Reklama

Zawsze marzyłam o prostym, spokojnym życiu blisko natury. Miałam dość korków, deadline’ów i wiecznie niezadowolonych klientów w agencji reklamowej. Kiedy Tomek zaproponował, żebym zamieszkała z nim na wsi, nie wahałam się ani chwili. W głowie widziałam siebie pijącą kawę na tarasie, z książką w ręku i jego czułym ramieniem na moich plecach. Pachnące siano, wieczory przy kominku i zero stresu. Tak miało być. Przez pierwsze dni rzeczywiście było cudownie. Aż któregoś ranka jego mama wręczyła mi fartuch i powiedziała:

Reklama

– No to czas się wdrożyć, dziewczyno.

Traktowali mnie jak robotnicę

Po tygodniu kiszenia kapusty moje dłonie były czerwone, a kręgosłup wołał o litość. Śmierdziałam octem, czosnkiem i czymś, czego nie umiałam nazwać, ale było wyjątkowo obrzydliwe. Przysięgam, że jeszcze dzień i sama zacznę fermentować. Wracałam z pola z kawałkiem liścia wplątanym we włosy i błotem na podeszwach. W progu złapałam Tomka za ramię.

– Możemy pogadać? – zapytałam, ledwo powstrzymując łzy.

– Jasne. Co się stało?

– Co się stało?! – podniosłam głos. – Nie po to rzucałam wszystko w Warszawie, żeby teraz kisić kapustę z twoją matką!

– Ewelina, przesadzasz… To tylko kilka tygodni. Potem będzie luźniej – próbował mnie udobruchać, ale tylko dolał oliwy do ognia.

– Kilka tygodni? Ja tu przyjechałam, bo wierzyłam, że zaczynamy wspólne życie. A nie do roboty w gospodarstwie!

– Przecież wiedziałaś, że rodzice mają gospodarstwo?

– Tak. Ale nie, że będę ich nową siłą roboczą. Tomek, ja nie jestem ich pracownicą!

Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś za moje ramię, jakby liczył, że temat sam się rozpłynie. Poczułam, jak narasta we mnie złość. On naprawdę nie rozumiał.

– Wiesz co? Zaczynam się zastanawiać, czy nie ściągnąłeś mnie tutaj właśnie po to, żebym im pomagała.

– Przestań. Przecież to nie tak…

– Właśnie, że tak! Ty ich nie słyszysz, ale ja słyszę. „Dobrze, choć dziewucha się tera przyda”, „Ktoś musi w końcu ogarnąć te młode kapusty” – wymieniałam, naśladując ton Teresy.

Wyszedł bez słowa. A ja zostałam z dłońmi w kiszonce i sercem w gardle.

Na wsi się nie leży i nie pachnie

Następnego dnia, zanim jeszcze zdążyłam wypić kawę, Teresa stała już w kuchni, rozkładając słoiki i kapuściane liście na blacie.

– Ewelina, dziś kończymy partię z wczoraj. Trzeba to dobrze ubijać, żeby nie zapleśniało – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Zacisnęłam zęby, ale postanowiłam, że dziś powiem, co o tym wszystkich myślę. Bez krzyku. Po prostu – jasno i uczciwie.

– Pani Tereso, ja chciałam chwilę porozmawiać.

– Mów, mów. Tylko bierz się przy okazji za czosnek – odpowiedziała, podtykając mi główkę do obierania.

Odłożyłam ją z powrotem na stół.

– Pani Tereso, ja myślałam, że przyjechałam tu być z Tomkiem. Nie wiedziałam, że mam pracować w gospodarstwie.

– A co ty myślałaś, dziewczyno? Że na wsi się leży i pachnie? Tutaj każdy robi, co może. Jak cię matka nie nauczyła roboty, to my nauczymy.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– Przepraszam, ale ja nie jestem częścią jakiejś umowy. Nie przyjechałam tu pracować. Chciałam tu mieszkać.

– No i mieszkasz – rzuciła Teresa chłodno. – A że u nas dom to i praca, to się chyba rozumie samo przez się.

– Nie jestem na gospodarstwie zatrudniona! – wyrwało mi się.

– A kto mówił, że jesteś? Ale jak się je nasz chleb, to i ręce trzeba pobrudzić. Tu się nie leży jak królewna z miasta.

Stałyśmy naprzeciw siebie. Ona z tym swoim chłodnym spojrzeniem, ja z sercem, które waliło jak młotem. Zrozumiałam jedno: ona nigdy mnie nie zaakceptuje jako partnerki Tomka. Zawsze będę dla niej tylko tanią siłą roboczą.

Miałam dość tej chorej gry

Zeszłam po kubek do kuchni, myśląc, że wszyscy śpią. Była prawie północ. Nagle zatrzymałam się na schodach. Przez uchylone drzwi z salonu dochodziły głosy. Kto tam siedział po nocy?

– No i co z tą twoją panną? – to głos Teresy.

– Jeszcze trochę fochów i wróci tam, skąd przyjechała – dorzucił teść Marian. – Miastowe to tylko paznokcie malować potrafią, a nie porządnie ziemniaki kopać.

Zamarłam.

– Dajcie jej czas – usłyszałam Tomka. – Ona się przyzwyczai…

– Przyzwyczai?! – Teresie aż zadrgał głos. – Tu się albo robi, albo się wraca do miasta. My tu potrzebujemy ludzi, a nie księżniczek na ziarnku grochu.

Zimno rozlało mi się po karku. Wdarłam się do salonu bez pukania.

– Serio? Księżniczek? – warknęłam.

Wszyscy zamilkli.

– Nie jestem tu za karę! – kontynuowałam, cała drżąc. – Nikt mnie nie pytał, czy chcę być częścią waszego planu, ale nie mam zamiaru dłużej udawać, że mi to pasuje!

– Ewelina, my tylko… – zaczął Tomek, ale go uciszyłam ruchem ręki.

– Nie potrzebuję tłumaczeń. Wiem, co słyszałam. I wiecie co? Już mam dość tej gry. Nie jestem waszą pomocą, służącą ani kapuścianą babą!

Wyszedł za mną tylko pies. Reszta została z kwaśnymi minami, jakby surowy rabarbar zeżarli. Po raz pierwszy od przyjazdu poczułam się wolna. I jednocześnie... strasznie samotna.

Nie mogłam tak dłużej żyć

Szłam przez wieś w trampkach, z telefonem w jednej ręce i kurtką przewieszoną przez ramię. Noc była chłodna, ale nie czułam zimna – tylko gniew i żal, które mnie grzały od środka. Nie miałam planu. Po prostu musiałam się wydostać z tamtego domu. Nie chciałam patrzeć na Teresę, ani słyszeć, jak Tomek próbuje wszystko znowu „zrozumieć”. Zatrzymałam się dopiero pod domem sąsiadki – starszej pani, którą spotkałam kilka razy przy płocie. Nacisnęłam dzwonek z duszą na ramieniu. Drzwi uchyliły się po chwili.

– A ty to nie ta dziewczyna od Tomka? Co się stało, dziecko?

– Mogę się przespać u pani, gdziekolwiek? – wyszeptałam. – Po prostu… nie mam siły wracać.

Wpuściła mnie bez pytań. Podała herbatę, koc, a potem się przysiadła.

– Ja też dawno temu byłam tu „miastowa” – powiedziała, patrząc w dal. – I też myślałam, że tu będzie spokój i miłość. Ale wieś to twarda szkoła. Jak nie masz twardego charakteru, to cię połknie, przemieli i wypluje.

Zasnęłam, skulona na jej wersalce. Rano wróciłam do domu. Tomek siedział na schodach i wyglądał, jakby nie spał całą noc.

– Ewelina… ja…

Kocham cię, ale nie mogę tak żyć. Jak ktoś, kim nie jestem – przerwałam mu.

– Ja nie wiem, jak to wszystko pogodzić… – wyszeptał.

– Wiem. I właśnie dlatego jest mi jeszcze trudniej.

Miłość to nie wszystko

Rano spakowałam się w ciszy. Walizka była ciężka, ale nie bardziej niż to przygniatające uczucie w żołądku. Teresa przechodziła obok mnie w kuchni, jakby byłam duchem. Ani słowa. Nawet nie spojrzała. Marian westchnął tylko głośno, gdy zamknęłam z impetem zamek torby. Tomek wszedł do pokoju z oczami podkrążonymi i spojrzał na mnie jak dziecko, któremu właśnie odebrano ulubioną zabawkę.

– Zostań – powiedział cicho. – Spróbuję to zmienić. Porozmawiam z nimi. Może się wyprowadzimy… coś wymyślę.

– Może kiedyś – odpowiedziałam. – Ale nie teraz. Teraz muszę odzyskać siebie.

– Przecież ja cię kocham.

– A ja ciebie. Ale miłość to nie wszystko, jeśli trzeba codziennie zakładać cudzy kostium i udawać, że pasuje.

Podszedł i objął mnie, ale ja już byłam gdzie indziej. Myślami w moim starym mieszkaniu, w kuchni pachnącej kawą i wolnością. Przez sekundę pomyślałam, że gdyby poprosił trochę wcześniej, zanim poczułam się tak okrutnie zbędna, może bym i została. Ale było za późno...

– Jeśli coś się zmieni... – wyszeptałam – Jeśli ty się naprawdę zmienisz, nie tylko, że mówisz, że chcesz… może... wrócę.

Stał na ganku, gdy odchodziłam. Trzymał ręce w kieszeniach i patrzył za mną, jakby miał nadzieję, że się odwrócę. Nie zrobiłam tego. Walizka była zbyt ciężka. I moje serce też.

Teraz uczę się wybierać siebie

Kiedy zamknęłam za sobą drzwi mieszkania, zapadła cisza. Taka inna niż ta wiejska – bez cykania świerszczy, bez szczekania psów, bez stukotu wiadra o studnię. Tylko lodówka brzęczała jednostajnie. Usiadłam na podłodze, opierając plecy o ścianę. Walizka jeszcze stała w korytarzu, nierozpakowana.

Wyciągnęłam z szuflady zdjęcia. Ja na imprezie firmowej, ja z laptopem w kawiarni, ja i koleżanki w sukienkach na dachu biura. Kiedyś myślałam, że to wszystko mnie ogranicza, że życie w mieście mnie dusi. Teraz zrozumiałam, że to nie miejsce mnie dławiło, tylko zmęczenie życiem, brak bliskości. Naiwnie uwierzyłam, że znajdę ją gdzieś między kapustą a stodołą.

Nie żałowałam, że spróbowałam. Gdybym nie pojechała, całe życie zastanawiałabym się, jakby to było. Teraz wiedziałam. Wieś to nie tylko cisza i zapachy natury – to też ciężka praca, hierarchia i zasady, których nie rozumiem. A najbardziej bolało chyba to, że w całym tym układzie nikt nie zapytał mnie, czy chcę brać w tym udział. Jakby to rozumiało się samo przez się.

Może kiedyś znów pojadę do Tomka. Może. Ale tylko wtedy, gdy będę traktowana jak partnerka, nie narzędzie do kiszenia i zbiorów warzyw. Chciałam bliskości, a dostałam zadania do wykonania. Gorzej niż w korpo. Wróciłam do miasta, które znałam. Nie idealnego, ale mojego. I choć serce bolało, po raz pierwszy od miesięcy oddychałam pełną piersią. I uczę się wybierać siebie – nawet jeśli to tak boli.

Ewelina, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama