Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się między nami psuć. Może wtedy, gdy przestaliśmy pić razem kawę rano. Albo kiedy coraz częściej siedzieliśmy w osobnych pokojach i już nikt się nie dziwił, że w niedzielę nie było wspólnego śniadania. Wcześniej byliśmy… zgrani. Ja – uporządkowana, konkretna, lubiąca mieć wszystko zaplanowane. Michał – wyciszony, trochę wycofany, ale zawsze stabilny. Uzupełnialiśmy się. Przynajmniej tak myślałam.

Reklama

Potrafił ustąpić

Pamiętam, jak kiedyś kłóciliśmy się o to, kto wyniesie śmieci. Michał, zamiast się sprzeczać, po prostu wziął worek i wyszedł, rzucając przez ramię:

– Masz rację, kochanie.

Byłam zła, ale rozbroił mnie. Tak to wtedy działało – jedno się gotowało, drugie gasiło ogień. Nie było łatwo, ale był kompromis. A potem zaczęło się coś zmieniać. Powoli, niemal niezauważalnie.

Zaczęło się od remontu. Ot, zwykła łazienka. Ale w łazience, jak się później okazało, nie chodziło tylko o kafelki. To była pierwsza decyzja, której nie umieliśmy podjąć razem. I pierwsze słowa, które zamiast do porozumienia – prowadziły nas na osobne bieguny.

– Beżowe. Ciepłe, jasne, spokojne – powiedziałam, trzymając w dłoni katalog z próbkami płytek. – Taka łazienka będzie relaksująca. Neutralna. Harmonijna.

Michał spojrzał na mnie z kanapy, nawet nie podnosząc brwi.

– Grafitowe są nowoczesne. I praktyczne. Nie widać na nich brudu.

Zamknęłam katalog.

– Chciałabym, żeby to pomieszczenie miało w sobie trochę ciepła. Beż będzie ocieplał przestrzeń.

– A ja nie chcę, żeby łazienka nie wyglądała jak przedpokój z lat dziewięćdziesiątych – mruknął i odwrócił wzrok w stronę telewizora. – Grafit jest elegancki. Pasuje do reszty.

Kłóciliśmy się

– Do jakiej reszty? Wszystko dopiero urządzamy – powiedziałam spokojnie, ale głos zaczął mi drżeć. – Poza tym, dlaczego zawsze wszystko musi być po twojemu?

W końcu podniósł na mnie wzrok.

– Po mojemu? Ty wybierasz wszystko, Justyna. Farby, zasłony, lampy, stolik do kawy, nawet ręczniki w łazience. Chciałbym móc podjąć jedną decyzję.

– To może w końcu coś zaproponuj, zamiast tylko krytykować – odparłam ostrzej, niż planowałam. – Przeglądałeś chociaż te katalogi, które ci dałam?

– Przeglądałem. I nie rozumiem, czemu mamy wydawać tysiące złotych na łazienkę, która ma wyglądać jak spa w pensjonacie. Mamy normalnie żyć, nie urządzać wystawę.

W tamtej chwili poczułam, że nie rozmawiamy już o płytkach. Chodziło o coś więcej – o to, że przestaliśmy się słyszeć. Żadne z nas nie było w stanie ustąpić, a każde chciało tylko, żeby to drugie powiedziało: „Masz rację”. Nagle między beżem a grafitem zrobiło się ciemno. Nie wykrzyczałam już nic więcej, nie rzuciłam próbek o podłogę. Wstałam i wyszłam do kuchni, a Michał nie próbował mnie zatrzymać.

Miał inne zdanie

Potem było cicho. Po prostu przestaliśmy rozmawiać. Każde z nas zamknęło się w swoim kącie, udając, że to tylko chwilowa różnica zdań. Ale ja już wtedy wiedziałam, że chodziło o coś więcej niż kafelki. Chciałam, żebyśmy urządzali wspólne życie. Michał po prostu chciał świętego spokoju.

Następnego dnia próbowałam zacząć rozmowę, jakby nic się nie stało. Postawiłam kubek z kawą na stole, przesunęłam krzesło i usiadłam z katalogiem w dłoni. Michał tylko spojrzał, uniósł brwi, ale nic nie powiedział. W końcu sama zaczęłam.

– Gdybyśmy przesunęli szafkę pod okno, mielibyśmy więcej miejsca przy umywalce. Mogłabym wtedy zamówić ten podwójny blat, o którym mówiłam. Widziałeś go?

– Widziałem. Ale to nie ma sensu – rzucił bez emocji.

Zamknęłam katalog i położyłam go na stole.

– Cokolwiek zaproponuję, ty zawsze jesteś na „nie”. Powiedz, co ty w ogóle chcesz. Bo jak mam wszystko wybierać sama, to może lepiej zróbmy to osobno.

– Może właśnie o to chodzi, że nie chcę mieć wszystkiego zaplanowanego przez ciebie. Masz plan na każdą ścianę, każde krzesło, każde światło w tym mieszkaniu. Ja w nim tylko mieszkam.

Oddaliliśmy się

– To nieprawda – powiedziałam ostro. – Pytałam cię sto razy o zdanie. Za każdym razem mówiłeś „jak chcesz”. A teraz, nagle, mam się domyślać, że coś ci się nie podoba?

Milczał przez chwilę. Potem westchnął i rzucił:

– Ty chcesz mieć wszystko pod kontrolą. A jak coś nie pasuje do twojego obrazu, robisz z tego dramat.

– To nie dramat, Michał. To nasze życie, nasze mieszkanie. Powinniśmy decydować razem. A ty tylko się wycofujesz albo krytykujesz. Nic więcej.

– Bo nie chcę się kłócić o meble – powiedział, z wyraźnym zmęczeniem w głosie. – Po prostu nie chcę. To tylko układ szafek, nie sprawa życia i śmierci.

Chciałam odpowiedzieć, ale głos mi zamarł w gardle. To nie były już rozmowy, to były starcia. Zamiast szukać rozwiązań, odbijaliśmy do siebie pretensje. Każda decyzja stawała się walką o coś więcej – o przestrzeń, o głos, o uwagę.

Nie zależało mu

Wieczorem siedzieliśmy w jednym mieszkaniu, każde w innym pokoju. Michał nie zapytał, co z tym blatem. Nie zapytał o nic. Ja nie próbowałam już nic tłumaczyć. Milczenie rosło. Przestaliśmy pić razem kawę.

Pamiętam ten dzień tak wyraźnie, jakby wydarzył się wczoraj. Wróciłam do domu około siedemnastej, z torbą pełną zakupów i głową pełną niezałatwionych spraw. Michał już był – jego kurtka wisiała na wieszaku, a w przedpokoju czuć było zapach pasty do butów. Przeszłam obok niego w kuchni, nie powiedzieliśmy sobie ani słowa.

– W lodówce masz zupę – rzuciłam przez ramię, wkładając jajka do pojemnika.

– Dzięki – odpowiedział, nie odwracając się od zlewu.

I to było wszystko.

Potem siedział w salonie, przeglądał dokumenty. Włączyłam pralkę, uporządkowałam papiery z pracy, zadzwoniłam do mamy, żeby zapytać o ciśnienie. I znów cisza. Nie pokłóciliśmy się. Po prostu nic już nie było do powiedzenia. Nawet o błahych rzeczach.

To był koniec

Od tamtego dnia przestałam go pytać o zdanie. Zaczęłam sama zamawiać rzeczy. Sama podejmowałam decyzje, których jeszcze kilka miesięcy temu nie wyobrażałam sobie podejmować bez niego. Wtedy naprawdę poczułam, że zostaliśmy tylko w tej samej przestrzeni. Że już nie jesteśmy razem.

Nie rozstaliśmy się. Nie padły żadne słowa. Ale on przestał być moim mężem, a ja przestałam być jego żoną. Zostaliśmy tylko mieszkańcami jednego adresu.

Kilka tygodni później podjęłam decyzję o odejściu. Wyprowadziłam się do wynajętego mieszkania. Wszystko pachniało świeżością, a ja czułam się, jakbym wchodziła w ruinę.

Nie było jednej wielkiej awantury. Żadnego trzaśnięcia drzwiami. Żadnych zdrad, tajemnic, wybuchów.

Były tylko kafelki. I ta decyzja, której już nie musiałam z nikim dzielić.

Nowe mieszkanie było ciche. Mogłam wybrać wszystko sama: zasłony, zapach do łazienki. I zrobiłam to, bez konsultacji, bez sporów, bez cienia jego głosu w tle. Jeśli dwoje ludzi nie potrafi wybrać wspólnej łazienki – czy naprawdę mogą razem żyć?

Justyna, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama