„Przyszli teściowie urządzili mi casting na synową. Razem z rodzicami odegraliśmy oscarowe role, żeby dobrze wypaść”
„Poprosiłam rodziców, żeby na jeden dzień znów stworzyli mi przykładny dom. Taki, jaki miałam kiedyś. Wszystko po to, żeby odegrać szopkę przed moimi przyszłymi, konserwatywnymi teściami. Efekt przerósł moje oczekiwania”.
- Gosia, 27 lat
Wieczór, podczas którego poznałam rodziców Tomka kosztował mnie więcej stresu niż matura czy egzamin na prawo jazdy. Tyle się wcześniej o nich nasłuchałam od znajomych mojego chłopaka, że na samą myśl o spotkaniu robiło mi się słabo.
– Gośka, tylko nie zapomnij przygotować się z katechizmu – żartowali koledzy Tomka z uczelni. – Na bank zostaniesz przepytana z głównych prawd wiary i dziesięciu przykazań.
Oni się śmiali, ale mnie nie było do śmiechu. Rodzice Tomka mieli opinię bardzo konserwatywnych i religijnych. Codziennie chodzili do kościoła, w domu cała rodzina modliła się przed jedzeniem, a wieczorem wspólnie odmawiali pacierz przed obrazem z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej. Podobno poświęconym przez samego biskupa, który nierzadko bywał na niedzielnym obiedzie w domu rodzinnym Tomka. Jego rodzice od lat byli zaangażowani w różne grupy kościelne. Prowadzili rekolekcje dla małżeństw, Andrzej, mój przyszły teść, z zawodu psycholog, prowadził w salce katechetycznej darmową terapię dla uzależnionych. Oboje z żoną angażowali się też w działalność Inteligencji Katolickiej.
To wszystko z jednej strony wzbudzało mój podziw, a z drugiej… przerażenie.
– Wiesz, to są naprawdę bardzo mili, towarzyscy ludzie – uspokajał mnie Tomek. – Ale mają po prostu twarde zdanie na pewne tematy i nie ma sensu z nimi o tym dyskutować. Uważają, że jedyna odpowiednia dla mnie dziewczyna musi być z porządnej, katolickiej rodziny z zasadami. Sama też powinna być religijna, żeby mogła te same wartości przekazać dzieciom. Ale nie ma co się tym zanadto przejmować. Jestem już dorosły, chodzę do kościoła w niedzielę, ale nie mam tak ortodoksyjnych poglądów jak oni. Po prostu dopóki z nimi mieszkam respektuję ich zasady, ale myślę swoje i zamierzam żyć tak jak sam chcę, a nie pod ich dyktando – przekonywał mnie Tomek przed spotkaniem z przyszłymi teściami.
Nie miałam innego wyjścia, musiałam kłamać
Zostałam rzetelnie poinstruowana. Gdy zapytają, czy jestem wierząca, lepiej żebym odpowiedziała, że tak. Gdy zapytają o priorytety życiowe, najlepiej dla świętego spokoju odpowiedzieć, że rodzina. Kiedy zagadają o moich rodziców, idealnie będzie roztoczyć przed nimi wizję szczęśliwego, kochającego się od dwudziestu pięciu lat małżeństwa, w którym nikt na nikogo nie podnosi głosu.
No i z tym właśnie był największy problem. O ile na pierwsze dwa pytania mogłam, niewiele mijając się z prawdą, odpowiedzieć zgodnie ze wskazówkami Tomka, to przy trzecim temacie musiałam sporo nafantazjować. Moi rodzice od dwóch lat żyli w separacji. Wcześniej też nie było za wesoło w domu. Gdy byłam w maturalnej klasie ojciec zakochał się w koleżance z pracy i miał romans. Mama długo udawała przede mną i moim bratem, że o niczym nie wie i wszystko jest w porządku. Ale jak tylko zdałam maturę i dostałam się na studia nie wytrzymała tego teatru pozorów i zażądała, żeby ojciec wyprowadził się z domu. Romans z koleżanką z pracy nie przetrwał próby czasu i rodzice od dwóch lat byli sami, ale rozwód wisiał w powietrzu. Wciąż było między nimi mnóstwo złych emocji. Gdy tylko się spotkali darli koty i dla wszystkich było lepiej, że mieszkali osobno.
Na kolacji u przyszłych teściów wypadłam podobno rewelacyjnie. Anna, matka Tomka była mną zachwycona.
– Jeszcze nigdy nie zareagowała tak pozytywnie na żadną z moich dotychczasowych dziewczyn – cieszył się Tomek.
– Pewnie zdobyłaś jej serce opowieścią, że przez kilka lat należałaś do katolickiego harcerstwa i brałaś udział w wielu akcjach charytatywnych – emocjonował się mój chłopak.
To prawda, tym mogłam się pochwalić przyszłej teściowej i nie musiałam zmyślać. Gorzej, gdy zapytała o rodziców. Ze strachu wydukałam kilka pustych frazesów o szczęśliwiej rodzinie i skupiłam się na tym, czym zawodowo zajmuje się mama. Jakoś poszło.
Trzy miesiące później Tomek poprosił mnie o rękę. Byłam szczęśliwa jak nigdy. Nie przypuszczałam, że zdobędzie się na to tak szybko. Wyjechaliśmy z paczką znajomych ze studiów na narty do Zakopanego. Był początek marca i to miał być nasz ostatni grupowy wyjazd przed obroną pracy magisterskiej. Oczywiście o oficjalnych wyjazdach z Tomkiem tylko we dwoje mogliśmy zapomnieć. Jego rodzice nie akceptowali wspólnego nocowania pary przed ślubem. Ale na wyjazdy grupowe przymykali oko. Myśleli, że śpimy osobno, dziewczyny w swoim pokoju, chłopaki w swoim.
Ostatniego dnia pobytu Tomek wcześniej zjechał ze stoku. Powiedział mi, że chciałby odpocząć, bo nadwyrężył sobie kolano, a mnie kazał zostać z dziewczynami i dalej korzystać z karnetów. Gdy po dwóch godzinach zjechaliśmy wszyscy do karczmy, czekała tam góralska kapela, która grała moją ulubioną piosenkę „All you need is love”, a Tomek przy wszystkich wyjął pierścionek i zapytał, czy zostanę jego żoną!
Odstawimy teatrzyk i po kłopocie?
Zaczęliśmy przygotowania do ślubu. Oczywiście pierwszą sprawą do zorganizowania było spotkanie rodziców moich i Tomka i wyprawienie oficjalnych zaręczyn. Niestety, bez tych wszystkich staropolskich obyczajów nie mogło się obejść. Zgodnie z tradycją, to moi rodzice powinni zaprosić na uroczysty obiad rodziców przyszłego pana młodego, a on powinien zjawić się z kwiatami dla mnie i dla mojej mamy, butelką dobrego alkoholu dla mojego ojca i przy nich wszystkich wygłosić mowę, w której to oficjalnie prosi moich rodziców o rękę ich córki. Na samą myśl o tym teatrzyku robiło mi się słabo. Ale wiedziałam, że głową muru nie przebiję. A Anna wybudowała gruby mur złożony z miłości do tradycji, obrzędów i religii.
– Jak nie zrobimy tego obiadu będę wysłuchiwał do końca życia, jaki to spotkał ją afront ze strony twojej rodziny – mówił Tomek. – Poza tym ona naprawdę chce poznać twoich rodziców i jest do nich bardzo pozytywnie nastawiona na starcie – przekonywał mnie.
Tak, tylko że przyszła teściowa nie znała prawdy o moim domu. Miała obraz rodziców, w których będzie się mogła odbijać jak w lustrze, a prawda jest taka, że moi staruszkowie nie byli ani specjalnie religijni, ani tradycyjni, a najgorsze było to, że jako małżeństwo praktycznie od kilku lat nie istnieli. Nie miałam wyjścia. Wiedziałam, że musimy z Tomkiem przetrwać w dobrej atmosferze z jego rodzicami do ślubu, a później, gdy będziemy już na swoim prawda może wyjść na jaw.
Któregoś wieczoru kazałam ojcu przyjechać do nas do domu i przeprowadziłam z rodzicami poważną rozmowę. Powiedziałam prawdę jak jest, co mi grozi i jaki jest plan, żeby temu zapobiec. Popatrzyli na siebie z głupimi minami, ale nawet nie skakali sobie do oczu i przyjęli wspólny front.
– No dobrze, skoro przez nas twój ślub ma zawisnąć na włosku, będziemy udawać szczęśliwą rodzinę – zgodziła się mama. – Nie wiem tylko, czy twój ojciec potrafi aż tak dobrze udawać – powiedziała zaczepnie. Tata nie skomentował tego, ale po minie widziałam, że pomysł jest mu jakby na rękę.
Na obiedzie odegrali oscarowe role. Byli bardzo naturalni i wcale nie przesadzali ze sztuczną serdecznością. Byli po prostu mili, zabawni, odnosili się do siebie z sympatią i szacunkiem jak za dawnych, dobrych lat. Ojciec nawet został po wyjściu gości i pomógł mamie sprzątać.
– No tego nie obejmuje twoja gaża aktorska – zażartowała mama, gdy ojciec zaczął znosić naczynia do kuchni.
– Już mój menadżer się tym zajmie – śmiał się tata.
Widać, spodobała im się ta zabawa w dom.
Dość kłamstw
Teściowie bardzo polubili moich rodziców. Cieszyli się razem z nami na ślub i koniecznie naciskali na rewizytę.
– Gosiu, przekaż mamie i tacie, że serdecznie zapraszamy ich do nas w niedzielę na działkę – powiedziała mi, mama Tomka, gdy któregoś dnia od niego wychodziłam. – Wy oczywiście też jesteście zaproszeni z Tomkiem. To takie budujące, że zaraz stworzymy rodzinę.
Nie wytrzymałam tego. Miałam chyba zły dzień, albo po prostu nie chciałam już dłużej zmuszać rodziców do odgrywania kogoś, kim nie są.
– Przykro mi, ale rodzice nie przyjadą – powiedziałam chłodno.
Tomek pobladł.
– Powtórzę mamie, pewnie chętnie przyjedzie, ale raczej bez taty, bo od dwóch lat nie mieszka z nami i nie spędzamy niedzielnych popołudni razem – ucięłam krótko.
Wyszłam z domu i spodziewałam się najgorszego. Wiedziałam, że jestem skreślona u Anny. Pewnie będzie teraz namawiać Tomka do zerwania zaręczyn, zrobi ze mnie potwora. Wieczorem zjawił się mój narzeczony. Był dziwnie spokojny.
– To była prawdziwa godzina szczerości – uśmiechnął się. – Chyba jeszcze nigdy nie wygarnąłem własnej matce tak bardzo jak dziś. Ale dobrze się stało. Powiedziałem jej, że nie mam zamiaru udawać kogoś, kim nie jestem ani zmuszać mojej dziewczyny do tego, żeby występowała w chorym castingu na synową. Mama się popłakała, ale chyba zrozumiała, że mam swoje zdanie, a my wcale nie jesteśmy tacy źli, chociaż nieidealni – przytulił mnie.
O takim prezencie ślubnym od rodziców nawet nie śniłam
Nie wiem, jak to się stało, bo nikt ich oto nie prosił, ale moi rodzice przyjechali na nasz ślub jednym samochodem i nadal grali wzorowe małżeństwo.
– Naprawdę możecie już przestać – szepnęłam do nich. – Oni już o wszystkim wiedzą, nie będę dłużej odgrywać tej maskarady tylko dlatego, że matka mojego narzeczonego ma ambicje dyktowania wszystkim wokół jak mają żyć.
– Ale my niczego nie udajemy – uśmiechnął się tata.
Cały czas trzymał mamę za rękę.
– Ale jak to? – byłam zszokowana.
– Ojcu spodobała się zabawa w szczęśliwe małżeństwo – zaśmiała się mama. – Mnie w sumie też. Chyba jesteśmy niezłymi aktorami – żartowała. – Nie wiem, jak będzie dalej, ale tato znów się do nas wprowadzi – dodała. – Chyba nie będziesz miała z tym problemu, bo przecież od jutra zamieszkasz ze swoim mężem.
– Jak mogłoby mi to przeszkadzać? – zapytałam, czując, że łzy wzruszenia napływają mi do oczu. – Chodźcie już, bo przez te wasze numery spóźnię się na własny ślub…