj z Jędrzejem na gokartach, my wszyscy nad morzem, siedemdziesiąte urodziny taty – miałam całą dokumentację fotograficzną z ważnych momentów mojej rodziny, ale też całą masę fotek zrobionych właściwie bez okazji. Nasza kotka śpiąca na głowie córki, mąż w śmiesznym fartuszku gotujący zupę, moje selfie w ogromnych kolczykach sprzed wyjścia na koncert. Tak się zajęłam przesuwaniem kolejnych wspomnień na ekranie smartfona, że nie zauważyłam koleżanki zerkającej mi przez ramię.

– Zdjęcia, co? Kurczę, kiedyś się je wywoływało i trzymało pod łóżkiem, a teraz… Zgubisz telefon albo zapomnisz hasła do chmury i nigdy więcej nie zobaczysz żadnej z tych fotek – rzuciła z zadumą.

– No wiem – przyznałam jej rację. – Ja się ciągle zbieram, że je wreszcie wydrukować, zanim gdzieś przepadną. Nie darowałabym sobie, gdybym je straciła.

– Ja też się tak zbieram – zaśmiała się. – Efekt jest taki, że od kilkunastu lat nie mam ani jednego zdjęcia poza telefonem.

Skończyłyśmy pogaduszki, bo przyszedł kolejny klient. Jeszcze w trakcie masowania go myślałam o tym, że naprawdę powinnam się wreszcie zebrać i zająć drukiem tych zdjęć. Ale potem zapomniałam o wszystkim, bo wiadomo – codzienna gonitwa, zmęczenie, tysiąc ważniejszych rzeczy do załatwienia.

Kiedy po pracy wróciłam do samochodu, coś przykuło moją uwagę. Pudło. Stało za lewym tylnym kołem; najwyraźniej panowie od przeprowadzek go nie zauważyli. To był spory karton, zaklejony taśmą i opatrzony napisem „Albumy”. Wiedziona ciekawością rozerwałam tekturę na wierzchu i zajrzałam do środka. Zgodnie z etykietą, wnętrze pudła było wypełnione albumami. Fotograficznymi.

– A to co? – zapytał Jędrzej, kiedy zobaczył mnie taszczącą pudło z windy.

– Czyjeś całe życie – odpowiedziałam, sapiąc. – Znalazłam to przy samochodzie i uznałam, że trzeba poszukać właściciela. Gdybym zgubiła swoje zdjęcia, to chciałabym, żeby ktoś mi je oddał.

Myślałam, że to będzie proste. Ciężarówka wyjeżdżała ze strzeżonego osiedla, nie wjechała dalej, bo nie zmieściła się w wewnętrznej uliczce. Była tam budka strażnika i zamierzałam po pracy zapytać ochroniarza, kto się wyprowadzał poprzedniego dnia.

– A myśli pani, że ja mam takie informacje? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Owszem, widziałem, że wywozili meble, ale nie wiem od kogo. Tu jest sześć bloków, każdy ma kilkadziesiąt mieszkań. Raczej pani nie znajdzie tych ludzi…

Zrobiło mi się przykro. W domu ponownie otworzyłam pudło. Miałam nadzieję, że znajdę tam może jakąś kopertę z nazwiskiem albo coś, co pozwoli mi zidentyfikować nieznajomego właściciela kartonu. Ale w pudle były tylko albumy. W sumie kilkanaście sztuk. W trzech znalazłam zdjęcia w kolorach sepii i czarno–białe. Na większości była rodzina – młode małżeństwo, dziadkowie i mała dziewczynka. Dziewczynka uśmiechała się też z późniejszych, już kolorowych, fotografii. W kolejnym albumie była już uczennicą, a także gimnastyczką, tancerką i rowerzystką z zawadiackim uśmiechem.

– To ta kobieta – pokazałam Jędrzejowi album, w którym Nieznajoma miała już dwadzieścia parę lat i pozowała z przyjaciółkami na jakimś moście. – To dokumentacja całego jej życia. Wyobrażasz sobie: stracić coś takiego? Musimy ją znaleźć!

Jędrzej wziął do ręki ostatni album i odkrył, że dziewczynka z najstarszych zdjęć, na tych najświeższych jest panią koło pięćdziesiątki, która sama ma dwoje dzieci, dość przystojnego męża i ogromnego czarnego psa. Szukaliśmy jakichś wskazówek, np. domu w tle z widoczną tabliczką z nazwą i numerem ulicy, ale nie mieliśmy szczęścia. Przeglądając zdjęcia, poznaliśmy jedynie historię życia obcej osoby – od dzieciństwa, przez czasy szkolne, ślub, narodziny dwóch córek, rodzinne wakacje aż po jakiś bal, czy galę, na której nasza Nieznajoma wystąpiła w szykownej wieczorowej sukni i perłowym naszyjniku.

– Ej, znam tego gościa! – Jędrzej stuknął w jedno ze zdjęć. – To ten pisarz… – tu wymienił nazwisko jednego z najbardziej znanych polskich mistrzów pióra. – Zobacz, siedzieli przy jednym stoliku. Czekaj, ja wiem, co to za gala! Zobacz, to rozdanie nagród literackich!

Rzeczywiście! Nasza Nieznajoma najwyraźniej została zaproszona na uroczystość wręczenia nagród w dziedzinie literatury. Od razu zaczęliśmy się zastanawiać, czy była nominowana, czy przyszła tylko jako osoba towarzysząca. Może to jakaś polska pisarka albo poetka? – zastanawialiśmy się, oglądając zdjęcia przez lupę filatelistyczną.

– Prędzej pracuje w jakimś wydawnictwie – orzekłam. – Mam pamięć do twarzy, a jej nie kojarzę. Czekaj, mam pomysł! Mamy tu na zdjęciach kilka osób publicznych i wygląda na to, że ona je wszystkie znała. Może ktoś z nich wiedziałby, kim ona jest?

Problem był jedynie w tym, że zwykły człowiek, taki jak ja, nie ma raczej możliwości skontaktowania się z laureatem Nagrody Nike czy innego wyróżnienia. Nie mam znajomych wśród pisarzy, chociaż bardzo bym chciała, bo sporo czytam. Wiele razy marzyłam, żeby poznać osobiście kogoś, kto stworzył ukochane przeze mnie postaci.

Wyjście znalazł mój nieoceniony mąż. Zeskanował kilka zdjęć, na których nasza Nieznajoma pozowała albo rozmawiała ze znanym pisarzem, znalazł jego konto na Facebooku i… po prostu do niego napisał. Oczywiście wiedzieliśmy, że sławni ludzie nie odpisują sami fanom czy czytelnikom, ale mieliśmy nadzieję, że odpowie nam jakiś menedżer czy może rzecznik prasowy.

Odpowiedź przyszła po kilku dniach

„Szanowni Państwo! Oczywiście, że znam kobietę ze zdjęcia. To moja kuzynka, Jolanta W. Słyszałem jej historię o zaginionym pudle z albumami i byłem szczęśliwy, mogąc poinformować ją, że jej skarb został odnaleziony i znajduje się w Państwa rękach. Ogromnie się cieszę, że zadali sobie Państwo tyle trudu, by odszukać Jolę i będę zaszczycony, mogąc zaprosić Państwa na kolację…”.

W ten sposób „pudło z przeszłością” jak nazwał je w dalszej części listu znany pisarz, znalazło się wreszcie w domu uszczęśliwionej właścicielki, a my… znaleźliśmy się na kolacji z człowiekiem, którego książki czytaliśmy! Zarówno pani Jolanta, jak i jej kuzyn – naprawdę chciałabym tu zdradzić jego nazwisko, ale dałam słowo, że tego nie zrobię – okazali się czarującymi ludźmi. Do dzisiaj cieszymy się tą historią i opowiadamy ją znajomym.

No i mamy zdjęcia z tego wieczoru. Wydrukowałam je i włożyłam do specjalnego, ręcznie robionego albumu. Ten album to prezent od pani Jolanty. Wręczając go nam, wyraziła nadzieję, że zapełnimy go samymi dobrymi wspomnieniami, takimi jak te jej, które ocaliliśmy od wyrzucenia.

Cóż, właśnie taki mamy zamiar. Dzięki tej historii wygospodarowałam wreszcie czas na selekcję i druk najpiękniejszych zdjęć naszej rodziny. Jędrzej, Ania i Mikołaj dorzucili też fotki ze swoich telefonów i udało nam się zapełnić prawie cały album. Prawie, bo zostawiłam trochę miejsca na zdjęcia, które zrobię u rodziców. Chcę, żebyśmy wszyscy zmieścili się w albumie, który znany pisarz podpisał na okładce słowami angielskiej pisarki Angeli Carter: „Fotografie to kęsy czasu, które można wziąć do ręki”.

Reklama

Piękne słowa, prawda?

Reklama
Reklama
Reklama