Reklama

Czasem mam wrażenie, że moje życie to jeden wielki rachunek, który nigdy się nie zgadza. Co miesiąc próbuję jakoś pogodzić rzeczywistość z tym, co mi się marzy – i zawsze wychodzi na to, że marzenia muszą poczekać. Pracuję w małej firmie, robię wszystko: od odbierania telefonów po parzenie kawy szefowi. Zarabiam grosze, ale nie narzekam, bo przecież „jaka praca, taka płaca”, nie? Po pracy wracam do wynajmowanego mieszkania, jem kolację z mikrofalówki, kładę się do łóżka i... patrzę w sufit. Cisza. Samotność. Powtarzalność. I tylko w głowie kołacze się to jedno pytanie. Czy naprawdę o to w życiu chodzi?

– Marta, może wpadniesz jutro na wino? – zapytała ostatnio Anka, koleżanka z pracy. – Pogadamy, może coś się zadzieje.

– Pewnie. Ale nie mam siły już na ludzi – odparłam, próbując się uśmiechnąć.

Ale wtedy się zjawił. Robert. Pojawił się znikąd, jakby go ktoś do mnie przysłał. Przystojny, z tym lekko szelmowskim uśmiechem. Sprzedawał coś naszej firmie – jakieś urządzenia, nie pamiętam. Pamiętam tylko, jak patrzył mi w oczy, jakby naprawdę mnie widział. Nie przez, nie mimo, ale mnie w całej mojej istocie. Przez kolejne dni wpadał jeszcze kilka razy, zawsze zamieniał ze mną parę słów, rzucił jakiś komplement, czasem zostawił kawę.

– No, no, koleżanko... widzę, że ktoś tu cię podrywa – mrugnęła Anka, gdy Robert wyszedł.

– Daj spokój – przewróciłam oczami, ale uśmiech sam pojawił się na twarzy.

A potem zaprosił mnie na kawę. Nie stawiał się w roli macho. Pytał o moje życie, słuchał, śmiał się z moich żartów, opowiadał o swoich porażkach. Poczułam, że nie jestem sama. Że może w końcu spotkałam kogoś, kto mnie odciąży – nie tylko materialnie, ale i psychicznie. Kogoś, kto mnie uratował z tej rutyny. Na pierwszej randce powiedział:

– Wiesz, Marta... masz w sobie coś takiego, co sprawia, że nie mogę przestać na ciebie patrzeć.

Zarumieniłam się jak głupia. I już wiedziałam, że przepadłam.

– No i jak było?! – Anka dopadła mnie następnego dnia w biurze.

– Bosko. Wiesz, że powiedział, że jestem „żywym dowodem, że anioły istnieją”? – rozanielona westchnęłam.

– O matko... – parsknęła śmiechem. – To chyba cię złapał. Ostro.

Nie wiedziała jeszcze, jak bardzo.

Ja płaciłam za wszystko

Z Robertem byłam już wtedy od kilku miesięcy. Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu, a każde spotkanie wydawało mi się małym świętem. Przychodził zawsze z jakimś drobiazgiem – raz kwiatek zerwany gdzieś po drodze, innym razem czekoladka, czasem pachnąca świeczka z kiosku.

– Bo zasługujesz – mówił, podając mi upominek. – Zasługujesz na wszystko, co dobre.

Lubiłam te chwile. Jego ciepły głos, dotyk dłoni, ten błysk w oku, kiedy opowiadał mi, jak minął mu dzień. Zwykłe rzeczy, ale dla mnie niezwykłe, bo dawno nikt nie mówił do mnie z takim zainteresowaniem. Czułam się potrzebna, atrakcyjna. Byłam przekonana, że trafił mi się ktoś wyjątkowy. Zabierał mnie czasem na kolacje, do kina, na wieczorne spacery po parku. W restauracjach odsuwał mi krzesło, przytrzymywał płaszcz. Kelnerów zbywał machnięciem ręki, a kiedy przynosili rachunek, uśmiechał się i mówił:

– Dziś ja, kotku. Ale następnym razem ty, dobra?

Z początku mi to nie przeszkadzało. Myślałam, że żartuje, że to gra w partnerstwo. W końcu czasem rzeczywiście ja płaciłam, czasem on. Ale po jakimś czasie te proporcje zaczęły się zmieniać. Coraz częściej mówił, że zapomniał portfela, że nie wypłacił, że miał nieoczekiwany wydatek. Wzięłam to na siebie. Bo przecież pracował, miał dużo na głowie, a ja... ja wreszcie byłam z kimś. W sklepie wrzucał rzeczy do koszyka, a przy kasie odsuwał się krok w bok i pozwalał mi wyjąć kartę. Gdy wracaliśmy do mnie, rozsiadał się wygodnie na kanapie i mówił:

– Ty wiesz, jak zadbać o człowieka.

Z początku mnie to cieszyło. Byłam dumna, że mogę dać mu coś z siebie. Ale potem zauważyłam, że sam coraz mniej się stara. Rzadziej dzwonił. Coraz częściej odpisywał po wielu godzinach. Kiedy próbowałam z nim porozmawiać, tłumaczył się zmęczeniem, stresem, pilnymi sprawami.

– No przecież nie zawsze mogę być na zawołanie – rzucił raz, zirytowany. – Mam swoje życie, Martuś.

Odstąpiłam. Chciałam być wyrozumiała, dobra. Myślałam, że tak właśnie trzeba, jeśli komuś zależy.

Zrobiło mi się gorąco

Pewnego wieczoru przyszłam do niego z siatką zakupów. Jego mieszkanie było skromne, ale czyste. Lubiłam tam być, choć coś zawsze wydawało mi się nie na miejscu. Nie wnikałam. Wtedy usiedliśmy razem na kanapie, a on od razu przeszedł do rzeczy.

– Marta, muszę ci coś powiedzieć – zaczął poważnym tonem.

Zamarłam. Przez głowę przebiegły mi wszystkie możliwe scenariusze.

– Mam problem – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Jeden klient się wysypał. Spora kwota. Miał przelać, ale zniknął. Zostałem z fakturami i towarem. Brakuje mi kilku tysięcy, żeby załatać dziurę.

Zamilkł na chwilę. Przełknęłam ślinę, czekając, co będzie dalej.

– To tylko chwilowy kryzys. Naprawdę chwilowy – zapewnił szybko. – Mam już inne zlecenia, kasa wróci. Tylko teraz potrzebuję pomocy. Na kilka dni, góra dwa tygodnie. Wiem, że mogę na ciebie liczyć.

Zrobiło mi się gorąco. Poczułam, jak palce drżą mi na kolanach. Z jednej strony chciałam powiedzieć, że nie mam takich pieniędzy, że to za dużo. Z drugiej – wiedziałam, że to pierwszy raz, kiedy on o coś mnie prosi.

– Ile dokładnie? – zapytałam cicho.

– Cztery i pół tysiąca. Wiem, że to nie mało. Ale oddam. Obiecuję.

Wahałam się. Miałam tę kwotę na koncie. Odłożone na czarną godzinę. Pieniądze, które zbierałam przez rok. Ale patrzyłam na niego i widziałam nie chłopaka z problemem, tylko człowieka, który dał mi coś, czego dawno nie czułam – bliskość.

Zrobię przelew jutro rano – powiedziałam.

Pocałował mnie w czoło i przytulił mocno.

– Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa.

Po przelewie Robert jeszcze przez kilka dni zachowywał się tak, jak dawniej. Pisał rano, dzwonił wieczorem, przyszedł nawet z różyczką. Czułam ulgę. Cieszyłam się, że mogłam pomóc. Pieniądze miały przecież wrócić. Ale potem coś zaczęło się zmieniać. Najpierw nie odebrał, bo „był w trasie”. Następnego dnia odpisał po południu. Tydzień później nie odpowiadał już przez dwa dni. W końcu po prostu przestał się odzywać.

Napisałam kilka wiadomości. W jednej wprost zapytałam, co się dzieje. Nie odpisał. Zadzwoniłam – sygnał, sygnał, potem skrzynka. Po raz pierwszy poczułam, że coś jest nie tak. W pracy nie mogłam się skupić. Myśli krążyły tylko wokół niego i tego przelewu. Anka zauważyła, że jestem nieobecna. Zaczęła wypytywać. W końcu przyznałam, że pożyczyłam Robertowi pieniądze i nie mogę się do niego dodzwonić.

– Marta, ty chyba nie myślisz, że… – zaczęła, ale nie dokończyła.

– Myślisz, że mnie wykorzystał? – wyrwało mi się.

Nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie, jakby wiedziała coś, czego ja jeszcze nie potrafiłam przyjąć. Tego dnia płakałam w toalecie. Cicho, zaciśniętymi ustami. Tak, żeby nikt nie słyszał. Minął miesiąc ciszy. Przestałam już sprawdzać telefon co pięć minut. Wciąż miałam nadzieję, że wróci, zadzwoni, wszystko wyjaśni, ale z każdym dniem ta nadzieja była coraz słabsza. W pracy trzymałam się na powierzchni – robiłam minimum. Wieczory spędzałam w łóżku, z zasłoniętymi roletami, z telefonem w dłoni, choć przecież i tak nikt nie dzwonił.

Nie zasługiwał już na nic

Pewnego wieczoru, tuż przed północą, telefon zawibrował. SMS od niego. Serce zaczęło mi walić. Przez chwilę wpatrywałam się w ekran, zanim otworzyłam wiadomość. „Oddam, jak tylko się ułożę. Przysięgam, nie chciałem cię zranić…” Nie dokończyłam czytać. Skasowałam wiadomość i odłożyłam telefon. W jednej chwili zalał mnie spokój, który był dziwnie gorzki. Już wiedziałam. Nie będzie żadnego „oddania”, żadnego „wyjaśnienia”. Nie zasługiwał nawet na to, żeby czekać. Rano w kuchni Anka spojrzała na mnie uważnie.

– Dostałam od niego wiadomość – powiedziałam.

– I co napisał?

– Nic, co by miało znaczenie.

Chciała coś powiedzieć, może rzucić „a nie mówiłam?”, ale tylko skinęła głową. A ja po raz pierwszy od długiego czasu poczułam, że złość jest lepsza niż smutek. Przynajmniej nie odbiera tchu. Zaczęłam sobie przypominać momenty, które wcześniej zrzucałam na karb „tak ma być”. Jak to, że nigdy nie mówił o swojej rodzinie, jakby nie istnieli. Jak zawsze miał gotowe wytłumaczenie, dlaczego nie możemy zrobić sobie wspólnego zdjęcia. Jak unikał mojego mieszkania i nigdy nie zaprosił mnie do siebie. Mówił, że „remont”, „bałagan”, „kumpel akurat nocuje”.

Wtedy myślałam, że nie każdy musi się chwalić swoim życiem prywatnym. Teraz rozumiałam, że to wszystko były sygnały. Jasne, głośne znaki, a ja nie chciałam ich widzieć. Stałam przed lustrem, mokre włosy ściekały mi na ramiona. Patrzyłam na siebie uważnie, jakby pierwszy raz. Miałam trzydzieści kilka lat i twarz kobiety, która naprawdę wierzyła, że ktoś przyszedł, żeby ją uratować.

– Brawo, Marta – powiedziałam do swojego odbicia. – Pięknie to rozegrałaś.

Głos mi się załamał na końcu, ale nie płakałam. Zadzwoniła mama. Odebrałam z opóźnieniem.

– Cześć, córeczko. Wszystko u ciebie dobrze?

– Tak, mamo. Nie chcę teraz gadać.

– No ale może tylko powiedz, co u was...

– U nas?

– No, u ciebie i tego twojego...

– Mamo, nie teraz. To moja sprawa, dobrze?

– Dobrze – powiedziała cicho. – Ale pamiętaj, że zawsze możesz zadzwonić.

Odłożyłam słuchawkę i usiadłam na podłodze. Nie chciałam współczucia. Chciałam tylko przestać się siebie wstydzić.

Zostałam sama z pustką na koncie

Z czasem przestałam liczyć, że się odezwie. Nie było już przelewu, który miał wrócić, nie było też jego. Zostałam sama z pustką na koncie i cieniem po kimś, kto udawał, że mnie kocha. Ale zaczęłam się zbierać. Po trochu. Najpierw przestałam patrzeć na telefon przed snem. Potem zaczęłam czytać artykuły o toksycznych relacjach. Trafiłam na forum, gdzie kobiety pisały rzeczy tak podobne do mojej historii, że aż mnie ściskało w żołądku.

– Myślałaś, że cię pokochał, prawda? – zapytała terapeutka, kiedy pierwszy raz przyszłam na wizytę.

– Tak – odpowiedziałam. – Chciałam w to wierzyć. I bardzo potrzebowałam, żeby to była prawda.

– To nie twoja wina, że chciałaś kochać.

– Ale to ja go wybrałam – szepnęłam, spuszczając wzrok.

– Bo chciałaś być ważna dla kogoś. I to jest całkowicie ludzkie. Nie oceniaj siebie za to.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam tylko, jak coś mięknie we mnie, jakby od dawna zaciśnięta pięść zaczęła się otwierać. Wciąż nie miałam oszczędności. Wciąż liczyłam każdy grosz. Ale zaczęłam zasypiać spokojniej. Jeszcze nie czułam się gotowa na nowy związek, ale nie czekałam już, aż ktoś mnie uratuje. Chciałam po prostu żyć.

Marta, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama