Reklama

Mój syn, Michał, był całym moim światem. Oczkiem w głowie, jedynym dzieckiem, które wychowywałam z troską i dumą. Zawsze powtarzałam, że jeśli coś w życiu ma sens, to właśnie on. Poświęciłam dla niego niejedno – rezygnowałam z wyjazdów, z przyjemności, z własnych marzeń, bo chciałam, żeby miał lepiej. I wierzyłam, że dzięki mnie omija go całe to zło, które czyha na młodych ludzi.

Reklama

Ale kiedy przyprowadził do domu Martę – swoją przyszłą żonę – od początku czułam niepokój. Nie umiałam jej zaufać. Była zbyt wygadana, zbyt pewna siebie. Uśmiechała się szeroko, jakby wszystko w życiu przychodziło jej z łatwością, a w oczach miała coś, co kazało mi myśleć: „ona go wykorzysta”. Michał się zakochał, a ja milczałam, choć serce podpowiadało mi co innego.

Próbowałam wmówić sobie, że przesadzam. Że to tylko matczyna zazdrość, o to, że odbiera mi syna inna kobieta. Ale potem... pewnego dnia poszłam do kawiarni w centrum. Pamiętam, że zamówiłam latte i ciasto, żeby zrobić sobie chwilę przyjemności. I wtedy ją zobaczyłam. Siedziała przy stoliku przy oknie. Uśmiechnięta, pochylona w stronę mężczyzny, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Na chwilę położyła rękę na jego ramieniu, a on patrzył na nią tak, jak mój Michał tylko powinien.

Zamarłam. W jednej chwili wszystko się we mnie zagotowało. Zdrada – to słowo rozbrzmiewało w mojej głowie jak dzwon. Poczułam gniew, żal i... misję. Tak, misję ratowania mojego syna przed tą kobietą. Jeśli on nie widzi, kim naprawdę jest Marta, to ja muszę mu otworzyć oczy. „Nie pozwolę, żeby go zniszczyła” – powtarzałam w duchu. I choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, do czego się posunę, już czułam, że to będzie wojna.

Serce mi się krajało

Nie mogłam spać tamtej nocy. Obraz Marty pochylonej nad obcym mężczyzną wracał jak koszmar. Widziałam jej śmiech, ten beztroski gest dłoni na jego ramieniu… A mój Michał? Siedział w domu, pewnie myśląc, że ma wierną żonę. Serce mi się krajało. Postanowiłam działać. Następnego dnia poszłam do niego. Zastałam go w kuchni – robił sobie kanapkę, tak jak w dzieciństwie. Nadal był moim chłopcem, tylko większym, z siwiejącymi skroniami.

– Michał… – zaczęłam ostrożnie. – Muszę z tobą porozmawiać.

– Co się stało, mamo? Wyglądasz, jakbyś całą noc nie spała – podszedł i pocałował mnie w policzek.

– Bo nie spałam. Widziałam wczoraj twoją Martę. W kawiarni. Z jakimś mężczyzną – wyrzuciłam z siebie szybko, żeby nie zabrakło mi odwagi.

Michał spojrzał na mnie zdziwiony.

– I co z tego? Pewnie była z kolegą z pracy.

– Kolegą? – podniosłam głos. – Ty nazywasz to koleżeństwem? Przecież ona się do niego przysuwała, dotykała go… To wyglądało jak randka!

– Oj, mamo… – zaśmiał się nerwowo. – Ty zawsze przesadzasz. Marta mnie kocha.

– A jeśli się mylisz? Jeśli ona cię zdradza?! – poczułam, że łzy cisną mi się do oczu. – Michał, ona cię zniszczy. Nie pozwolę, żebyś żył w kłamstwie.

Mój syn odłożył kanapkę i westchnął ciężko.

– Wiesz, mamo, naprawdę cię kocham. Ale nie mogę żyć w ciągłym podejrzeniu, tylko dlatego, że coś ci się wydawało. Wierzę mojej żonie.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż policzek. On… mi nie wierzył. Zamiast tego bronił jej. Poczułam, jak upokorzenie pali mnie w gardło.

– Dobrze – wyszeptałam, zaciskając dłonie w pięści. – Skoro wierzysz jej bardziej niż własnej matce, to muszę ci udowodnić prawdę.

Patrzył na mnie z lekkim zniecierpliwieniem, ale ja już wiedziałam jedno, że znajdę dowody. Za wszelką cenę.

Widziałam, że coś w nim pęka

Nie mogłam sobie pozwolić na bezczynność. Kiedy syn odmówił mi wiary, poczułam, że każda godzina działa na korzyść tej kobiety. Zaczęłam więc obserwować. Siadałam w samochodzie pod blokiem, udawałam, że idę po chleb, pytałam w kiosku o gazetę, a potem wracałam i patrzyłam w górę na okna, szukając śladu tamtego uśmiechu. W głowie powtarzałam sobie, że jeśli ona go oszukuje, znajdę to. Jeśli nie — przynajmniej będę pewna. Poprosiłam o pomoc sąsiadkę, panią Helenę. Znałyśmy się od lat — z podwórka, z pogrzebów, z niedzielnych kościelnych pogaduszek. Wiedziałam, że jej język jest równie ostry jak mój upór.

– Heleno, widziałaś wczoraj Martę z jakimś facetem? – zapytałam, udając neutralny ton.

– A, ta panna od twojego chłopaka? Widziałam, ale co z tego? – odparła z pobłażaniem. – Chodziła z nim parę dni temu po parku, tak? Nic zdrożnego nie widziałam, Mariola.

Nie poddawałam się. Prosiłam, podpowiadałam, rozsiewałam drobne sugestie — że może dzwonił do niej inny mężczyzna, że widziałam ich w kawiarni. Helenka nie była specjalistką od spisków, ale dla mnie zrobiła parę „przysług”: przysłała rozmazane zdjęcie zrobione z daleka telefonem, opowiedziała o „obcym” widzianym koło supermarketu, a nawet podsunęła pomysł: „Może zostawić jej kartkę od anonimowego wielbiciela? Zobaczysz, jak zareaguje”.

W nocy sama tworzyłam dowody. Preparowałam zdjęcia w telefonie, SMS-y, które miały wyglądać, jakby pochodziły od tamtego mężczyzny — nie jawne groźby, lecz sugestie spotkań. Każdy falsyfikat przygotowywałam z drżącymi palcami. Triumf mieszał się ze strachem, jakby ktoś wbił igłę w balon, na którego brzegu siadałam. Kiedy w końcu podałam Michałowi pierwsze „dowody” — rozmazane zdjęcie, zdawkowy SMS, kopertę — widziałam, jak coś w nim pęka. Nie był jeszcze przekonany, ale w oczach miał wahanie, jakiego pragnęłam. Wiedziałam, że idę dalej, bo triumf smakował słodko, a suma moich kłamstw rosła z każdym dniem. Jednocześnie, w chwilach, gdy gasły światła i zostawałam sama, gdzieś głęboko, pod tym wszystkim, czułam ukłucie niepokoju. Co jeśli to się obróci przeciwko mnie?

Michał wpadł w furię

Ten dzień pamiętam jak przez mgłę podpalaną triumfem i lękiem. Gdy Michał wrócił z pracy, widziałam po jego twarzy, że coś się zmieniło. Nie musiałam długo czekać — wyjęłam z kieszeni kopertę, zdjęcie i SMS-y, które kleciłam późnymi godzinami. Serce biło mi jak młotem, ale głos miałam zimny, stanowczy.

– Michał, musimy porozmawiać – powiedziałam i położyłam przed nim „dowody”. – To wszystko jest nie do obrony.

On patrzył, najpierw na papier, potem na mnie. W oczach miał mieszankę niedowierzania i wściekłości, którą od początku chciałam wzbudzić. Wszedł do salonu krzycząc. Marta stała przy drzwiach z rękami splecionymi na piersi, jakby przygotowując się do obrony.

– Co to ma znaczyć? – zawołał.

Widziałam ją z tamtym mężczyzną! – odpowiedziałam, a głos mi się łamał od gniewu. – Na twoich oczach! Jak myślisz, po co trzymała rękę na jego ramieniu?!

Marta próbowała się tłumaczyć, ale słowa jej grzęzły.

– To było spotkanie służbowe, Michał. Nic więcej – mówiła spokojnie, a ja widziałam, jak jej oczy błyszczą nie z żalu, lecz na determinacji. – Proszę, uwierz mi.

– Nie chcę słuchać twoich bajek! – wrzasnął mój syn, odcinając jej słowa jak ostrym nożem. – To jest brak zaufania. Ty mnie oszukałaś!

Padały ciężkie słowa: „kłamstwo”, „wstyd”, „upokorzenie”. Z ust Michała lały się oskarżenia, których nie potrafiłam zatrzymać. Gdy krzyczał, miałam wrażenie, że to mój triumf przekształca się w akt destrukcji — dokładnie tego chciałam, a jednocześnie coś w środku pękało. Marta płakała, ale nie tak, by szlochać – raczej oczami, które prosiły o sprawiedliwość. Kiedy mój syn odwrócił się do niej plecami i wyszedł, poczułam zimny dreszcz. Słyszałam tylko jego kroki oddalające się po schodach. W kuchni został tylko cichy stuk talerzy i mój oddech. Siedziałam potem długo, patrząc na porozrzucane „dowody”. Satysfakcja mieszała się z jakimś cieniem — czymś, co wyglądało jak wyrzut sumienia, ale stłumiłam go myślą, że uratowałam syna. Tylko, czy aby na pewno?

Czuł się zdruzgotany

Rozwód przyszedł szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Michał był nieustępliwy. Na każde tłumaczenie Marty reagował chłodem, na każdy jej płacz – oskarżeniem. Ja stałam obok, jak widz w teatrze, choć to ja napisałam scenariusz. Pamiętam dzień, w którym sąd ogłosił decyzję. Marta wyszła z sali z podniesioną głową, ale w oczach miała ten rodzaj bólu, który zostaje na zawsze. Michał usiadł ze mną w kawiarni niedaleko gmachu, dłonie trzęsły mu się jak wtedy, gdy jako chłopiec zdawał pierwszy egzamin na studiach.

– Mamo, czuję się zdruzgotany – wyszeptał. – Ale nie było innej drogi.

Położyłam mu rękę na ramieniu.

– Lepiej teraz niż później, synku. Lepiej cierpieć dziś, niż marnować całe życie na kłamstwie – odpowiedziałam, choć w sercu pulsowało mi coś, czego nie chciałam nazwać.

Udawałam wsparcie, a w głębi wiedziałam, że to ja przyłożyłam rękę do tej katastrofy. Czasem miałam wrażenie, że słowa, które wypowiadam, są puste – jakby mówiła je inna kobieta, a ja tylko słuchałam własnego głosu. Kilka dni później spotkałam Martę na ulicy. Szła szybko, w płaszczu, z twarzą bladą jak kreda. Zatrzymała się przede mną.

Zniszczyła mi pani życie – powiedziała cicho, ale stanowczo. – Jego też. – Potem odeszła, nie oglądając się ani razu.

Jej słowa zapiekły mnie mocniej niż wszystkie oskarżenia, które kiedykolwiek słyszałam od obcych. Ale powtarzałam sobie: „To dla dobra Michała. Musiałam to zrobić”. W domu panowała cisza, taka, której nie przerywały nawet dźwięki telewizora. Michał chodził po mieszkaniu jak cień. Niby byłam przy nim, ale czułam, że nie ma już tego samego blasku w jego oczach. I wtedy po raz pierwszy naprawdę przestraszyłam się tego, co rozpętałam.

Prawda wyszła na jaw

To było jak pęknięcie lustra – nagłe, nieodwracalne i oślepiające. Siedzieliśmy razem w kuchni. Michał mieszał herbatę, stukając łyżeczką o brzeg filiżanki. Wydawał się nieobecny, jakby jego myśli były setki kilometrów dalej. Ja, zbyt pewna siebie, powiedziałam coś, czego nigdy nie powinnam była wypowiedzieć.

– Wiesz, synku… tamtego faceta z kawiarni już nigdy później nie widziałam – wymknęło mi się, jakby to miało potwierdzić moją wersję wydarzeń.

Łyżeczka zatrzymała się w pół obrotu. Michał uniósł głowę i spojrzał na mnie przenikliwie.

– Jak to „już nigdy później”? – zapytał spokojnie, z tą ciszą w głosie, która zwiastuje burzę. – Skoro, jak mówiłaś, to był jej romans, to dlaczego nie widziałaś ich razem więcej niż raz?

Poczułam, jak gardło mi się zaciska.

– Ja… miałam przecież inne dowody… – zaczęłam się plątać.

– Jakie dowody? – przerwał ostro. – Rozmazane zdjęcie? SMS, który mógł napisać każdy? Mamo, powiedz prawdę!

Nie mogłam oddychać. Moje kłamstwa rozsypywały się na stole jak cukier z przewróconej cukiernicy. Michał uderzył pięścią w blat.

To ty mnie namówiłaś! To przez ciebie zniszczyłem swoje małżeństwo! – krzyknął. – Ona mówiła prawdę, a ja jej nie wierzyłem.

– Michał, ja… zrobiłam to dla twojego dobra – próbowałam wyciągnąć rękę, ale on się odsunął. – Nie chciałam, żebyś cierpiał przez kobietę, która mogłaby cię zranić.

– To ty mnie zraniłaś! – jego głos drżał, a w oczach miał łzy. – Nie Marta. Ty. Moja własna matka!

W tamtej chwili zobaczyłam w nim obcego człowieka. Nie syna, którego chroniłam przez całe życie, ale mężczyznę, który patrzył na mnie jak na winowajczynię. I miał rację. Między nami rozpostarła się przepaść, której nie dało się zasypać żadnym tłumaczeniem.

Wszystko się skończyło

Po wszystkim próbowałam jeszcze naprawić sytuację. Michał, roztrzęsiony i blady, wybiegał z domu, dzwonił do Marty, chciał się spotkać. Widziałam, jak chwytając za telefon, drżały mu ręce.

– Muszę jej to wytłumaczyć… muszę ją odzyskać – powtarzał.

Ale kiedy w końcu do niej dotarł, ona nie chciała nawet spojrzeć mu w oczy.

– Nie, Michał. Nie wrócę do ciebie – powiedziała stanowczo. – W chwili, gdy uwierzyłeś swojej matce bardziej niż mnie, wszystko się skończyło. Zaufania nie da się odbudować.

Te słowa były dla niego ciosem. Wrócił do mnie wieczorem, wyglądał jak człowiek, który utracił sens życia. Bezsilny, pusty. Przez chwilę chciałam go objąć, powiedzieć, że wszystko się ułoży, że jeszcze znajdzie szczęście. Ale wiedziałam, że to kłamstwo. Od tamtej pory Michał coraz bardziej odsuwał się ode mnie. Przestał przychodzić na obiady, rozmowy telefoniczne stawały się coraz krótsze. Czułam, że moje zwycięstwo zamieniło się w klęskę. Zamiast „uratować” syna, odebrałam mu miłość i postawiłam między nami mur nie do zburzenia.

Wieczorami siedzę sama i myślę. Mówię sobie, że zrobiłam to z miłości, że chciałam dobrze. Ale w głębi serca wiem, że to nie była tylko troska – to była zazdrość. Bałam się stracić mojego jedynego syna. Bałam się, że ktoś inny stanie się dla niego ważniejszy niż ja. „Zrobiłam to dla jego dobra, a stracił wszystko” – powtarzam w myślach. Stracił żonę, szczęście, wiarę w miłość. A ja… straciłam jego. I choć próbuję się usprawiedliwiać, dobrze wiem, że zostanę sama ze swoim grzechem. Nie Marta była wrogiem. Tylko ja.

Mariola, 58 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama