„Przystojniak z molo działał na mnie bardziej orzeźwiająco niż lemoniada. Szkoda, że zostawił po sobie tylko gorzki posmak”
„Miał na sobie ciemnoszarą koszulkę, podrapane szorty i uśmiech, który wyglądał, jakby go ktoś namalował specjalnie na lato. Kamil. Przedstawił się z jakąś nonszalancją, jakby i tak było oczywiste, że za chwilę będziemy się znać.”

- Redakcja
Codziennie budzę się o szóstej trzydzieści. To zabawne, jak szybko ciało przyzwyczaja się do rytmu. Nawet jeśli noc była zbyt krótka albo powieki ciągle ciężkie od snów, to i tak o szóstej trzydzieści moje ciało samo się podnosi. Wstawiam wodę na herbatę, patrzę przez okno na nieruchome jezioro i słucham, jak budzi się dzień. Nad taflą często wisi mgła – wygląda jak mleko rozlane przez senne niebo.
U ciotki Anki jestem już drugi tydzień. Pomagam jej w budce z lemoniadą, tuż przy molo. To drewniana konstrukcja pomalowana na biało, z niebieskim daszkiem, która pachnie cytrusami, plastikiem i latem. Jest coś uspokajającego w krojeniu cytryn o świcie, kiedy nikogo jeszcze nie ma. Te pierwsze godziny są tylko moje – lemoniada, skrzypiący daszek, stukot noża i śpiew ptaków.
Ciotka Anka powtarza, że przyjeżdżają tu wszyscy z miasta, żeby się zresetować. Ludzie w klapkach i kapeluszach, z dziećmi, psami, czasem z pretensjami. Mówi, że ja jestem inna. Że „zamiast odpoczywać, to się chowam”. Może ma rację. Ale lubię się chować. Lubię być cicho. Lubię, gdy nikt nie patrzy. A potem przyszedł on.
Miał na sobie ciemnoszarą koszulkę, podrapane szorty i uśmiech, który wyglądał, jakby go ktoś namalował specjalnie na lato. Kamil. Przedstawił się z jakąś nonszalancją, jakby i tak było oczywiste, że za chwilę będziemy się znać. Powiedział, że pomoże w budce, bo ciotka Anka „nie ma rąk do pracy”. W sekundę potrafił zagadać każdego klienta, sprzedawał lemoniadę z takim urokiem, że nawet ci najbardziej marudni wracali po dokładkę.
Ale najdziwniejsze było to, że… kiedy on wszedł do budki, to jakby nagle zrobiło się więcej światła. I ciepła. Jakby przyniósł słońce. Od tamtej pory czułam, że coś się zmienia. Coś we mnie. Niepokój, którego wcześniej nie było. Dreszcz, gdy przypadkiem mnie dotknął. I to wrażenie, że przestaję być niewidzialna. Nie wiem, kim był Kamil, zanim tu przyjechał. Ale odkąd jest, cytryny smakują inaczej. I ja – jakby mniej przypominałam siebie.
Miłość o smaku lemoniady
Kamil pojawił się punktualnie o ósmej. Wszedł do budki, jakby robił to od lat, i od razu zabrał się za krojenie limonek. Ja już wcześniej przygotowałam syropy i wiadro z lodem, więc pracowaliśmy ramię w ramię. On z humorem, ja z milczeniem, które czasem przerywało ciche „podasz mi to?” albo „trzymaj przez chwilę”. Na początku nie wiedziałam, co o nim myśleć. Był zbyt pewny siebie, jak na kogoś nowego. Ale miał w sobie coś łagodnego, co sprawiało, że nie chciało się uciekać.
– Kasia, a ty zawsze taka poważna jesteś? – zapytał, podając mi dzbanek z sokiem.
– Może tylko przy pracy – odparłam, nie patrząc mu w oczy.
– To dobrze, bo przy pracy jest więcej czasu na rozmowy.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc uśmiechnęłam się tylko. Zauważył to.
– O, proszę, to chyba pierwszy raz, kiedy widzę ten uśmiech. Pasuje ci. Powinnaś go częściej nosić – rzucił, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
Około południa budka zapełniła się ludźmi. Kamil żartował z klientami, wymyślał zabawne nazwy dla smaków lemoniady, a ja starałam się nie przewracać oczami. Ale śmiałam się. Nawet jeśli tylko w środku. Pod koniec zmiany próbowałam przelać nowy syrop do dzbanka, ale plastikowa miarka się wyślizgnęła. Złapał ją w locie i podał mi z uśmiechem.
– Uratowałem twoje życie. Teraz jesteśmy kwita – powiedział.
Nasze dłonie musnęły się na chwilę. Nie odsunęłam się. Czułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej, a myśli wirują bez ładu. Próbowałam się opanować, ale trudno było udawać, że to nic.
Po pracy wracałam do domu razem z Magdą, która wpadła do mnie wieczorem z torbą truskawek.
– Co tam, pani z budki? – zapytała z tym swoim przesadnym tonem, jakby wiedziała więcej, niż mówiła.
– Nic. Normalnie – odpowiedziałam, próbując zająć się szypułkami.
– Ten nowy... Kamil? Wygląda na to, że nieźle mu się z tobą pracuje. Patrzy na ciebie, jakbyś była najbardziej fascynującą rzeczą w promieniu dziesięciu kilometrów.
– Przesadzasz – mruknęłam. Ale zaraz po tym sama zaczęłam myśleć, czy rzeczywiście na mnie patrzył. I jak patrzył. I co powiedział. Czy coś znaczyło to „uśmiech pasuje ci”? A może tak mówi każdej dziewczynie?
Nie potrafiłam przestać analizować. Każde jego słowo, każdy gest. I pojawiło się pytanie, które nie dawało mi spokoju. Czy ja naprawdę coś dla niego znaczę?
Wspólne chwile tylko we dwoje
To była niedziela. Wolna od pracy, od klientów, od cytryn i syropów. Kamil przyszedł rano pod dom ciotki z rowerem i powiedział, że zabiera mnie nad drugi brzeg jeziora, gdzie nie docierało tylu turystów. Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. Kiwnęłam głową i wróciłam do środka, żeby w pośpiechu wcisnąć na siebie coś, co nie wyglądało jak roboczy fartuch.
Droga była długa, ale łatwa. Kamil jechał powoli, jakby chciał dać mi czas. Co jakiś czas spoglądał w moją stronę i mówił coś śmiesznego – o tym, jak ostatnio prawie wrzucił kostkę lodu do plecaka zamiast do lemoniady, albo jak klientka spytała, czy „ten z czarującym uśmiechem” jest dostępny. Parsknęłam wtedy śmiechem, nie chcąc przyznać, że te słowa utkwiły mi w głowie bardziej, niż powinny.
Na miejscu rozłożyliśmy się na kocu. Kamil wskoczył do jeziora, a ja przez chwilę tylko patrzyłam, jak pływa, rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Potem zawołał mnie do siebie. Wskoczyłam. Woda była chłodna, ale kojąca. Śmialiśmy się, pluskaliśmy, jakbyśmy mieli po dziesięć lat. Przez chwilę nie istniało nic więcej – tylko on, ja i błękitna woda. Po południu poszliśmy na lody. Zamówiłam truskawkowe, on oczywiście cytrynowe. Przysiadł na murku i z udawaną powagą stwierdził:
– Gdyby ktoś miał mnie opisać jednym smakiem, to właśnie tym. Kwaśny, ale da się polubić.
– Dla mnie raczej zbyt słodki – odpowiedziałam.
– Czyli smakuję ci?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. On się uśmiechał. Nie odpowiedziałam, ale czułam, jak usta same zaczynają się unosić. Wieczorem siedzieliśmy przy budce. Ciotka Anka poszła wcześniej do domu, zostawiając nas z kluczami i ostatnimi promieniami zachodu. Siedzieliśmy na skrzynkach, nogi wyciągnięte, cisza między nami była przyjemna. Kamil odezwał się pierwszy.
– Zastanawiałem się dziś, co będzie dalej. Po wakacjach. Gdzie się znajdziemy. Co zostanie.
Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w taflę jeziora, aż w końcu zapytałam:
– Masz jakieś plany?
– Warszawa. Mam tam znajomego, może załatwi mi staż. Chciałbym zamieszkać w mieście, poczuć, że coś się dzieje.
Pokiwałam głową. Nie umiałam mu powiedzieć, że to zdanie zabolało. W jednej chwili całe to lato wydawało się jakby mniej pewne. Jakby miało się zakończyć szybciej, niż chciałam. Ale nie powiedziałam tego. Siedzieliśmy jeszcze długo. Gdy odprowadzał mnie pod dom, nie powiedział nic więcej o Warszawie. Ani o planach. A ja udawałam, że mnie to nie obchodzi. A jednak, kiedy zamknęłam za sobą drzwi, pytanie nie dawało mi spokoju. Może on też coś czuje... może nie?
Ostatni dzień
Przyszedł rano, jak zawsze. Tylko że tym razem nie miał na sobie fartucha ani uśmiechu. Miał torbę przewieszoną przez ramię i minę, która mówiła wszystko, zanim zdążył otworzyć usta.
– Dzisiaj ostatni dzień. Rano jadę do Warszawy.
Stałam przy stole z krojonymi cytrynami, z nożem w dłoni. Zamarłam. Czekałam, aż powie coś więcej. Jakieś „zostańmy w kontakcie” albo chociaż „będę tęsknił”. Ale nic nie powiedział. Pracowaliśmy razem jeszcze kilka godzin, udając, że nic się nie zmieniło. Żartował z klientami, podawał lemoniadę, a ja nie mogłam przestać zerkać na jego ręce, twarz, oczy.
Na koniec uścisnął dłoń ciotce, pomachał dzieciakom z plaży i odwrócił się w moją stronę.
– Dzięki za wszystko, Kasiu. Było... fajnie.
Pokiwałam głową. Uśmiechnęłam się. Nie powiedziałam ani słowa. Wieczorem siedziałam sama przy budce. W dłoni trzymałam pustą butelkę po lemoniadzie. Była zimna, śliska. Patrzyłam, jak woda na jeziorze faluje od wiatru. Cicho zapytałam sama siebie: czy ja w ogóle dla niego coś znaczyłam?
To tylko wakacyjna przygoda
Nie przyszłam do budki następnego dnia. Ani kolejnego. Leżałam w łóżku, słuchałam dźwięków z zewnątrz i udawałam, że nie obchodzi mnie, co dzieje się przy jeziorze. Telefon brzęczał kilka razy – Magda, ciotka, jakieś powiadomienia. Nie odebrałam. Nie miałam siły nic mówić. Ciotka Anka w końcu weszła bez pukania. Miała na sobie fartuch i torbę z zakupami, jakby wszystko było po staremu.
– Dziecko, co ty wyprawiasz? Przez jakiegoś chłopaka zamierzasz leżeć tygodniami w ciemnym pokoju?
Usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na mnie z mieszaniną troski i zniecierpliwienia. Milczałam.
– To tylko wakacyjna przygoda – rzuciła w końcu, jakby chciała mi oszczędzić cierpienia.
Podniosłam wzrok.
– Może dla niego. Ale nie dla mnie.
Zamilkła. Po chwili wstała i wyszła, zostawiając za sobą zapach cytryn i świeżego prania. Wieczorem wyszłam nad jezioro. Usiadłam na pomoście i patrzyłam w wodę, która była ciemna i spokojna. W głowie miałam chaos. Chciałam zrozumieć, dlaczego to tyle dla mnie znaczyło, skoro dla niego – chyba nie. Czy to ja coś sobie wymyśliłam? Czy tylko ja czułam? Zadrżałam i objęłam ramionami kolana. Powietrze było rześkie, pachniało wilgocią i końcem czegoś, co nawet się dobrze nie zaczęło.
To było piękne lato
Minął tydzień. Potem kolejny. Budka działała, ja wróciłam do pracy, ale coś było inaczej. Klienci przychodzili, cytryny pachniały jak zwykle, tylko wszystko jakby przeszło w tryb cichy. Nie wypatrywałam już nikogo zza daszku. Nie słuchałam, czy ktoś się zbliża z tamtego końca molo. Pewnego popołudnia, kiedy siedziałam sama na skrzynce, przyszła wiadomość. Jedno krótkie zdanie, bez powitania.
„Dziękuję za wszystko. To było piękne lato.” Zamknęłam ekran i nie odpisałam. Nie wiedziałam, co miałabym mu napisać. Że tęsknię? Że mnie bolało? Że to nie było tylko „piękne lato”, tylko coś znacznie więcej? Nie. Niech zostanie tak, jak to napisał – piękne lato. Nic więcej. Wieczorem spotkałam się z Magdą. Zamówiła frytki, ja piłam wodę. Patrzyła na mnie, jakby coś w końcu zrozumiała.
– Nie odpiszesz mu?
– Nie – powiedziałam spokojnie.
– Może i był tylko na chwilę, ale zmienił cię – powiedziała. – Wiesz o tym?
– Może.
Pokiwała głową.
– Nie jesteś już tą samą Kasią z początku wakacji. Zrobiłaś coś, czego wcześniej byś nie zrobiła – otworzyłaś się.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W środku we mnie kłębiło się coś trudnego do nazwania. Z jednej strony czułam złość, że odszedł. Z drugiej – tęskniłam. Nie wiem, czy on był moją historią... ale ja byłam tylko rozdziałem w jego.
Katarzyna, 20 lat
Czytaj także:
- „Z okazji rocznicy chłopak zabrał mnie na kajaki. Nie sądziłam jednak, że już od dawna płyniemy w różnych kierunkach”
- „Na wczasach mąż codziennie znikał nad jeziorem z wędką. Myślał, że nie zauważę, że łowił nie tylko okonie i sandacze”
- „Wakacje nad Bałtykiem umilał mi przystojny ratownik. Czar prysł, gdy odkryłam, że kłamał jak najęty”