Reklama

Nie chodziłam na randki. Nie dlatego, że nie chciałam, tylko... jakoś nigdy nikt nie zapraszał. Czasem się śmiałam, że mam jakąś niewidzialną pelerynę, którą zakładam wychodząc z domu. Tyle że to nie było śmieszne. Tak wyglądało moje życie. Recepcjonistka w gabinecie stomatologicznym, czyste paznokcie, ładna fryzura, uśmiech. I samotność.

Nie byłam brzydka. Tylko... przezroczysta. Przynajmniej tak się czułam. W pracy pacjenci zapamiętywali moje imię tylko wtedy, gdy trzeba było złożyć skargę, a mężczyźni w moim wieku woleli rozwrzeszczane influencerki albo rozwódki, które nie miały już złudzeń. Ja nadal je miałam.

– No i co zrobisz w ten weekend, księżniczko? – zapytała mnie Anka, koleżanka z pracy, rzucając na blat kubek z kawą.

– Nic. Kupię wino, odpalę serial, zamówię pizzę i będę udawać, że to dokładnie to, o czym marzyłam przez cały tydzień – odpowiedziałam z kwaśnym uśmiechem.

– Matko, Magda. Ty się kiedyś zakisisz jak ten twój ogórek w słoiku z zeszłego roku. Trzeba ci chłopa.

I wtedy przypomniałam sobie – jest dziś wernisaż w galerii przy rynku. Wystawa fotografii „Ciała i Cienie”.

Nie sądziłam, że pójdę. Ale poszłam. I tam był on. Adrian. Patrzył na mnie, jakby widział wszystko, czego inni nie dostrzegali.

– Masz w sobie coś z gwiazdy kina – powiedział.

I w tamtej sekundzie świat przestał być obojętny.

Pierwsze spotkania z Adrianem

Zaczęło się od krótkiej wiadomości.

– Cieszę się, że przyszłaś na wystawę. Zdjęcie, które ci zrobiłem, wyszło... kinowo.

Byłam w szoku. Nawet nie zauważyłam, że zrobił mi zdjęcie. A jednak – wysłał je. Stałam pod lampą, trochę bokiem, w zielonej sukience. Wyglądałam inaczej. Inaczej niż codziennie rano, gdy przeglądałam się w lustrze w łazience.

– Możesz wpaść do mojego studia. Chciałbym spróbować czegoś bardziej portretowego – napisał.

Powinnam się bać. Przecież się nie znaliśmy. Ale nie mogłam przestać myśleć o jego oczach, o tym, jak patrzył, jak mówił. Więc poszłam. Studio było na poddaszu starej kamienicy. Pachniało kawą i kurzem. Wszędzie porozwieszane zdjęcia – akty, detale ciała, światło rozlane jak mleko.

– Tu jesteś sobą – powiedział, kiedy ustawił mnie przy oknie. – Nie pozujesz. Jesteś.

Czułam, że pierwszy raz od dawna ktoś naprawdę mnie widzi. Po sesji zaparzył herbatę, opowiadał o swoich podróżach, o tym, że sztuka to jedyna rzecz, która trzyma go przy życiu.

– Nie wiem, co bym zrobił bez zdjęć. Ludzie... męczą mnie.

Ale mnie słuchał. Z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej. Dotykał moich dłoni, mówił, że mam piękne nadgarstki. Jak muza.

– Jesteś dla mnie jak światło. Bez światła nie ma zdjęcia.

Anka była sceptyczna.

– Artysta, co? Tacy są najgorsi. Gadają o duszy, a potem zostajesz z torbami i żalem.

Ale ja wierzyłam. I kiedy powiedział, że myśli o wspólnym studio, gdzie jego zdjęcia, a ja – jego twarz, jego życie... Już wtedy miałam poczucie, że lecę. Tylko jeszcze nie wiedziałam, że bez spadochronu.

Inwestycja w marzenia

To był wieczór po jednej z sesji. Siedzieliśmy na podłodze, jedliśmy zimną pizzę, a on mówił o planach. O miejscu pełnym światła, z ogromnym oknem, białymi ścianami i drewnianą podłogą.

– Widziałem taki lokal na Praskiej. Idealny. Ale cena... wiadomo.

Zamilkł na chwilę i spojrzał na mnie, jakby ważył, czy może.

– Magda, wiem, że to może brzmieć źle. Ale jesteś jedyną osobą, której ufam.

Przełknęłam ślinę. Wiedziałam, co chce powiedzieć.

– Potrzebuję... trochę gotówki. Na wkład. Deweloper daje mi szansę – kontynuował. – A za kilka miesięcy wystawy, klienci, sesje... będziemy mieli z czego żyć.

Nie powiedział „ty mi pożycz”, powiedział „będziemy mieli”. „My”. Usłyszałam w tym obietnicę.

Wróciłam do domu z sercem jak balonem. Zadzwoniłam do Anki.

– Powiedział, że to będzie nasze. Studio. Życie.

– Magda, nie rób tego. Przecież wy się ledwo znacie. Artyści są czarujący, ale rachunków tym nie opłacisz.

Matka była jeszcze ostrzejsza:

– Dziecko, co ty sobie myślisz? Że on cię kocha? Że zostaniesz panią fotografową i będziecie pić latte na tarasie?

Ale ja... nie chciałam słuchać. Wyciągnęłam oszczędności. Całe swoje. Z konta, z lokaty, nawet z koperty z szuflady.

– Dziękuję ci – Adrian pocałował mnie w czoło. – Jeszcze ci się to zwróci. Wiesz, że jesteś jedyna?

Uwierzyłam. Naprawdę uwierzyłam, że jestem jedyna. I że razem zrobimy coś pięknego. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to właśnie były najdroższe zdjęcia w moim życiu.

Zniknięcie Adriana

Najpierw myślałam, że się rozchorował. Po prostu. Wysłałam wiadomość rano:

– Jak tam? Śpisz jeszcze?

Nie odpisał. To było do niego niepodobne. Zawsze odpisywał, choćby serduszkiem. Wieczorem zadzwoniłam. „Abonent czasowo niedostępny”. Zacisnęło mi się gardło. Jeszcze się nie martwiłam. Może padł mu telefon. Może wyjechał. Może... cokolwiek. Ale kiedy nie odezwał się przez trzy dni, zaczęłam chodzić po ścianach. Pisałam wiadomości, dzwoniłam na komunikatorach. Cisza.

Anka przyszła do mnie w niedzielę.

– Słuchaj, ja nie chcę być tą, która cię dobija, ale... to nie wygląda dobrze.

– Przestań – warknęłam. – Może ma kryzys. Może coś się stało. Na pewno się odezwie.

Ale nie odezwał się. Po tygodniu pojechałam pod adres, pod który kiedyś zabrał mnie „na chwilę”. Zadzwoniłam domofonem.

– Adrian? – zapytała kobieta po drugiej stronie. – Nie znam nikogo takiego.

– To chyba... mieszkanie 3A?

– Tak, wynajmujemy od roku. Jakiś chłopak mieszkał wcześniej, ale zniknął nagle. Nawet meble zostawił.

Stałam jak wryta. Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię. Próbowałam jeszcze raz, jeszcze jeden telefon, ostatnią wiadomość.

– Adrian, jeśli to jakiś żart... To przestań. Proszę.

Ale on już się nie pojawił. Nie było Adriana. Nie było studia. Nie było pieniędzy. Zostałam tylko ja – sama. Ze złudzeniami i zimną ciszą, która bolała bardziej niż cokolwiek.

Czas przestać wierzyć w bajki

Nie jadłam przez trzy dni. Nie dlatego, że chciałam się katować. Po prostu... nie byłam głodna. Talerz z kanapką stał na stole od rana do wieczora, nietknięty. Chodziłam po mieszkaniu w jego koszuli, jedynej rzeczy, którą zostawił u mnie po sesji. Pachniała jeszcze nim. A potem przestała.

Usiadłam na podłodze i przeglądałam zdjęcia. Te, które mi zrobił. Miały być „kinowe”, „magiczne”, „intymne”. Ale teraz patrzyłam na nie inaczej. Były puste. Sztuczne. Jakbym patrzyła na kobietę, która udaje siebie. Bo przecież to nie ja byłam w tych fotografiach – tylko jego wizja mnie.

Zadzwoniłam do Anki.

– Chcę spalić się ze wstydu – powiedziałam przez łzy. – Oszukał mnie. A ja... ja naprawdę myślałam, że mnie kocha.

– Magda... – westchnęła. – Nie powiem „a nie mówiłam”, chociaż mogłabym. Ale wiem, że teraz ci to nic nie da. Chcesz, to przyjadę. Będę tylko siedzieć. Nie musimy gadać.

Później poszłam do matki. Nie powiedziałam wszystkiego, ale wystarczająco dużo, żeby pokiwała głową i dodała swoje:

– Może czas przestać wierzyć w bajki?

Zabolało. Ale miała rację. Wróciłam do domu, położyłam się na łóżku i gapiłam się w sufit.

– Lepiej stracić pieniądze niż życie – powiedziałam do siebie. – Ale stracić siebie... to już gorzej.

Było we mnie coś złamanego, ale też coś zaczynało się budzić. Może gniew. Może duma. Może początek czegoś innego. Na razie jednak tylko próbowałam przetrwać.

Nowa perspektywa

Zaczęłam wychodzić z domu. Na krótkie spacery, bez celu. I pewnego dnia, zupełnie bez planu, weszłam do sklepu fotograficznego. Zapytałam o najtańszy aparat. Sprzedawca spojrzał na mnie zaskoczony, ale się uśmiechnął.

– Do nauki? – zapytał.

– Do odzyskiwania siebie – odpowiedziałam.

Kupiłam używany model. Prosty. Ciężki w ręku. Wzięłam ulotkę o kursie podstaw fotografii. Zapisałam się. Pierwsze zajęcia miał prowadzić starszy facet w okularach, którego wyobrażałam sobie bardziej jako bibliotekarza niż artystę. Ale gdy stanął przed nami, powiedział:

– Nie patrzcie w obiektyw. Patrzcie przez niego. On nie ma widzieć was. To wy macie widzieć świat inaczej.

To dało mi do myślenia. Anka zaprosiła mnie na kawę.

– Magda, wyglądasz... inaczej.

– Może dlatego, że już nie czekam, aż ktoś mnie wybierze.

Milczała chwilę, a potem uśmiechnęła się lekko.

– Myślisz, że jeszcze kiedyś zaufasz jakiemuś facetowi?

– Może jeszcze nie dziś... Ale kiedyś. Może. Jak nie będzie patrzył na mnie jak przez szkło powiększające, tylko normalnie.

I tak zaczęła się inna opowieść. O mnie.

Nie chcę być muzą, teraz trzymam aparat

Nie odzyskałam pieniędzy. I raczej już nie odzyskam. Ale odzyskałam coś cenniejszego – siebie. I nie mówię tego jak bohaterka z kolorowego magazynu dla kobiet. Tylko jak dziewczyna, która naprawdę musiała podnieść się z dna, na które rzuciła ją własna naiwność.

Nie jestem muzą. I nie chcę już być. Bycie muzą to romantyczne słowo, za którym kryje się bierność. Patrzysz, jak ktoś cię rysuje, maluje, fotografuje... i w końcu zostawia. Bo ty nie jesteś człowiekiem, tylko obrazem. Teraz to ja trzymam aparat. To ja decyduję, na co patrzeć. I czy wcisnąć spust migawki.

Zaczęłam robić zdjęcia kobietom. Zwykłym. Takim jak ja. W ich własnych ubraniach, bez filtrów, bez wyginania się w pozy jak z magazynu. Czasem się wzruszają, gdy pokazuję im efekty. Mówią, że pierwszy raz zobaczyły siebie naprawdę.

Czasem i ja się wzruszam. Bo widzę w nich siebie sprzed roku – i wiem, że przeszłam drogę, z której nie chcę zawracać. Adrian był lekcją. Bolesną. Drogą. Ale potrzebną. Może kiedyś jeszcze ktoś powie mi, że mam w sobie coś „kinowego”. Ale nie będę już czekać na potwierdzenie. Teraz wiem, że jestem wystarczająca.

Magdalena, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama