Reklama

Drewniane różańce, koraliki czy kamienie szlachetne, przekazywane są często z pokolenia na pokolenie jako ważna pamiątka. W naszej rodzinie od dawna krążył piękny różaniec z ametystów. Począwszy od mojej praprababki, przez kolejne pokolenia kobiet, był świadkiem wielu chwil radości i smutku. Był z moją mamą Jadwigą podczas ucieczki z Warszawy po powstaniu w 1944 roku. Opowiadała, że ten różaniec był pierwszą rzeczą, którą postanowiła zabrać ze sobą, modląc się o szczęśliwy powrót męża z niewoli.

Reklama

Każda moja próba rozmowy z jego dziewczyną kończyła się klęską

Gdy urodziłam chłopca, byłam w ogromnym szoku! Miałam już cztery córki, narodziny syna całkowicie odmieniły moje życie. Wiedziałam, że wiele się zmieni, ale nie przypuszczałam, jak bardzo ta zmiana będzie istotna.

Początkowo zupełnie straciłam dla niego głowę i nie umiałam mu niczego odmówić. Natychmiast stał się dla mnie najważniejszy, więc wszystko inne zeszło na dalszy plan. Na szczęście miał dobre serce, bo gdyby było inaczej, to wszystko mogłoby się skończyć tragicznie. W ogóle nie sprawiał trudności wychowawczych. Dobrze radził sobie z nauką i ogólnie był bardzo mądry. To było ważne, gdyż straciłam męża bardzo wcześnie i wychowywałam dzieci sama. Gdyby był inny, rozrabiający, mogłabym sobie nie poradzić.

Zakochał się w kobiecie, która była bardzo różna od niego pod względem charakteru, zainteresowań i poglądów, przez co trudno mi było znaleźć wspólny język z jego narzeczoną.

– Mamo – prosił Mateusz. – Nie uciekaj z pokoju, kiedy Kinga przyjdzie. Czuję, że jej unikasz, a ona nawet myśli, że jej nie znosisz. Źle się z tym czuję. Chciałbym, byście się lubiły.

Zobacz także

Zatem zostawałam, ale te wizyty były dla mnie wyzwaniem. Czułam się nieswojo i z trudem znajdowałam tematy do rozmowy.

Siedziałam w napięciu, próbując znaleźć tematy do rozmowy, ale każda próba była jak trafienie kulą w płot. Wyjaśniałam sobie jego zachwyt nią tym, że został wychowany w tradycyjnym środowisku, gdzie dominowała rutyna, więc pragnął czegoś innego, żyć pełnią życia, poczuć radość. Gdy zobaczył coś, co wydawało mu się wyjątkowe, wszystko inne straciło dla niego znaczenie.

Mateusz jest praktykującym katolikiem

Kinga był zupełnie inna niż ludzie, których znał dotychczas. Podziwiał jej temperament, wyobraźnię, oryginalne pomysły i to, że zawsze wyróżniała się w tłumie. Ja natomiast wolę stać z boku, co często sprawia, że czuję się skrępowana, ale dla Kingi było to zupełnie naturalne. Z jednej strony podziwiałam jej pewność siebie, z drugiej irytowała mnie jej nieustająca potrzeba bycia w centrum uwagi… Ale najtrudniej było mi zrozumieć jej sceptyczny, wręcz ironiczny stosunek do wiary.

Zastanawiałam się, dlaczego mój syn, który przecież chodził do kościoła, związał się z kobietą, która otwarcie deklaruje się jako ateistka i krytykuje religię. Nawet zapytałam go kiedyś, czy to dla niego nie problem, ale odpowiedział, że wcale nie.

– Nie wolno nikogo zmuszać do wiary – wyjaśniał. – Ty sama mówiłaś mi, że to łaska, więc może i Kinga otrzyma tę łaskę. Trzeba czekać.

Parę razy Kinga zachwycała się moim pamiątkowym różańcem, sugerując, że z kamieni można by stworzyć piękny naszyjnik ze względu na niezwykłą kolorystykę. W zależności od oświetlenia przybierały one różowe, fioletowe lub głęboko szkarłatne odcienie.

– Czy nie myślała pani o oddaniu go doświadczonemu jubilerowi? Może zmienić go w coś bardziej użytecznego, a te perełki między poszczególnymi częściami nadają się świetnie na ozdobę albo zapięcie. Z różańca z pewnością mógłby powstać prawdziwy klejnot. Proszę mi wierzyć, mam spore doświadczenie w tej dziedzinie!

Zdecydowanie odmówiłam, tłumacząc, że nigdy nie byłabym w stanie podjąć takiej decyzji, a dla mnie różaniec nie jest zwykłym przedmiotem, więc nawet myślenie o jego przeróbce jest nie do przyjęcia. Byłam stanowcza na swoim stanowisku, więc ani Kinga, ani mój syn, którzy usłyszeli całą rozmowę, nie mieli wątpliwości co do mojego zdania. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym z rodzinnej pamiątki zrobił jakieś zwykłe świecidełka.

Syn uznał to za dowód miłości

Młodzi nie mieszkali razem, chociaż Kinga często bywała u nas, czasem nawet zostawała na noc. Działo się tak tylko wtedy, gdy mnie nie było w domu. Czasem wyjeżdżałam pomóc córkom albo na turnus rehabilitacyjny. Mój ostatni taki wyjazd miał miejsce pod koniec lutego i to właśnie od tamtej chwili wszystko się zmieniło.

Pojechałam na dwa tygodnie do sanatorium. Zwykle nie zabieram mojego ametystowego różańca, bo jest już dość stary i obawiam się, że mógłby się uszkodzić lub zgubić. Mam inny, „wyjazdowy”, na którym się modlę. Ten pamiątkowy zawieszam nad łóżkiem, gdzie czeka, aż wrócę.

Zwykle po powrocie wchodzę do mojego pokoju i od razu na niego spoglądam. Cieszę się, że jest tam i wita mnie symbolicznie po podróży. Tym razem jednak zobaczyłam pustą ścianę. Różańca nie było… Przeszukałam cały dom, przesunęłam meble, sprawdziłam pod dywanami, w końcu zadzwoniłam do syna i zapytałam, czy wie, co się stało.

– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać – usłyszałam. – Potem wyjaśnię ci wszystko.

Nie byłam w stanie zająć się niczym innym, nawet nie rozpakowałam torby. Siedziałam przy oknie i czekałam…

Wreszcie przyjechał Mateusz z dziewczyną. Nie wyszłam im na powitanie. Słyszałam, jak Kinga się śmieje, jak Mateusz proponuje jej herbatę, wreszcie weszli do mojego pokoju, a moim oczom ukazał się jej naszyjnik, świecący ametystowym blaskiem i ozdobiony srebrną zawieszką. Nie było na nim mojego krzyżyka i nie był podzielony na dziesiątki. To już nie był różaniec! Zamiast niego pojawiły się korale podkreślające kolor oczu Kingi. A mój syn Mateusz patrzył na nią z zachwytem, jakby w obrazek, z miną cielęcia prowadzonego na rzeź.

Przestałam się odzywać do syna

Nie chciałam słuchać żadnych tłumaczeń. Rozkazałam im opuścić mój dom i oznajmiłam, że Kinga nie ma prawa przekroczyć jego progu. Próbowali się tłumaczyć. Mateusz twierdził, że to był prezent zaręczynowy dla Kingi i dowód jego miłości, a ja powinnam to zrozumieć – przecież wielokrotnie mówiłam, że to, co najważniejsze, to modlitwa, a nie bogactwo przedmiotu. Jednak byłam nieugięta.

Ponownie przerobili naszyjnik, by stał się moim dawnym różańcem, ale to nie sprawiło, że przestałam czuć złość. Mimo że wygląda prawie tak samo jak dawniej, wydaje mi się, że stracił swój blask i moc. Teraz to były zwykłe fioletowe koraliki. Minęły tygodnie. Próbowałam się modlić na ametystowym różańcu, ale kiedy go trzymałam, moje myśli nieuchronnie wracały do Mateusza i Kingi, a moja niechęć do nich topniała jak śnieg w słońcu.

Choć ich zachowanie było straszne, niedojrzałe i egoistyczne, próbowali naprawić swój błąd: zwrócili różaniec, dzwonili, przysyłali moje ulubione róże, wysyłali smsy, tłumaczyli się, przepraszali…

Nigdy nie przypuszczałam, że będę tęsknić za Kingą, ale kiedy przypominałam sobie, jak szczęśliwy był przy niej mój ukochany syn, żałowałam swojego gniewu. Zrozumiałam, jak ulotne i nietrwałe są rzeczy materialne, nawet te najbardziej ukochane i cenne, oraz jak ważni są ludzie, których nagle możemy stracić. Wiedziałam, że czasem sprawy mogą zajść tak daleko, że nawet najgłębszych relacji nie da się odbudować. Wtedy nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić…

Postanowiłam zadzwonić do Kingi i przeprosić ją za mój wybuch i złe słowa. Obydwie się wzruszyłyśmy, ale to były dobre, oczyszczające łzy. A po tym wydarzeniu mój różaniec zaczął świecić tak samo jak dawniej! Mówi się, że magia nie istnieje. Ale ja wierzę, że istnieje – trzeba tylko umieć ją odnaleźć. Wtedy na sercu od razu robi się lżej!

Stanisława, 62 lata

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama