„Randkowałam z 30-latkami, żeby poczuć, że po 50. wciąż jestem kobietą. Były mąż jeszcze zatęskni za tym, co stracił”
„Założyłam konto w aplikacji randkowej. Wpisałam, że mam 45 lat. Tyle miałam, kiedy ostatni raz czułam się piękna. I zaczęłam randkować. Z młodszymi. Nie żeby się zakochać. Nie żeby szukać męża. Tylko po to, żeby jeszcze raz poczuć, że coś znaczę”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam znikać. Może to było wtedy, gdy Michał spakował walizki i wyniósł się do Klaudii – tej wiecznie uśmiechniętej dziewczyny o fryzurze jak z reklamy szamponu. Może wcześniej, gdy Andrzej – mój były mąż – powiedział, że „zwyczajnie się wypalił” i wyprowadził się do jakiejś młodszej koleżanki z pracy, zostawiając mnie z opłatami, rachunkami i pustą sypialnią. A może wtedy, gdy po raz pierwszy spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i nie rozpoznałam kobiety, która kiedyś była mną.
Mam 53 lata. Jestem nauczycielką języka polskiego w liceum. Mam syna, który już mnie nie potrzebuje, i byłego męża, który mnie nie chciał. Mam mieszkanie, które kiedyś tętniło życiem, a teraz jest zbyt ciche. Mam też szafę pełną rzeczy, które już do mnie nie pasują – zbyt jaskrawych, zbyt opiętych, zbyt optymistycznych.
Kiedyś byłam kobietą. Tą, która potrafiła się śmiać do rozpuku, zadziornie flirtować w sklepie i tańczyć do trzeciej nad ranem. Teraz jestem „panią Małgosią” – uprzejmą, trochę zmęczoną nauczycielką, która pachnie cynamonem i ciągle pyta uczniów, czy przeczytali lekturę.
A jednak... gdzieś głęboko we mnie nadal tli się iskra. Potrzeba bycia widzianą. Potrzeba, by ktoś spojrzał na mnie nie jak na matkę, nauczycielkę, kobietę po przejściach, ale po prostu – jak na kobietę.
Właśnie dlatego to zrobiłam. Założyłam konto w aplikacji randkowej. Wpisałam, że mam 45 lat. Tyle miałam, kiedy ostatni raz czułam się piękna. I zaczęłam randkować. Z trzydziestolatkami. Nie żeby się zakochać. Nie żeby szukać męża. Tylko po to, żeby jeszcze raz poczuć, że coś znaczę. Że jestem. Że nie zniknęłam.
Szybko mnie rozszyfrowała
Siedziałyśmy z przyjaciółką w naszej ulubionej kawiarni przy rynku. Sobota, południe, stolik przy oknie. Od zawsze lubiłam to miejsce – gwar rozmów, zapach świeżo mielonej kawy, odgłosy stóp na bruku. Ale dziś czułam się tu jak intruz. Jakbym była o jedno pokolenie za stara.
– To jak długo już się z nimi umawiasz? – zapytała Agnieszka, sącząc latte z kubka i zerkając na mnie znad okularów przeciwsłonecznych.
– Z kim? – udałam, że nie rozumiem, ale wiedziałam, że nie odpuści.
– Z tymi... młodziakami – prychnęła, a potem dodała z uśmiechem: – No powiedz, proszę, że to nie tylko dla seksu. Choć i to bym ci wybaczyła.
Zarumieniłam się jak nastolatka. Ale szybko odzyskałam rezon.
– Od paru miesięcy – wzruszyłam ramionami. – To zaczęło się przypadkiem. Michał wtedy się wyprowadził, było mi tak cholernie pusto. Więc założyłam konto. Trochę dla żartu. A trochę z desperacji.
– I co? – Agnieszka się pochyliła. – Jacy oni są?
Westchnęłam, próbując znaleźć słowa.
– Są... inni. Inni niż Andrzej. Inni niż wszyscy, których znałam. Są bezczelni, zabawni, nie boją się mówić komplementów. Nie patrzą na mnie jak na kogoś „po przejściach”. Z nimi... czuję się lekka.
Agnieszka spojrzała na mnie z mieszaniną rozbawienia i litości.
– Wiesz, że to nie potrwa wiecznie?
– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale kiedy jestem z nimi, nie myślę o przyszłości. Myślę tylko o tym, że jestem. Tu i teraz.
Nie powiedziałam jej wszystkiego. Nie powiedziałam, jak bije mi serce, gdy czekam na wiadomość. Jak długo szykuję się przed randką. Jak patrzę w lustro i widzę kobietę, której prawie nie pamiętałam. I jak boli, kiedy randka się kończy, a ja wracam do pustego mieszkania.
Lubił starsze kobiety
Spotkałam Roberta w poniedziałek. Miał być tylko jeden drink. Półtorej godziny rozmowy, uśmiech, może lekki flirt. Nic więcej. Miałam beżowy sweter, rozpuszczone włosy, lekki makijaż. Bez szaleństw – chciałam wyglądać „naturalnie”, ale nie nudno. Tak, jakbym nie starała się za bardzo, choć przecież starałam się jak diabli.
Czekał już przy stoliku. Wysoki, szczupły, z brodą. Miał na sobie granatową kurtkę i wyglądał trochę niechlujnie, ale ten nieład był jakiś… celowy. Siedział z nonszalancją, jakby cały świat był mu obojętny.
– Małgorzata? – uśmiechnął się i wstał. – Robert.
– Miło cię poznać – podałam mu rękę, którą ujął zaskakująco delikatnie.
Zamówiliśmy drinki i rozmawialiśmy. O filmach. O książkach. O tym, że nie lubi poniedziałków. A potem o tym, że lubi starsze kobiety.
– Serio? – zapytałam, unosząc brew.
– Mhm – uśmiechnął się. – Bo one nie udają. Wiedzą, czego chcą. I nie zgrywają słodkich księżniczek.
Zaśmiałam się. Trochę nerwowo, ale z przyjemnością. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś tak na mnie patrzył. Jakby chciał mnie rozebrać... ale i wysłuchać.
Z każdym kolejnym zdaniem czułam, jak coś we mnie topnieje. Pancerz, który nosiłam od lat. Napięcie między nami było aż namacalne. Gdy odprowadził mnie do samochodu, położył dłoń na moim ramieniu. Patrzyliśmy sobie w oczy o sekundę za długo.
Nie pocałował mnie wtedy. I całe szczęście. Gdyby to zrobił, chyba bym się rozpadła. Wróciłam do domu z uśmiechem. I z drżącym sercem. Sprawdzałam telefon co pięć minut.
Napisał o północy: „Z tobą to było... inaczej. Chcę cię znowu zobaczyć”. Serce mi stanęło. Po chwili odpisałam: „Ja też”. Spotykaliśmy się co kilka dni.
Dowiedział się mój syn
– Kto to jest Robert? – zapytał Michał, wchodząc bez pukania do kuchni i rzucając plecak pod stół.
Zamarłam. W dłoni miałam telefon, na ekranie wyświetlała się właśnie wiadomość od Roberta: „Wpadnę dziś wieczorem, tęskniłem”. Właściwie nie musiałam się tłumaczyć. Michał był dorosły. Ale jego ton… brzmiał jak przesłuchanie.
– Skąd wiesz o Robercie? – zapytałam ostrożnie, chowając telefon do kieszeni.
– Widziałem powiadomienia na twoim ekranie. No i byłaś u nas ostatnio wyjątkowo „wesoła”. Klaudia się śmiała, że mama się zakochała.
Uśmiechnął się, ale to nie był ciepły uśmiech. Raczej pełen napięcia.
– Michał… To moja sprawa, dobrze? Nie muszę się z niczego tłumaczyć.
– Nie musisz. Ale ja też mam prawo wiedzieć, z kim się zadaje moja matka. Zwłaszcza jak to jakiś trzydziestolatek, który pisze „tęskniłem” o północy.
– Szpiegujesz mnie?
– Nie. Ty po prostu przestałaś się kryć.
Wstałam od stołu, serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe.
– Michał, nie rozumiesz. Przez całe życie byłam tylko matką. Żoną. Nauczycielką. Ostatnie lata – nikim. Niewidzialna. I nagle ktoś patrzy na mnie jak na kobietę. Nie potrafisz tego zrozumieć, bo jesteś młody. Ale ja… ja po prostu chciałam poczuć, że jeszcze coś znaczę.
– No to gratuluję. Tylko nie rób z siebie pośmiewiska – rzucił zimno. – Pamiętaj, że jesteś moją matką. I niektórzy mogą to zobaczyć.
Zostawił mnie z tymi słowami, wychodząc z hukiem. Chwilę później usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
Stałam sama w kuchni. Z rozmazanym tuszem i poczuciem wstydu. Zaczęłam się zastanawiać… czy to naprawdę była tylko potrzeba bliskości? A może desperacja?
Te słowa we mnie zostały
Robert pojawił się punktualnie. Pachniał drzewem sandałowym. Miał na sobie tę samą granatową kurtkę co na pierwszym spotkaniu. Przyszedł z butelką czerwonego i uśmiechem.
– Coś się stało? – zapytał, widząc moją minę. – Wyglądasz, jakbyś uciekła z bitwy.
Usiedliśmy na kanapie. Podałam mu kieliszek, ale sama nie miałam ochoty na wino. Zaczęłam mówić.
– Mój syn, Michał wie. O nas. O tobie.
– I co? – wzruszył ramionami. – To twój syn, nie właściciel życia.
– Mówi, że się upokarzam – powiedziałam i dopiero wtedy poczułam łzy. – Że robię z siebie pośmiewisko. Bo jesteś za młody. Bo… nie pasujemy do siebie.
Robert przez chwilę milczał. Potem wypił łyk wina i odstawił kieliszek.
– A ty co uważasz?
– Że może ma rację – wyszeptałam. – Że to była ucieczka. Przed samotnością. Przed byciem niewidzialną. Ale przecież nie mogę z tym walczyć przez łóżko i uśmiechy chłopców.
Robert spojrzał na mnie uważnie. Jego wzrok był inny niż zwykle. Chłodniejszy. Jakby cofał się o krok.
– Gosia, ale my przecież nie umawialiśmy się na nic poważnego, prawda?
Zamilkłam.
– Przecież od początku mówiliśmy, że to ma być lekkie. Bez oczekiwań. Miło, przyjemnie. Ty jesteś super. Naprawdę. Ale… ja nie jestem facetem, który planuje wspólną przyszłość.
Wstał i sięgnął po kurtkę.
– Nie bądź zła. I nie rób z tego dramatu. To było miłe. Ale już chyba czas na mnie.
Zamknęłam za nim drzwi. Nie płakałam. Nie było łez. Było tylko to znajome uczucie – pustka. Tak bardzo znajoma. Tak bezlitośnie znajoma. Chciałam poczuć, że coś znaczę. Teraz już nie wiedziałam, co właściwie znaczyłam dla siebie samej.
Muszę nauczyć się być sobą
– I co teraz? – zapytała Agnieszka, mieszając cappuccino. Siedziałyśmy znowu w naszej kawiarni. Dwa tygodnie po tym, jak Robert zniknął.
Wzruszyłam ramionami. Patrzyłam przez szybę, na ludzi spieszących się z zakupami. Młodzi, starsi, zakochani, samotni. Normalni. Wszyscy poza mną wydawali się znać swoje miejsce na świecie.
– A co ma być? – odpowiedziałam. – Wróciłam do punktu wyjścia. Może nawet gorzej. Bo teraz już wiem, jak to jest poczuć się… żywą. I znowu to stracić.
Agnieszka nie skomentowała od razu. Rzadko była cicho.
– On cię skrzywdził?
– Nie. Nie kłamał. To ja sobie dopowiedziałam całą resztę.
– A Michał?
– Też miał rację. W jego oczach to wyglądało żałośnie. Bo może takie było – spuściłam wzrok. – Ja po prostu... nie chciałam być już tylko „mamą”, „panią od polskiego”, „byłą żoną”. Chciałam być kobietą. Chciałam, żeby ktoś mnie chciał. Żeby patrzył na mnie z pożądaniem. Chociaż przez chwilę.
Agnieszka położyła dłoń na mojej.
– Wiesz, że cię nie oceniam. Ale też ci powiem jedno. To nie był głupi pomysł. To była rozpaczliwa próba uratowania siebie. A z rozpaczy nie rodzi się nic trwałego. Ale może coś się jednak oczyściło?
– Sama nie wiem – szepnęłam.
– Może zamiast próbować być znowu dwudziestolatką, spróbuj być tą kobietą, którą jesteś. I przestań siebie karać za to, że chcesz być kochana.
Popatrzyłam na nią. Po raz pierwszy od dawna z nadzieją. Może miała rację. Może jeszcze nie wszystko stracone. Może ta historia, mimo upokorzenia, czegoś mnie nauczyła. Może dopiero teraz zacznę siebie naprawdę widzieć.
Małgorzata, 53 lata
Czytaj także:
- „Czułam, że więdnę w związku, więc postawiłam na romans z sąsiadem. Plotki pojawiły się szybciej niż jagody na targu”
- „Zerwałyśmy kontakt ze szwagierką przez pomidory. Gdy wyciągnęłam rękę na zgodę, ona odstawiła cyrk”
- „Jedliśmy razem czereśnie, a potem on zasiał we mnie swoje nasionko. Teraz żyję w trójkącie i wszystkim to odpowiada”