„Przyszła teściowa panoszyła się jak nadgorliwy kaowiec z PRL-u. Może i zostanę sama, ale nie dam sobie ustawiać życia”
„W mojej głowie kotłowały się pytania. Czy Piotr naprawdę mnie przedstawił jako „tę ważną”, jak mówił? Czy Teresa w ogóle wiedziała, że nie jesteśmy tu na tydzień, tylko na kilka godzin? I dlaczego nikt nie zapytał mnie, czy chcę iść na mszę, czy mam ochotę spotykać się z ciotkami, których nie znam?”.

- Redakcja
Kiedyś myślałam, że cenię sobie spokój i stabilizację. Ale odkąd jestem z Piotrem, nauczyłam się, że tak naprawdę najbardziej pragnę... autentyczności. Prawdy, nawet jeśli bywa niezręczna. Może dlatego tak bardzo mi się spodobał już na pierwszym spotkaniu – mówił rzeczy wprost, nie ściemniał. Miał w sobie coś nieprzefiltrowanego, naturalnego. Dłonie lekko zniszczone pracą w terenie, spojrzenie pewne, ale bez zadęcia. I to zdanie, które wypalił zaraz po tym, jak podałam mu rękę przy pierwszym spotkaniu:
– Masz w sobie coś niepokojącego. Ale to działa jak magnes.
Byłam zaskoczona – i zaintrygowana. Rok później, mieszkałam już z tym facetem, kłóciłam się z nim o naczynia w zlewie i całowałam go w czoło, kiedy zasypiał na kanapie. A teraz… teraz jechaliśmy razem do jego rodziców. Po raz pierwszy.
To był dopiero początek
– Tylko na jeden dzień – zaznaczył Piotr. – Obiad, może kawa, może spacer, zobaczysz, na spokojnie.
Przyjęłam to z ulgą. Miałam ciężki tydzień w pracy, marzyłam o czymś intymnym. Liczyłam na to, że wrócimy wieczorem do mieszkania, weźmiemy gorącą kąpiel, a potem wskoczymy pod koc z kubkiem herbaty i obejrzymy coś głupiego. Wspólne nicnierobienie – najlepszy sposób na bliskość.
Ale coś mnie gryzło. Piotr rzadko mówił o rodzinie. Jego ojciec – „wiecznie w garażu”, jak powtarzał. Mama – Teresa – niby ciepła, „ale lubi mieć wszystko pod kontrolą”. Nigdy nie zdradził zbyt wiele. A ja... ja nie lubię niespodzianek.
Zatrzymaliśmy się przed domem jego rodziców – typowa willa z lat 90., z przerostem tui przed wejściem i zbyt dużą flagą na maszcie. Wysiadłam z auta, poprawiając włosy, gdy z domu wyleciała kobieta w fartuchu i z szerokim uśmiechem.
– W końcu jesteście! Obiad już na stole! – zawołała, zanim zdążyłam się przywitać.
Nie wiem, czy to był jej ostry makijaż, czy raczej ton głosu, ale coś we mnie zadrżało. Ten dzień dopiero się zaczynał, a ja już czułam, że nie będzie mój.
Czułam tylko pustkę
Ledwo zdjęłam buty, a Teresa już zasypywała nas planem dnia. W kuchni unosił się zapach schabu w sosie i pieczonych ziemniaków, a ona uwijała się przy garnkach.
– Najpierw zjemy, bo obiad nie może czekać. Potem msza, no, przecież dziś pierwsza sobota. A po mszy przyjedzie wujek Stefan z ciocią Jolą, no i jeszcze Jadzia zadzwoniła, że może wpadnie z sernikiem.
Stałam przy stole i wciąż miałam na sobie kurtkę. Nawet nie zapytała, czy mam ochotę na obiad, czy może chcę się chwilę rozgościć. Spojrzałam na Piotra z niepokojem. Wzruszył ramionami z miną mówiącą: nie wiedziałem, że mama to tak rozpisze...
– Myślałam, że mamy jeden dzień tylko dla siebie – powiedziałam cicho, w jego stronę.
– Nie wiedziałem, serio. Mama mówiła tylko o obiedzie – szepnął, ale nie zabrzmiało to przekonująco. Jakby sam w to nie wierzył.
Usiadłam przy stole, w milczeniu nakładając sobie porcję mięsa. Teresa opowiadała dalej, z jakim entuzjazmem Jadzia piecze ten swój sernik „na spodzie z herbatników, bo tak zdrowiej”, a Piotr kiwał głową i śmiał się z anegdotki o tym, jak wujek Stefan kiedyś zapomniał o pogrzebie i przyszedł w kolorowej koszuli. Wszyscy się śmiali, ja tylko uśmiechałam się z grzeczności.
W mojej głowie kotłowały się pytania. Czy Piotr naprawdę mnie przedstawił jako „tę ważną”, jak mówił? Czy Teresa w ogóle wiedziała, że nie jesteśmy tu na tydzień, tylko na kilka godzin? I dlaczego nikt nie zapytał mnie, czy chcę iść na mszę, czy mam ochotę spotykać się z ciotkami, których nie znam?
Czułam się jak aktorka w cudzym przedstawieniu. Tyle że nikt nie wręczył mi scenariusza. Grałam rolę dziewczyny Piotra, ale wszystkie słowa wkładano mi w usta. A ja miałam tylko być – grzeczna, miła, wdzięczna. I uśmiechnięta.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy Teresa znów wzięła nas pod swoje skrzydła:
– No to szybciutko się zbierajcie, msza o siedemnastej, ale wcześniej jeszcze kawa, bo bez kawy nie ruszymy się z miejsca.
Patrzyłam, jak Piotr wstaje, jak pomaga jej odnieść talerze do zlewu, jak gładko dopasowuje się do tego świata, który nie potrzebował mojej obecności.
A ja, mimo pełnego brzucha, czułam się zupełnie pusta.
Byłam tym zmęczona
Po kawie poszłam do kuchni pod pretekstem pomocy. Chciałam na chwilę uciec od tego całego towarzystwa, od opowieści o cioci, która kiedyś była modelką, i wujku, który wciąż nie ma prawa jazdy, bo „tak mu dobrze”.
– Chciałam spędzić tylko trochę czasu z Piotrkiem, a nie z całą rodziną… – powiedziałam półgłosem, opierając się o blat.
– Ależ kochanie, przecież jesteś tu jak u siebie! – Teresa obróciła się z uśmiechem i podała mi cukiernicę.
Jak u siebie. To zdanie jakoś we mnie uderzyło. Czy ktoś mnie tu zapytał, czego chcę? Czy kogokolwiek interesuje, że miałam inne wyobrażenie tego dnia? Westchnęłam, pokiwałam głową i pomogłam jej przełożyć ciasto na talerz.
Piotr wchodził akurat do kuchni. Spojrzałam na niego, ale tylko wzruszył ramionami. Bez słowa. Jakby znów nie miał nic do powiedzenia.
Wróciłam do salonu i usiadłam obok Piotra. Nie dotknęłam sernika. Czułam, jak z każdą minutą coś we mnie gaśnie.
To nie było dla mnie
Wróciliśmy wieczorem. Droga minęła w ciszy, przerywanej jedynie sykiem ogrzewania i odgłosem wycieraczek. W mieszkaniu zdjęłam płaszcz i bez słowa poszłam do łazienki. Piotr zapytał, czy zrobić herbatę, ale nie odpowiedziałam.
Siedziałam później na kanapie, patrząc w ekran, który wyświetlał listę seriali, choć niczego nie oglądałam. Piotr przeszedł obok i usiadł w fotelu.
– No… było trochę intensywnie, co? – rzucił z wymuszonym uśmiechem.
– Nie sądziłam, że mam rywalizować z twoją matką i z całą rodziną o twoją uwagę – powiedziałam bez emocji.
Nie odpowiedział. Przełknął ślinę, jakby miał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Tego wieczoru nie rozmawialiśmy więcej. I przez kolejne dni też nie.
Cisza rozlała się między nami jak chłód. Jadłam sama. Zasypiałam odwrócona plecami. Odpowiadałam półsłówkami.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to naprawdę tylko o tę jedną wizytę chodziło, czy może o coś większego. O to, że zawsze miałam być jak miły dodatek. Dopasowana i bezkrytycznie przyjmująca to, na co nalegają inni.
Nie chciałam takiego traktowania
W końcu nie wytrzymał.
– Może trochę przesadzasz. Mama po prostu się cieszyła – powiedział, stając w drzwiach sypialni, gdzie właśnie składałam świeże pranie.
– Nie, Piotr. Przesadą jest zapraszać mnie na „jeden dzień”, a zastać rozpisany grafik jak w sanatorium – odparłam, nie patrząc na niego.
– To moja rodzina. Może powinnaś bardziej się otworzyć?
Odłożyłam bluzkę na krzesło.
– A może ty powinieneś mnie bardziej chronić?
Zamilkł. Stał nieruchomo, jakby nie wiedział, czy zrobić krok w moją stronę, czy się wycofać.
– Czułam się, jakby mnie tam w ogóle nie było – dodałam. – A ty? Byłeś tam, ale nie dla mnie. Ani razu nie zapytałeś, czy to wszystko mi pasuje.
Poczułam, że głos mi drży. Złość, zawód, bezradność – wszystko wypłynęło naraz. Łzy cisnęły się do oczu, chociaż wcale nie chciałam płakać. Nie przy nim.
– Ja... nie wiedziałem, jak zareagować – powiedział cicho.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam przez okno, próbując uspokoić oddech. W tamtym momencie zrozumiałam, że to nie była tylko jedna niezręczna wizyta. To był schemat. Sposób, w jaki mnie nie dostrzegał, moich uczuć i potrzeb.
Musiałam coś z tym zrobić
Wyszłam z mieszkania zaraz po śniadaniu. Piotr nie zapytał, dokąd idę. Może myślał, że chcę się przewietrzyć. A może nie chciał wiedzieć.
Szłam bez celu. Zatrzymałam się dopiero w parku, na pustej ławce, tuż przy placu zabaw. Siedziałam tam długo, patrząc na ludzi, którzy przyszli z psami, z dziećmi, ze sobą nawzajem. A ja? Ja byłam z sobą.
Zaczęłam się zastanawiać, czy tkwię w relacji, w której naprawdę ktoś mnie dostrzega i docenia. Czy to tylko coś w rodzaju wygodnej obecności – jestem, póki się uśmiecham i nie robię kłopotów. Póki wpisuję się w plany, nie stawiam pytań, nie domagam się miejsca przy stole.
Może już czas przestać być dodatkiem do czyjegoś życia. Może czas być sobą.
Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Karoliny.
– Mogę przyjechać? Chyba muszę zrobić coś dla siebie. Na serio – powiedziałam, gdy odebrała.
– Cokolwiek zdecydujesz. U mnie możesz czuć się jak u siebie. Zawsze – odpowiedziała bez chwili wahania, a ja wiedziałam, że to prawda.
Paulina, 29 lat
Czytaj także:
- „Toksyczna teściowa zatruwała mi życie, a mąż zapominał języka w gębie. Nie jestem synową na medal, ale bez przesady”
- „Teściowie zepsuli mój ślub, robiąc z niego festyn. Zemściłam się w okrutny sposób i teraz mąż nie chce mnie widzieć”
- „Mieliśmy za sobą paskudną separację. Wtedy nasza 6-latka zrobiła coś, czego nie zapomnimy do końca życia”