Reklama

Nie wiem, czy był to pierwszy czy już dziesiąty raz, kiedy znowu pomyślałam, że może ten wyjazd nas uratuje. Siedziałam z laptopem na kolanach, a ekran świecił pięknymi zdjęciami apartamentu nad chorwackim morzem. Niebieska woda, białe ściany, ogromny taras z widokiem jak z filmu romantycznego. Westchnęłam, słysząc chrzęst chipsów jedzonych przez Bartka obok mnie na kanapie.

Reklama

– Zobacz – odwróciłam ekran w jego stronę. – To wygląda idealnie, co nie? Może nas to jakoś naprawi, co?

Bartek oderwał wzrok od telefonu, zerknął na zdjęcia, a potem znów na ekran komórki.

– Yhy, ładnie – mruknął bez entuzjazmu. – A cena jaka?

Od razu mnie tym zirytował. Ostatnio wszystko sprowadzał do pieniędzy, pragmatyzmu, logiki. Ja potrzebowałam emocji, piękna, chwili dla nas.

– Cena nie taka zła – powiedziałam lekko, udając, że to nieistotne. – Najważniejsze, żebyśmy odetchnęli.

Jego milczenie było aż nazbyt wymowne.

Droga do Chorwacji zaczęła się tak sobie – Bartek starał się żartować, choć żarty były sucharami i trochę wymuszone. Próbowałam się śmiać, ale czułam, że coś nie gra, że ta podróż nie będzie taka, jak sobie wymarzyłam.

– Wiesz, że jakby co, to mogę sprzedać cię za wielbłądy – rzucił, próbując być zabawny.

– Tam nie ma wielbłądów – odparłam bez uśmiechu.

– O widzisz, to będę musiał poszukać czegoś innego – próbował dalej.

Milczałam. Patrzyłam na mijane krajobrazy, które nie cieszyły mnie już tak, jak powinny. Zaczynałam się niepokoić, że to, co miało nas scalić, być może jeszcze bardziej nas rozbije. Ale jeszcze się łudziłam. Jeszcze miałam nadzieję.

Zamiast luksusu odpadający tynk

Kiedy po kilkunastu godzinach jazdy samochodem w końcu dotarliśmy na miejsce, czułam ogromną ulgę. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę ten rajski apartament, w którym mieliśmy spędzić najbliższy tydzień. Otworzyłam drzwi, rzuciłam torbę na podłogę i zamarłam. Pomieszczenie w niczym nie przypominało bajecznego wnętrza ze zdjęć. Zamiast delikatnych zasłon, białych ścian i eleganckich mebli, przywitał nas zapach wilgoci, odpadający tynk i łóżko stojące na... cegłach! Serce zaczęło mi walić ze złości i rozczarowania.

To ma być ten luksus?! Łóżko na cegłach, Bartek! – wyrzuciłam z siebie zdenerwowana.

Spojrzał na mnie beznamiętnie, wzruszył ramionami i rzucił torbę na ziemię obok mojej.

– No sorry, Natalia, nie jestem agentem FBI, żeby sprawdzać autentyczność zdjęć. Zresztą to ty wybierałaś – odparł z ironią, rozglądając się po pokoju.

– Ale przecież miałeś złe przeczucia, mówiłeś, że coś tu śmierdzi. I co? Mimo to zarezerwowałeś!? – byłam coraz bardziej wzburzona.

Bartek westchnął ciężko, jakby moja reakcja była przesadzona i kompletnie niepotrzebna.

– Mieli dobre opinie, tanio było. Zresztą, po co robić aferę, skoro i tak już zapłacone? – mruknął, unikając mojego wzroku.

Byłam jeszcze bardziej wściekła. Wszystkie moje oczekiwania, cała ta nadzieja, że wyjazd pomoże nam odbudować naszą relację, runęły w jednej chwili. Miałam wrażenie, że już dłużej nie mogę oddychać w tym miejscu, że jestem uwięziona w jakiejś chorej rzeczywności, od której nie mam jak uciec. Rozejrzałam się raz jeszcze z niesmakiem, zauważając plamy na ścianach i stare, odrapane meble. Zaczynałam wątpić, czy Bartek jest jeszcze osobą, z którą chcę dzielić takie momenty. Słowa więzły mi w gardle. Odwróciłam się w stronę drzwi.

– Zostajemy tu? Naprawdę chcesz tu zostać? – spytałam cicho, bezradnie.

– A mamy jakiś inne wyjście? – odpowiedział Bartek obojętnie i zaczął rozpakowywać swoje rzeczy.

Nie powiedziałam już nic. Byłam zbyt zmęczona, zbyt rozczarowana, żeby ciągnąć tę rozmowę. Nie przeczuwałam jeszcze, że to, co właśnie zobaczyłam, było tylko początkiem czegoś znacznie gorszego.

Wpadłam w panikę na serio

Drugiego dnia obudziłam się, czując piekące swędzenie na całym ciele. Z trudem zwlekłam się z łóżka, podeszłam do lustra i aż cofnęłam się z przerażenia. Cała byłam pokryta czerwonymi plamami. Skóra paliła mnie żywym ogniem. Odwróciłam się w stronę łóżka, żeby powiedzieć o tym Bartkowi, ale on leżał skulony, zakopany po uszy w kołdrze.

– Bartek, zobacz, coś mnie wysypało! To pewnie od tej wilgoci, chyba powinniśmy wracać – powiedziałam nerwowo, próbując się opanować.

On tylko wymamrotał coś niezrozumiałego, nie podnosząc nawet głowy.

– Hej, słyszysz mnie? Spójrz na mnie, mam plamy wszędzie! Chcesz zostać i tu pochorować sie na amen? – uniosłam głos, a w moim tonie dało się słyszeć coraz większą desperację.

Dopiero wtedy spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem. Był blady, spocony, z gorączkowym rumieńcem na twarzy. Wpadłam w panikę już na serio.

– Natalia, uspokój się, no to jedź sama, co się tak drzesz? – odparł słabo, próbując się wyprostować, ale natychmiast opadł z powrotem na łóżko.

Podbiegłam do niego, położyłam mu rękę na czole – był rozpalony.

– Nie jesteś w stanie prowadzić, masz chyba gorączkę! Zobacz, jak ty wyglądasz! – rzuciłam mu z wyrzutem.

– Nie dramatyzuj. – próbował bagatelizować, ale widziałam, że był ledwo przytomny.

Sytuacja mnie przerosła. To musiał być jakiś paskudny wirus. Już wcześniej miałam poczucie, że ten wyjazd to porażka, a teraz z każdą chwilą to przekonanie stawało się boleśnie oczywiste. Sięgnęłam po telefon, próbowałam się dodzwonić do właściciela apartamentu, ale nikt nie odbierał. Rzuciłam komórkę na łóżko i zrezygnowana usiadłam obok Bartka. Kłóciliśmy się już o wszystko: o wodę, o jedzenie, o samochód, a teraz nawet o to, czy jesteśmy chorzy naprawdę, czy może przesadzamy. Wszystko było pretekstem, żeby się wściekać. Najgorsze było jednak to, że zaczynało mi być wstyd.Wstydziłam się tego, że dałam się nabrać – i na apartament, ale może też i na Bartka. Na nasz związek, który był tylko udawaniem. Siedziałam obok niego, patrzyłam, jak próbuje zasnąć, i uświadomiłam sobie, że już dawno przestaliśmy być razem. A może nawet nigdy nie byliśmy zespołem. Zamiast troski i współczucia czułam jedynie obojętność zmieszaną z rozczarowaniem. A przecież nie tak miało być.

Nie lubiliśmy się nawet za bardzo

Powrót do domu był milczący i ciężki. Jechałam, skupiona na drodze, czując jak moje ciało mnie swędzi, a głowa puchnie od myśli, które napawały mnie coraz bardziej smutkiem i goryczą. Bartek siedział obok, z gorączką, owinięty kocem, unikał mojego wzroku, jakbyśmy byli dla siebie obcymi ludźmi. Każde z nas tkwiło w swojej złości, a atmosfera gęstniała z kilometra na kilometr.

W domu sytuacja nie wyglądała lepiej. Dalej byliśmy osłabieni, zirytowani sobą nawzajem i własną bezsilnością. Próbowałam zająć się Bartkiem, parzyłam mu herbatę, podawałam lekarstwa, choć sama byłam ledwo żywa. On jednak się ode mnie odciął, jakby chciał pokazać, że mnie nie potrzebuje. Obserwowałam go w milczeniu, czując się coraz bardziej obco w moim własnym domu. W końcu nie wytrzymałam. Pewnego popołudnia, kiedy siedziałam obok niego na kanapie, poczułam, że dłużej już nie mogę tego ciągnąć.

My się już nawet nie lubimy. Może to było oczywiste już wcześniej, ale teraz mam tego dość. Nie mam już na to ochoty – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Czekałam na jakąkolwiek reakcję, słowo sprzeciwu lub zgody, ale on tylko wpatrywał się tępo w ekran telewizora, jakby mnie nie słyszał. Cisza w tym momencie bolała bardziej niż najkrótsze zdanie.

– Nawet teraz nic nie powiesz? – spytałam, próbując ukryć drżenie głosu.

Milczał dalej, a ja poczułam, że coś się definitywnie skończyło. Zdałam sobie sprawę, że być może od dawna żyliśmy razem tylko z przyzwyczajenia, unikając rozmów o tym, co naprawdę nas boli. W głowie zaczęły kłębić mi się pytania, których wcześniej nie miałam odwagi sobie zadać. Czy ja naprawdę byłam z nim szczęśliwa, czy tylko bałam się zostać sama? Czy oboje zmieniliśmy się aż tak bardzo, czy może po prostu nigdy się nie znaliśmy?

Patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy jest w nim jeszcze coś z osoby, którą kiedyś pokochałam. Wiedziałam jedno – że ten wyjazd był jak nieudana próba reanimacji związku, który już dawno ledwie dyszał. A my jedynie oszukiwaliśmy się, próbując odwlec nieuniknione. Wyszłam do drugiego pokoju, czując, że tym razem to już naprawdę koniec. Nie potrzebowałam już jego odpowiedzi. Cisza oddała wszystko.

Nie byłam gotowa, ale to jedyna droga

Minął tydzień od naszego powrotu, a ja wciąż próbowałam dojść do siebie – zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Ból i pustka, które narastały we mnie każdego dnia, wydawały się być coraz bardziej dotkliwe. Bartek wyprowadził się do matki i milczał. Ani nie pisał, ani nie dzwonił, jakbym nagle przestała istnieć. W mieszkaniu zostało jeszcze kilka jego rzeczy, które zaczęły mnie drażnić, przypominając o tej dziwnej, nieskończonej sytuacji. Ja też nie szukałam kontaktu, choć każde spojrzenie na telefon wywoływało u mnie dziwne ukłucie.

Któregoś wieczoru, zmęczona ciszą i samotnością, usiadłam na podłodze z laptopem i zaczęłam przeglądać nasze stare zdjęcia z wakacji sprzed lat. Uśmiechy na naszych twarzach wyglądały tak szczerze, tak niewinnie. Łzy zaczęły płynąć mi po policzkach. Nie wiedziałam, czy to był płacz z żalu za tym, co straciłam, czy może z ulgi, że już nie muszę udawać, że wszystko jest w porządku. To było dziwne, jakby z każdym kolejnym zdjęciem coś we mnie coraz bardziej gasło. Nie wiedziałam, co dalej robić z tym wszystkim. Nie chciałam już czekać, aż Bartek sam się domyśli, że powinien zabrać swoje rzeczy. Napisałam krótką wiadomość: „Zabrałbyś swoje rzeczy”.

Przez chwilę wpatrywałam się w ekran, czekając na jakiś znak, że odczytał, że zareagował. Nic takiego się nie stało. Cisza była jeszcze bardziej dojmująca niż wcześniej. Byłam sama, z tym wszystkim, co się wydarzyło i ze świadomością, że to nie tylko ten wyjazd był kompletną porażką. Wreszcie widziałam jasno, że nasz związek już od dawna wisiał na włosku. A może nawet nie było już czego zrywać – może tylko długo nie chcieliśmy tego przyznać sami przed sobą. Usiadłam na kanapie, otuliłam się kocem i pozwoliłam sobie płakać. Wiedziałam, że te łzy są potrzebne. Że muszę się w końcu pogodzić z tym, że pewne rzeczy już nigdy nie wrócą. Choć nie byłam gotowa jeszcze na życie bez niego, to czułam, że być może tylko w ten sposób mogę odzyskać samą siebie.

Natalia, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama