Reklama

Pracuję zdalnie jako graficzka, co brzmi dużo ciekawiej, niż jest w rzeczywistości. Zamiast siedzieć w kawiarni z laptopem i latte, jak na reklamach, ja najczęściej siedzę w rozciągniętym dresie, z kubkiem zimnej herbaty i kłócę się z programem graficznym o cienie pod oczami modeli. Ale to nie praca mnie ostatnio męczy. Tylko randki.

Reklama

Od kiedy Magda wciągnęła mnie w świat aplikacji randkowych, przeszłam przez tyle „niezapomnianych” spotkań, że mogłabym napisać o tym doktorat. Albo komedię. Spotkałam chłopaka, który przez całą randkę mówił tylko o sobie. Innego, który przyszedł z matką. I jednego, który przyniósł mi broszurkę o zdrowym stylu życia, bo „mam potencjał, ale muszę się ogarnąć”. Magda twierdzi, że mam po prostu pecha. A ja myślę, że może to nie pech, tylko znak, żeby przestać się oszukiwać – może miłość z aplikacji to nie moja bajka. Może jestem z tych, którzy wolą poczuć zapach czyjegoś swetra, zanim usłyszą, jaki serial lubi oglądać.

Jedno miejsce daje mi poczucie spokoju – targ. Taki zwykły, sobotni, pachnący ogórkami małosolnymi, dojrzałymi brzoskwiniami i świeżym koperkiem. Lubię tam chodzić z rana, kiedy jeszcze nie ma tłumów, a sprzedawcy zagadują klientów po imieniu. To tam czuję się jak u siebie. I tam też... popełniłam tę słynną pomyłkę.

– Idziesz jutro na targ? – zapytała mnie Magda przez telefon w piątek wieczorem.

– Oczywiście. To jedyna stała w moim życiu.

– Może trafisz na kogoś fajnego. Jakiegoś producenta dyni. Przystojnego.

– O, błagam cię, Magda... Ja chcę tylko jabłka. I może malinowe pomidory.

Następnego dnia, między jednym a drugim straganem, zauważyłam faceta. Stał przy stoisku z ziołami. Miał szarą bluzę, zmierzwione włosy i nos jakby trochę krzywy, ale ładny. I coś w nim było znajomego. „To chyba ten z aplikacji!” – przemknęło mi przez głowę. Byłam przekonana, że to właśnie on – Kacper od psów husky i dobrej kawy. Podeszłam więc z szerokim uśmiechem:

– Hej! Jednak lubisz targi! Myślałam, że jesteś raczej od kawiarni i parków.

On spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, ale trochę zdziwiony.

– Yyy… Cześć?

– Ola – przypomniałam, stukając się lekko w czoło. – Pisaliśmy parę dni temu, mówiłeś, że może się miniemy tu w sobotę.

Zamilkł. Jego brew uniosła się odrobinę wyżej.

– A my się znamy?

Chciałam zapaść się pod ziemię. Ale potem oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

– Okej, chyba się pomyliłam – przyznałam, czując, że się rumienię. – Czuję się niezręcznie.

– Ale to jednak całkiem zabawne – powiedział. – Skoro już mnie zaczepiłaś, może napijemy się kawy? W końcu to ty pierwsza zaczęłaś rozmowę.

Zgodziłam się. Z czystej ciekawości. I dlatego, że jego głos miał w sobie coś ciepłego. Nawet jeśli nie był moim „matchem” – może był kimś ciekawszym.

Zrobiło mi się głupio

Stałam z nim przy tym stoisku z ziołami, trochę oszołomiona. Jeszcze przed chwilą byłam przekonana, że to mój „Kacper z aplikacji”. A teraz – w ciągu dziesięciu sekund – okazało się, że nie tylko się pomyliłam, ale jeszcze zaczęłam rozmowę jakbyśmy znali się od lat. On za to stał spokojnie, z tym lekkim uśmiechem, jakby zupełnie nie był zdziwiony tym, co się wydarzyło.

– To... przepraszam – zaczęłam, poprawiając torbę na ramieniu. – Myślałam, że jesteś kimś innym.

– No tak, usłyszałem już, że lubię parki i kawę – zażartował, nie przestając się przyglądać mojej twarzy. – Ale przyznam, że pierwszy raz ktoś mnie tak pomylił na targu.

– Pierwszy i ostatni – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – Bo po tej akcji chyba już nigdy do nikogo nie odważę się zagadać.

– Ja bym się nie zniechęcał – odpowiedział. – Tylko musiałbym wiedzieć, jak się nazywasz.

– Ola.

– Adam – podał mi rękę i ścisnął ją z delikatnością, jakby miał pewność, że się zaraz wycofam. – Miło cię poznać. Nawet jeśli przez pomyłkę.

Zrobiło mi się jakoś głupio, ale też nie potrafiłam się wycofać. Adam miał w sobie coś, co mnie uspokajało. Nie patrzył na mnie jak na wariatkę, która zaczepia przypadkowych mężczyzn, tylko jak na człowieka, którego po prostu zaskoczyła sytuacja. W jego oczach nie było kpiny, tylko zaciekawienie. I może odrobina rozbawienia.

– No to skoro już się poznaliśmy i skoro oboje jesteśmy tu przez zioła, może… chcesz się napić kawy? – zapytał.

Zawahałam się. W głowie zapaliła się lampka: „Przecież nie znasz gościa!”. Ale zaraz potem pojawiła się inna myśl: „A znasz tych wszystkich z aplikacji, z którymi się umawiałaś?”.

– Dobra – zgodziłam się. – Ale ja stawiam. W końcu to ja zaczęłam tę niezręczną scenę.

– Nie wiem, czy chcesz fundować kawę komuś, kto nawet nie zna twojego nazwiska – rzucił z półuśmiechem.

– Może potem ci powiem – odparłam i ruszyliśmy w stronę kawiarenki przy końcu targu.

Szliśmy obok siebie i przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Tylko ten zapach ziół i ciepły wrześniowy wiatr. W głowie miałam jedno, co ja właściwie robię? „Boże, co ja robię? Czemu on jeszcze mnie słucha?” – zapytałam siebie w myślach. A potem spojrzałam na niego z ukosa i zobaczyłam, że się uśmiecha. Taki spokojny, nieśpieszny uśmiech człowieka, który po prostu idzie przez życie i daje się zaskoczyć. Może właśnie dlatego poszłam za nim na tę kawę.

Czułam, jakbym go już znała

Usiedliśmy w małej kawiarni z widokiem na rynek. Stolik przy oknie był już zajęty przez kilka osób, ale udało nam się znaleźć wolne miejsce tuż przy szybie, skąd mogliśmy obserwować przechodzących ludzi i stragany w tle. Pachniało świeżo mieloną kawą i ciastkami, a ruch na rynku dawał poczucie, że życie toczy się swoim zwykłym rytmem. Adam zamówił espresso, ja wzięłam cappuccino. Nie było tu niczego wyjątkowego, a jednak czułam, że to będzie inny rodzaj spotkania niż te wszystkie randki z aplikacji. Lekki dźwięk filiżanek i rozmowy w tle jakoś koiły moje nerwy.

– Więc... jak wygląda twój sobotni poranek poza targiem? – zapytałam, próbując złapać luźny ton.

– Różnie – odpowiedział, uśmiechając się nieco. – Czasem spacer, czasem książka. A ty? – odwrócił wzrok w moją stronę, tak jakby naprawdę chciał usłyszeć odpowiedź.

Opowiedziałam o mojej pracy, o tym jak często czuję, że zbyt wiele oczekuję od ludzi i świata, a potem o tym, że staram się nie brać wszystkiego zbyt poważnie. On słuchał uważnie, czasem kiwał głową, czasem śmiał się cicho. Rozmowa toczyła się lekko, naturalnie, jakbyśmy znali się od dawna, choć w rzeczywistości widzieliśmy się dopiero kilka minut temu.

– W sumie dobrze, że mnie pomyliłaś – rzucił nagle, unosząc brew. – Gdyby nie ta twoja pomyłka, pewnie nigdy byśmy nie usiedli przy tej kawie.

Zastygłam na chwilę. W mojej głowie pojawiło się pytanie, które nie dawało mi spokoju od momentu, gdy weszliśmy do kawiarni: „Dlaczego ja się czuję, jakbyśmy się znali od dawna?” Rozglądałam się wokół, widząc innych ludzi, którzy wymieniali się uśmiechami i rozmowami, a mimo to wszystko we mnie koncentrowało się na nim. Na tym spokoju, który niósł w sobie, na tym jak mówił, jak się poruszał, jak reagował na moje słowa.

Adam opowiadał historie z dzieciństwa, małe przygody, zabawne wpadki, czasem zupełnie błahostki, które mimo wszystko sprawiały, że nie mogłam powstrzymać śmiechu. Ja odpowiadałam własnymi anegdotami, czasem wyolbrzymionymi, żeby pokazać, że nie jestem tak poważna, jak czasem wydaję się sama sobie. I im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej czułam, że te dwie godziny minęły błyskawicznie, a ja nie chciałam, żeby kończyły się rozmową w stylu „musimy kiedyś to powtórzyć”. Gdy kawa była już pusta, Adam spojrzał przez okno na targ.

– Może zrobimy sobie spacer po rynku? – zaproponował. – Pogoda jeszcze dobra, a miejsca tu tyle, że możemy iść bez pośpiechu.

Przytaknęłam, choć czułam, że to spotkanie przerasta moje oczekiwania. W głębi duszy wiedziałam, że nie chodzi już tylko o kawę. Chodziło o to, że nagle ktoś zrozumiał mnie bez żadnych prób i osądów. Ktoś, kto nie był ani aplikacją, ani planem na wieczór, tylko człowiekiem, z którym można było po prostu być.

Było lekko, dziwnie i wciągająco

Wyszliśmy z kawiarni i ruszyliśmy w stronę rynku, mijając stragany pełne warzyw i owoców. Słońce było już nisko, rzucając ciepłe światło na brukowane uliczki, a ludzie wokół nas wydawali się zatopieni w swoich sprawach. Z Adamem szliśmy obok siebie, rozmawiając spokojnie, o drobiazgach, które nagle wydawały się istotne. Śmiech mieszał się z ciszą, a ja czułam, że każdy krok stawia mnie bliżej kogoś, kogo mogłabym naprawdę poznać.

– Widzisz te kamienice? – zapytał, wskazując ręką wzdłuż rynku. – Kiedyś tu bawiłem się z kuzynami, zanim to wszystko odnowili.

– A ja zawsze patrzyłam na nie z okna autobusu – odpowiedziałam, starając się odnaleźć wspomnienia wśród twarzy przechodniów. – Myślałam, że wyglądają jak z filmu.

Zrobił pauzę, a potem spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

– Masz dziwny sposób patrzenia na świat – powiedział. – Ale podoba mi się.

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam jedno pytanie, na które nie znałam odpowiedzi. Dlaczego ten dzień wydaje się taki lekki, choć nie znam go nawet od kilku godzin? Dlaczego nie muszę się oszukiwać ani zakładać masek? Z nim można było po prostu być sobą, a to uczucie było dawno zapomniane. Rozmawialiśmy o rodzinie, dzieciństwie, o tym, jak czasem małe miejsca stają się ważne w życiu. Adam zdradził, że mieszka kilka ulic dalej. Ta informacja, zamiast wprowadzić dystans, sprawiła, że poczułam dziwną bliskość. Jakby ten dzień, mimo krótkiego czasu, był początkiem czegoś naturalnego.

– Masz poczucie, że można wrócić do dzieciństwa w tych uliczkach – zauważyłam, obserwując jego twarz.

– Może dlatego lubię tu wracać – odpowiedział cicho. – Bo jest prosto, bez udawania.

Siedziałam w tej chwili, czując, że wszystko jest łatwiejsze. Nie musiałam nic udawać, nic planować. Spacer z nim był jak odkrycie, że świat nie zawsze musi być skomplikowany. Śmiech przeplatał się z rozmową, a ja po raz pierwszy od dawna nie myślałam o tym, co było złe w aplikacjach, ani o tym, czego brakowało w życiu. Gdy mijaliśmy kolejne kamienice, poczułam, że te chwile, choć zwykłe, nabierają nowego znaczenia. Ta lekkość była dziwna, nowa i wciągająca. I nagle uświadomiłam sobie, że to spotkanie – przypadkowe i nieplanowane – może stać się początkiem czegoś, czego nie da się przewidzieć.

Czułam się jak nastolatka

Od tego dnia targ stał się naszym małym rytuałem. Spotykaliśmy się tam, oglądając owoce i warzywa, zaglądając do tych samych stoisk, śmiejąc się z drobnych pomyłek i wybierając jabłka czy pomidory. Każda wizyta była pretekstem do spędzenia razem czasu, a ja czułam coś, czego dawno nie doświadczyłam – naturalną bliskość i radość z bycia w czyimś towarzystwie.

– Które jabłka bierzemy tym razem? – pytał, a ja uśmiechałam się, nie mogąc powstrzymać lekkiego drżenia w piersi.

Wieczorem opowiedziałam o nim Magdzie przez telefon.

– Nie wiem, czy to randka, czy zakupy – powiedziałam, śmiejąc się – ale czuję się jak nastolatka.

– Najlepsze randki to te niezaplanowane – odpowiedziała. – Pamiętaj o tym.

Targ przestał być tylko miejscem zakupów. Stał się przestrzenią, w której każda rozmowa, każdy uśmiech, miały swoje znaczenie.

Ola, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama