„Randka w ciemno miała uleczyć mój zawód miłosny. Nie wiedziałam, że spotkam na niej kogoś, kogo nie chcę znać”
„Spojrzałam na niego osłupiała. Żadnego znaku, że mnie poznaje. Ani jednej zmarszczki na czole, ani zająknięcia. Jakby dziesięć lat temu nigdy nie istniało. Jakbym nie spała z nim przez dwa lata. Jakby nie obiecywał, że będzie zawsze. A potem... po prostu się rozpłynął. Czy to możliwe, że naprawdę mnie nie poznaje?”

- Redakcja
Z zewnątrz wyglądam na osobę, która ogarnia życie – i czasem nawet sama w to wierzę. Ale wystarczy ciche powiadomienie z aplikacji randkowej, by poczuć to stare ukłucie w klatce piersiowej. Bo on tam ciągle siedzi. W mojej głowie. Robert. Mężczyzna, który zniknął bez słowa, zostawiając tylko pytania. Dlatego kiedy zgodziłam się pójść na randkę z kimś nowym, miałam nadzieję, że ruszę dalej. Nie wiedziałam, że wrócę do punktu wyjścia.
Czy to możliwe, że mnie nie poznaje?
Siedziałam przy stoliku w rogu eleganckiej restauracji, nerwowo mieszając łyżeczką herbatę, chociaż zdążyła już wystygnąć. Pojawiłam się tu dziesięć minut przed czasem, bo nie znoszę się spóźniać. W ogóle randki przez aplikację to dla mnie zupełna abstrakcja, ale coś mnie tknęło. Może desperacja? A może złudna nadzieja, że jeszcze potrafię zacząć od nowa.
W drzwiach stanął mężczyzna. Wysoki, zadbany, ubrany w prostą, granatową marynarkę. I wtedy poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku.
To był Robert. Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że śnię. Ale on podszedł do stolika z uśmiechem na twarzy, zupełnie jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy.
– Cześć, Dorota? Miło cię wreszcie poznać. Na zdjęciach wyglądasz świetnie – powiedział swobodnym tonem i usiadł.
Zawahałam się. Próbowałam coś powiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle.
– Yyy… Cześć… Robert, tak? – wydukałam, czując, jak serce zaczyna mi bić coraz szybciej.
– Zgadza się. Co zamawiamy?
Spojrzałam na niego osłupiała. Żadnego znaku, że mnie poznaje. Ani jednej zmarszczki na czole, ani zająknięcia. Jakby dziesięć lat temu nigdy nie istniało. Jakbym nie spała z nim przez dwa lata. Jakby nie obiecywał, że „będzie zawsze”. A potem... po prostu się rozpłynął.
Zacisnęłam dłonie na serwetce. Próbowałam znaleźć choćby jeden ślad znajomości w jego oczach. Nic. Czy to możliwe, że naprawdę mnie nie poznaje?
Spojrzałam mu prosto w oczy i spytałam
Patrzyłam na niego, jak mówi o winie, które ostatnio odkrył. O podróży do Porto. O tym, że właśnie wrócił z wyjazdu służbowego. Uśmiechał się, jakby był na typowej randce z obcą kobietą. A ja siedziałam, słuchałam i próbowałam nie wybuchnąć.
– A ty? Czym się zajmujesz? – zapytał uprzejmie.
– Marketing. Od kilku lat. Wcześniej... no, wcześniej studiowałam – upiłam łyk wody. – A ty? Gdzie teraz pracujesz?
– Wiesz co... trochę tu, trochę tam. Konsulting. Nudne rzeczy, nie chcę cię zanudzać – odpowiedział nonszalancko.
Zacisnęłam zęby. Konsulting. Dokładnie to samo mówił mi dziesięć lat temu. Dokładnie tymi słowami. Przypadek?
– Robert... – spojrzałam mu prosto w oczy. – Czy ty naprawdę nie wiesz, kim jestem?
Zawahał się tylko na moment, niemal niezauważalnie.
– Nie bardzo. Mieliśmy się dziś poznać, prawda?
– Jesteś bezczelny. Zostawiłeś mnie dziesięć lat temu. Bez słowa. Po dwóch latach związku. Po wszystkim, co razem przeszliśmy.
Zamilkł. Patrzył na mnie, jakbym mówiła w obcym języku. A potem, spokojnym tonem, powiedział:
– Musisz mnie z kimś pomylić.
Jakby wbito mi nóż. Próbowałam zachować twarz, ale czułam, jak zaciska mi się gardło. Chciałam wstać, wyjść, zatrzasnąć za sobą tę historię. Ale coś mnie trzymało. Może ten niedokończony żal, który przez lata tylko przykryłam kolejnymi warstwami pozornej stabilności.
Nie potrafiłam tego tak zostawić
Nie mogłam spać. Wierciłam się w pościeli, co chwilę sprawdzając telefon, jakby miał się odezwać. Ale przecież on nawet nie przyznał, że mnie zna. A ja... ja czułam się jak idiotka. Naiwna, wplątana znowu w coś, czego powinnam była unikać. Ale nie potrafiłam tego tak zostawić.
Włączyłam stary telefon, który leżał na dnie szuflady. Nadal tam był – w folderze „On”. Wiadomości sprzed lat. „Tęsknię”. „Zadzwonię później”. Niby zwykłe zdania, a jednak miały wtedy dla mnie znaczenie. Przewijałam rozmowy jak film, którego końcówka nigdy nie została nagrana.
Początki były piękne. Poznaliśmy się na uczelni. Zabrzmiało jak bajka: wspólne projekty, wieczory przy winie, jego dłoń na mojej szyi, kiedy zasypiałam na jego ramieniu. A potem... zaczęło się wyciszanie. Coraz rzadsze wiadomości. Coraz więcej wymówek. Aż w końcu cisza. Jakby wyparował.
Napisałam mu. Na aplikacji randkowej, przez którą się „poznaliśmy”.
– Wiesz, że to ja, prawda?
Czekałam. Serce waliło mi jak oszalałe.
Odpisał po dwóch godzinach.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
Tyle.
Patrzyłam na ekran, nie mogąc uwierzyć. To był ten moment, kiedy poczułam, że albo się za tym zamknę, albo będę się dławić tą historią kolejne dziesięć lat.
Zaczęłam szukać jego profilu w mediach społecznościowych. Znalazłam adres firmy, adres zamieszkania. Podjęłam decyzję. Musiałam to zakończyć, twarzą w twarz.
Drzwi otworzyła kobieta
Stałam pod domem, który znalazłam przez jego firmowy profil. Szykowna kamienica z ciemnoszarymi oknami, w której każde mieszkanie mówiło „stać mnie na to”. Długo nie mogłam się zdecydować, czy nacisnąć dzwonek. A potem drzwi otworzyła kobieta. Wysoka, atrakcyjna, ubrana w wełniany sweter i jeansy, których nie kupisz w zwykłej sieciówce.
– Dzień dobry. Robert jest w domu? – zapytałam.
– A o co chodzi? – zmierzyła mnie wzrokiem, po którym poczułam się jak uczennica w sekretariacie.
– Sprawa prywatna. Dawna znajoma.
W tle usłyszałam jego głos.
– Kto to?
Kiedy podszedł do drzwi i mnie zobaczył, moment zawahania był niemal niedostrzegalny. Ale był. Spojrzał na mnie inaczej niż w restauracji. Już nie jak na nieznajomą.
– Dorota… – powiedział cicho.
Kobieta spojrzała na niego z podejrzliwością.
– Znasz ją?
Nie odpowiedział.
– Dlaczego udawałeś, że mnie nie znasz? – zapytałam wprost.
Westchnął, opierając się o futrynę.
– Bo myślałem, że to jedyny sposób, żeby się z tym zmierzyć. Nie miałem odwagi, żeby cię przeprosić. Tchórz ze mnie.
– Robert?! – Kobieta obok niego wyraźnie traciła cierpliwość.
– Wtedy... byłem w rozsypce. Wyjechałem. Nie miałem siły wracać, a potem było już za późno.
Patrzyłam na niego i czułam tylko zmęczenie. Tyle lat czekania na odpowiedź. I dostałam ją – ale nie przyniosła ulgi.
Żyłam w cieniu tych pytań
Nie odpowiedziałam nic. Odwróciłam się i zeszłam po schodach. Jego głos jeszcze próbował mnie zatrzymać – „Dorota, zaczekaj” – ale nie zatrzymałam się nawet na sekundę. Na zewnątrz było chłodno, jakby jesień przyszła o kilka dni za wcześnie. Szłam szybko, nie patrząc przed siebie. Gdy dotarłam do najbliższej ławki, usiadłam i w końcu pozwoliłam sobie płakać.
Ale to nie był płacz rozpaczy. Raczej zmęczenia. Wypłakiwałam te wszystkie lata, w których próbowałam sobie wyobrazić, dlaczego zniknął. Czy coś się stało? Czy to ja zrobiłam coś źle? Czy miał wypadek, może umarł? Żyłam w cieniu tych pytań. A on… po prostu nie miał odwagi. I teraz miał nową kobietę, nowe życie, i wystarczyło, że powiedział „tchórz ze mnie”, a ja miałabym się z tym pogodzić?
Przewinęłam telefon. Otworzyłam folder „On” i jednym ruchem – usuń wszystko. Później aplikacja randkowa. Usuń konto. Potem kontakt – „Robert” – usuń. Czułam się, jakbym ściągała z siebie kolejne warstwy starej skóry.
Wróciłam do domu. Włączyłam pralkę, nastawiłam czajnik. Weszłam na balkon i spojrzałam w niebo. „To nie była miłość” – przemknęło mi przez głowę.
Potrzebowałam zakończenia
Minęły trzy tygodnie. Nie wróciłam na aplikację. Nie dlatego, że przestałam wierzyć w ludzi. Po prostu przestałam wierzyć, że znajdę coś wartościowego, jeśli sama nie wiem, czego szukam. Przez całe dorosłe życie budowałam się wokół jednej historii – tej, która nie miała zakończenia. A teraz w końcu mogłam ją domknąć.
Przyjaciółka zapytała mnie pewnego razu: „Gdyby on wtedy wrócił, co byś zrobiła?” I pierwszy raz odpowiedziałam szczerze: „Wróciłabym do niego. Bez pytań”.
To mnie przeraziło. Bo zrozumiałam, że bardziej niż miłości potrzebowałam zakończenia. Porządku. Chronologii. A życie nie zawsze to daje. Czasem ludzie znikają. Czasem nie dlatego, że nas nie kochali – tylko dlatego, że nie potrafili kochać nikogo, nawet siebie.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś kogoś pokocham. Ale teraz wiem, że już nie noszę w sobie tej historii jak ciężaru. Robert przestał być niewidzialnym cieniem. A ja zaczęłam żyć własnym światłem.
Dorota, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na dyniowej farmie odkryłyśmy swoje sekrety. Gdy w siostrze kiełkowała pesteczka, jej narzeczony uprawiał mój ogródek”
- „Miałam już wychodzić ze sklepu, ale coś mnie tknęło. Kupiłam zdrapkę i do dziś nie mogę uwierzyć w to, co się stało”
- „Po 40 latach moim rodzice wnieśli o rozwód. Mieli powód, dla którego przez prawie pół wieku ukrywali prawdę”