Reklama

Zarówki zamigotały i zgasły, pogrążając oborę w ciemnościach. Zakląłem. Znowu elektrownia odcięła dopływ prądu, widocznie wiatr strącił gałęzie na linię przesyłową. Krowy porykiwały zaniepokojone, na szczęście stateczne mućki nie były skłonne do przesadnej paniki, inaczej mielibyśmy się z pyszna.

Reklama

– Uruchomię generator – krzyknąłem w nieprzejrzaną czeluść długiego korytarza.

– Pośpiesz się, potrzebny nam prąd – odparł z ciemności brat.

Mądrala, jakbym sam nie wiedział.

Byliśmy zgranym zespołem

Na zewnątrz było widniej niż w oborze. Sierp księżyca co chwilę wypływał zza gnanych wiatrem chmur, na niebie rozgrywało się szalone widowisko, a podkładem muzycznym było zawodzenie zimnego wichru jęczącego na żelaznych linkach podtrzymujących antenę.

– Jak długo mam czekać? – w wierzejach stanął wkurzony Kostek. – Stoję pochylony z dojarką w ręku, myślę: nie opłaca się prostować grzbietu, Adam szybko się uwinie, odpali generator i będzie można pracować. Sterczałem do bólu korzonków i figa. Braciszek stoi i na księżyc spogląda.

– Spoko, zaraz będziesz miał prąd – powiedziałem ugodowo, nie ruszając się z miejsca. Normalka, musiałem zaznaczyć, że nie dam sobą obracać jak kogutem na dachu.

Z Kostkiem dogadywaliśmy się bez problemu, nie było między nami niechęci, jak to czasem w rodzinach, na przykład jak w rodzinie K., trzech ich jest, a od dzieciństwa wilkiem na siebie patrzą. Nie to co Kostek i ja, tworzyliśmy zawsze zgrany zespół, jeden za drugiego oddałby rękę. Ojciec scedował na nas gospodarstwo, pewien, że poprowadzimy je jak trzeba i nie pozabijamy się o marny grosz.

– Coś się tak zamyślił, bracie? – spytał łagodniej Kostek, popatrując, tak jak ja, na księżyc.

– Tak mnie jakoś wzięło, ale idę już, idę – ruszyłem się z miejsca.

– Żony ci trzeba, chłopaku.

Odkąd Kostek ożenił się z Kasią, często raczył mnie takimi radami.

– Wziąłeś ostatnią fajną dziewczynę w okolicy, dla mnie nic nie zostało – wyszczerzyłem zęby.

– Wiadomo, drugiej takiej jak moja Kasia nie znajdziesz, ale mógłbyś trochę obniżyć wymagania. Na dniach ma przyjechać do sąsiadów siostrzenica, ta co kiedyś wakacje u nas spędzała, może ona ci się uwidzi? – szturchnął mnie żartobliwie w bok.

Oddałem mu z przyjemnością.

– Jeśli jest choć trochę podobna do sąsiadki, to dziękuję – zaśmiałem się.

– Pamiętam, że Julka była ładną dziewczynką – powiedział niepewnie Kostek.

– Nie wiadomo, jak teraz wygląda – uświadomiłem mu. – Nie swataj mnie w ciemno, dam sobie radę bez twojej pomocy.

Smętne muczenie dobiegające z obory przybrało na sile. Niewydojone krowy, pozostawione w ciemnościach, robiły mały tumult, trzeba było szybko opanować sytuację.

Kostek zawrócił do obory, a ja poszedłem w kierunku domu.

– Prądu nie ma – krzyknęła mama przez okno.

– Przecież wiem – mruknąłem niegłośno, żeby nie usłyszała.

Skierowałem się do przybudówki, która ocieniona starym orzechem, kryła się w głębokim mroku. Budynek z kamienia był starszy od domu, solidny i odizolowany od świata. Grube ściany były odporne na upał i mróz, w środku zawsze było chłodno, ale przyjemnie. Ot, taka anomalia, albo przemyślane dzieło dawnych budowniczych. Żelazne drzwi otworzyły się cicho, bo dobry gospodarz zawsze oliwi zawiasy.

Co za ogień palił się w tej dziewczynie!

Kiedy byliśmy dziećmi, Kostek straszył mnie opowieściami o tych właśnie drzwiach. Jego zdaniem zostały ukradzione z grobowca von Denhoffów, co nawet mogło się zgadzać, bo splądrowana po wojnie krypta junkierskiej rodziny ziała otworem, ukazując puste wnętrze. Nikomu z żyjących nie zależało na odrestaurowaniu tego miejsca, czemu się nie dziwiłem, bo przecież zostały tam tylko gołe ściany.

Szczątki dumnego junkra i jego rodziny zostały zbezczeszczone, w poszukiwaniu ukrytych kosztowności, i rozwleczone, a ostatecznie zaginęły w powojennej zawierusze. Co się z nimi stało, nie wiedział nikt.

W środku przybudówki było ciemno jak w grobie. Pomacałem ręką w poszukiwaniu leżącej na półce latarki, ale nie wyczułem obłego kształtu.

– A mówiłem, żeby odkładali latarkę na miejsce – powiedziałem do siebie i pomyślałem o rodzinie ze złością.

Wszedłem głębiej, żeby zapalić świecę, której ogarek zawsze stał w słoiku po dżemie. Zapałki powinny leżeć obok…, no tak, niekoniecznie. Ogarnęło mnie zniechęcenie, będę musiał odpalić generator po ciemku.

Przez ciszę przebił się jakiś dźwięk.

Jestem wiejskim chłopakiem, zmysły mam wyczulone, od razu wiedziałem, że ktoś wszedł za mną do przybudówki.

– Kostek, nie wygłupiaj się i tak się nie przestraszę – mój głos zabrzmiał jak syk żmii, z przyjemnością przetrzepałbym mu skórę za głupie dowcipy.

– To ja – szept był bezgłośny, a ciepły oddech dziewczyny owionął mi szyję. Z powodu ciemności nic nie mogłem zobaczyć, ale od razu wiedziałem, że to nie facet. Na faceta tak nie reaguję.

– Ktoś ty – zacząłem, ale miękkie krągłości naparły na mnie znacząco. Jednak się nie pomyliłem, dziewczyna! I do tego bardzo śmiała.

– Nie poznajesz? Obiecywałeś, że będziesz mnie kochał – słowa układały się w obłoczki tchnień, nie były słyszalne, a jednak do mnie docierały. Z żalem zauważyłem, że dziewczyna lekko odsunęła się, pozbawiając mnie wspaniałych doznań.

Prawdziwy mężczyzna za dużo nie gada w takiej sytuacji, żeby się nie pomylić.

Co ja takiego obiecałem i komu? Andżelice? Byłem z nią na dyskotece, ale to wszystko. Joli może bym coś obiecał, ale nie reflektowała na mnie. Nikt więcej nie przychodził mi do głowy…

– Ciemno jest, to nie widzę za dobrze – mruknąłem obronnie.

Dziewczyna cicho się roześmiała. Perliste nutki odbiły się od kamiennego sklepienia i spadły na mnie jak ciepły deszcz, oszałamiając do reszty.

– Kocham twoją prostotę, tacy jak ty są najlepsi w miłości – szepnęła. – Jestem Julia.

Siostrzenica sąsiadki! No jasne, teraz wszystko się zgadzało. Mając 10 lat, uważałem, że jest najpiękniejsza na świecie, nawet postanowiłem się z nią ożenić, gdy dorosnę. Potem mi przeszło, ale w chwili słabości mogłem jej coś tam obiecać. Tylko kiedy to było?!

– Wróciłaś? Nie spodziewałem się ciebie tak szybko – przytuliłem ją delikatnie.

– Mnie się wydawało, że nie widziałam cię od wieków – sprostowała z lekką urazą.

– Co cię przywiodło na wieś? – nie byłem specjalnie ciekawy, ale o czymś trzeba było rozmawiać.

Żałowałem, że nie mogę jej zobaczyć

Sytuacja była interesująca, jednak czułem się trochę skrępowany, nie wiedziałem, co mam robić. Dziewczyna zachęcała do śmiałości, lecz bałem się skorzystać. Jej wuj był dość krewki i mógłby potraktować mnie widłami za nieuszanowanie siostrzenicy.

– Wróciłam do ciebie. Tak długo na to czekałam – słowa same wchodziły do mojej głowy, powodując w niej ciepły zamęt. Co za ogień palił się w tej dziewczynie, nigdy przedtem takiej nie znałem. Żałowałem, że nie mogę jej zobaczyć, choćby w świetle księżyca.

– Wyjdźmy na świeże powietrze – pociągnąłem ją za sobą.

Zawahała się, zatrzymując na chwilę przy wyjściu z przybudówki. Powiodła dłonią po kutych w metalu drzwiach, szukając w nich oparcia i westchnęła, jakby szykowała się do skoku na głęboką wodę. Obserwowałem ją uważnie. Podniosła dumnie podbródek i odważnie przekroczyła próg, stając na granicy rzucanego przez orzech cienia.

Ledwo ją widziałem, była jak za mgłą, ale to co zdołałem dojrzeć, odebrało mi mowę. Pięknie wyglądała. Długie włosy układały się jej na ramionach, była ubrana w coś jasnego, opływającego jej zgrabną sylwetkę. Wpatrywałem się w nią zauroczony. A więc tak wygląda miłość od pierwszego wejrzenia.

– Adam, długo jeszcze mam czekać? Co tam, do cholery, robisz? – głos brata przybliżał się, Kostek porzucił oborę i zmierzał w stronę przybudówki.

Oczy Julki zwęziły się niebezpiecznie.

– Ta twoja rodzina, zawsze i wszędzie. Nasze sam na sam właśnie się skończyło.

Julka jeszcze nie przyjechała?

Ledwie poruszała ustami, ale wyraźnie słyszałem, co mówiła. Była wściekła i zawiedziona. Poczułem to samo. Jakim prawem Kostek nam przeszkodził?

– Zjeżdżaj stąd – natarłem na niego, jak tylko się pojawił.

– Co ci się stało? – zdziwił się.

– Zawsze za mną łazisz – powtórzyłem słowa Julki, które mocno zapadły mi w pamięć. Odwróciłem się do niej, ale dziewczyna zdążyła uciec. – Wiesz, co mi teraz zrobiłeś? Nie wybaczę ci tego – rozładowałem złość i zawód, zamierzając się na brata.

Uchylił się przed ciosem i złapał mnie za rękę, wykręcając ją boleśnie.

– Oprzytomniej – syknął mi do ucha. – Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale źle to wygląda.

– Puść, boli – jęknąłem.

– Będziesz spokojny?

– Już mi lepiej – potwierdziłem.

To była prawda, złość na Kostka wyparowała, chociaż wciąż czułem żal, że spłoszył mi taką fantastyczną dziewczynę.

– Co tu się stało? – wypytywał Kostek, przyglądając mi się bardzo uważnie.

– A cholera wie – odparłem od serca, mając już dość dziwnej atmosfery, z której właśnie udało mi się wychynąć. – Jak tylko tu wszedłem, poczułem, że nie jestem sam. Ujawniła się chwilę potem, była jak mgła nad polami, nierealna i zachwycająca.

– Mgła w naszej przybudówce? Zawsze byłeś dziwny i chodziłeś z głową w chmurach. Niby zwykły wiejski chłopak, a ciągle na księżyc się gapiłeś i czekałeś z ożenkiem nie wiadomo na kogo. Teraz też, poszedłeś włączyć generator i przepadłeś. Prądu jak nie było, tak nie ma, a ty gadasz od rzeczy. Rzeczywiście kogoś tu spotkałeś, czy wpuszczasz mnie w maliny?

– Julkę od sąsiadów – wyznałem, bo komu powiem, jak nie bratu.

– Ach. I co? – spytał krótko Kostek.

– Super, lepiej być nie mogło – powiedziałem rozmarzony.

– Tak trzymaj, a niedługo dasz na zapowiedzi – walnął mnie mocno w plecy, aż się zgiąłem.

– Żebyś wiedział – potwierdziłem jego domysły.

Zaraz rano chciałem lecieć do Julki, ale okazało się, że muszę jechać po paszę. Wracając, spotkałem wracającą ze sklepu sąsiadkę.

– Dzień dobry, Julka w domu? – zawołałem, próbując przekrzyczeć dudnienie traktora.

– A będzie niebawem, będzie – uśmiechnęła się domyślnie. – Zajdź do nas, to się przywitacie.

Rozładowałem przyczepę i pobiegłem do Julki. Nie mogłem się doczekać, kiedy znowu ją zobaczę, tym razem w dziennym świetle.

– Aleś się pośpieszył – zaśmiała się sąsiadka. – Julka będzie dopiero wieczorem.

– Dokąd poszła? – spytałem, przełykając zawód.

Nie czekała? Nie zależało jej na ponownym spotkaniu? Byłem zawiedziony.

– Przyjedzie pociągiem o 19, stary wyjedzie po nią na stację, żeby nie musiała busem jechać.

W pierwszej chwili nie zrozumiałem, co do mówi. Julka jeszcze nie przyjechała? Przecież ją widziałem.

– Proszę jej powiedzieć, że będę tam gdzie wczoraj – zignorowałem zaciekawioną sąsiadkę i poszedłem do kamiennej przybudówki zdecydowany czekać do skutku. Julka coś kombinowała, nie informując rodziny o przyjeździe, ale przecież przyjdzie na spotkanie.

O tej porze roku szybko robi się ciemno, byłem jednak przezorny i zapaliłem świecę. Nikły ogienek rozjaśnił ciemne wnętrze, rodząc nieuchwytne cienie pełzające po kamiennych ścianach. Wpatrywałem się w nie w napięciu, aż wreszcie wyszedłem przed budynek, na dworze było znacznie przyjemniej. Dziś też księżyc bawił się w ciuciubabkę z ciemnymi chmurami, zapatrzyłem się na spektakl na niebie, ale kątem oka zauważyłem szybki ruch. Ktoś wślizgnął się do budynku. To mogła być tylko ona. Rzuciłem się do środka.

W przybudówce nie było gdzie się ukryć, więc od razu zobaczyłem, że nikogo w niej nie ma. Pomyliłem się, już późno, dziewczyna nie przyjdzie. Zdmuchnąłem świecę, chcąc odejść i wtedy usłyszałem ciche tchnienie.

– Józefie!

Dziadek przez całe życie żałował, że nie uciekł z żoną dziedzica

Poczułem, że włosy stają mi dęba. To był ten sam głos, wczoraj nie widziałem w nim nic dziwnego, ale dzisiaj…

– Mam na imię Adam – rzuciłem w ciemność zachrypniętym z emocji głosem. – A ty? Kim jesteś i czego tu szukasz?

– Pomyliłam się, jesteś taki do niego podobny. I spotkałam cię w tym samym miejscu – usłyszałem krótki szloch.

Przemogłem strach i zapaliłem zapałkę. Płacz ucichł, wszystko się uspokoiło.

Byłem sam.

– Kto to jest Józef – spytałem, wchodząc do domu.

Brat zaczął się śmiać, ale mama jak zwykle potraktowała mnie poważnie.

– Znam kilku, o którego ci chodzi?

Kostek ocierał rękawem łzy rozbawienia. Zignorowałem go.

– O tego, z którym można mnie pomylić – co szkodziło spytać, jak spadać, to z wysokiego konia.

– Przychodzi mi do głowy tylko dziadek twojego ojca – powiedziała natychmiast mama. – Dawno to zauważyłam, na starych fotografiach z młodości wygląda tak, że mógłbyś go udawać.

Przebiegł mnie nieprzyjemny dreszcz. To żadna frajda, kiedy dziewczyna myli człowieka z jego przodkiem.

– A kim była Julia? – zadałem zasadnicze pytanie.

Kostek zaczął coś mówić o siostrzenicy sąsiadki, o mojej sklerozie, bo chyba nie zapomniałem, że zwierzyłem mu się z udanej randki, ale mama patrzyła na mnie bez słowa.

– Skąd przyszły ci do głowy te dwa imiona? Józef i Julia? – spytała poważnie.

– Rozmawiałem z nią, ona go szuka, myślała, że jestem Józefem.

Mama usiadła ciężko i przeżegnała się.

– To się nigdy nie skończy – szepnęła. – Widziałeś Julię? Naprawdę?

– Jak ciebie widzę – zachowałem dla siebie resztę doznań, których nie skąpiła mi dziewczyna. – W przybudówce było ciemno, ale wyprowadziłem ją na zewnątrz.

– W przybudówce? Tam się w tajemnicy spotykali. Jak ona wygląda?

– Jest piękna. Znałaś ją?

– Umarła wiele lat przed moim urodzeniem, ale słyszałam o niej od dziadka twojego ojca. Pielęgnowałam go, kiedy stał się niedołężny, mylił mnie z Julią.

– Swoją ukochaną?

– Swoją panią, żoną tutejszego dziedzica, von Denhoffa.

– O rany, opowiadacie sobie historyjki o duchach z wyższych sfer? – Kostek patrzył na nas z niedowierzaniem.

– Nie zwracaj na niego uwagi i mów dalej – poprosiłem.

– Julia von Denhoff zawarła przed wojną korzystny dla obu stron mariaż z Maxem, dziedzicem majątku, w skład którego wchodziła także nasza wieś. Nudziła się na prowincji, a że roznosił ją temperament, upodobała sobie miejscowych parobków. Bawiła się w ten sposób, dopóki nie natknęła się na Józefa. Nigdy nie wiadomo, kiedy miłość spadnie człowiekowi na głowę, prawda? Zakochała się w synu zwykłego gospodarza i zaczęła namawiać go na ucieczkę do miasta. Julia miała własne pieniądze, mogli kupić dom i być razem.

– Niedobrana para – skrzywił się cynicznie Kostek, który nadal nie bardzo wierzył w to, co słyszy.

– Józef też tak uważał, czuł, że arystokratka nie jest dla niego, ale przede wszystkim nie mógł porzucić ojcowizny, gospodarstwa, które żywiło jego rodzinę. Julia była zawiedziona, oskarżała go, że chodzi na pasku ojca.

Patrzyła na mnie smutnymi oczami

Gdy szalony romans stał się tajemnicą poliszynela, mąż wywiózł Julię w głąb Niemiec, do innego majątku. Józef więcej o niej nie usłyszał i przez całe życie żałował, że nie uciekł z Julią, jak prosiła. Ożenił się bardzo późno i chyba tylko z rozsądku, bo potrzebował następcy, któremu mógłby przekazać gospodarstwo.

– Krępująca tajemnica rodzinna – wykrzywił się Kostek.

– Nie śmiej się, dla Józefa to był dramat, on naprawdę kochał Julię.

– Ona jego też – przypomniał mi się szczęśliwy śmiech dziewczyny i jej ciało napierające ufnie na moje. Z trudnością przełknąłem ślinę. Powinienem zapomnieć o Julii.

– Ale nie przyszła, gdy umierał, chociaż wyglądał jej do końca – powiedziała znienacka mama. – Był pewien, że ją zobaczy, gdy stanie na granicy światów.

– Zagubiła się – mruknąłem.

– Zniknęły tylko jej szczątki, pochowane na tutejszym cmentarzu – sprostowała mama.

Zaległa ciężka cisza, nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Myślę, że pora zwrócić Denhoffom drzwi – powiedział znienacka Kostek. – Nie wierzę w duchy, ale wolałbym nic nie być winien tej rodzinie.

Następnego dnia odwiedziliśmy proboszcza, żeby porozmawiać o remoncie zabytkowej krypty, który zamierzaliśmy przeprowadzić osobiście i za własne pieniądze. Wstawiliśmy drzwi do grobowca, odświeżyliśmy ściany i przywróciliśmy blask inskrypcjom. Julia na dagerotypie wyglądała inaczej, niż ją zapamiętałem, miała poważną twarz i smutne oczy, ale to była ona, dziewczyna, która zabrała moje serce, choć widziałem ją tylko raz.

Snułem się po wsi jak cień, pochłonięty rozpamiętywaniem spotkania z Julią. Ludzie zaczęli o mnie gadać, bo często zachodziłem na cmentarz i siadałem przy grobowcu. Czekałem. Na co? Chyba na szept jak tchnienie wiatru, oznajmiający obecność dziewczyny.

Nie wiem, co mi powiedziało, że wróciła. Stała u wylotu ścieżki i patrzyła na mnie z napięciem, jakby nie była pewna, czy chcę ją widzieć. Wyglądała dokładnie tak, jak w moim wspomnieniu.

– Julia! – poderwałem się z miejsca, niepewny czy nie rozwieje się w powietrzu.

– To ja – uśmiechnęła się, idąc szybko do mnie. – Obiecałeś mi kiedyś małżeństwo, pamiętasz?

Była żywa, z krwi i kości…

Uśmiechała się promiennie. Była żywa, z krwi i kości, moja Julia, siostrzenica sąsiadki.

– Wybaczysz mi ten głupi żart? Pamiętałam opowieści Kostka o duchach w przybudówce i chciałam cię nastraszyć. A potem sprawy wymknęły się spod
kontroli.

– Tylko dlaczego nazwałaś mnie Józefem? – spytałem.

– Kiedy?

– Następnego wieczora.

– Spotkaliśmy się tylko raz, nie przyszłam więcej do przybudówki. Musiałam pojechać do Olsztyna, wróciłam późno, wujek odebrał mnie ze stacji. Chciałam się z tobą spotkać, ale nie dawałeś znaku życia… Głupio mi było się narzucać.

Odwróciłem wzrok i spojrzałem w smutne oczy patrzące na mnie z dagerotypu.

Reklama

– Mam nadzieję, że kiedyś go odnajdziesz, Julio – powiedziałem.

Reklama
Reklama
Reklama