Reklama

Wynajęłam nagłośnienie, kupiłam światła jak z klubu i zaprosiłam prawie sześćdziesiąt osób. Nie zamierzałam przepraszać sąsiadów, ani prosić ich o wyrozumiałość. Wiedziałam, że będą narzekać, ale to był mój czas. Jedna noc hałasu jeszcze nikogo nie zabiła, a mandat? Trudno. Przecież życie jest po to, żeby czasem zaszaleć. Tym razem to ja miałam być królową sylwestrowej nocy.

Ściany miały drżeć

Zaczęło się od niewinnej wiadomości do kilku znajomych: „Robię Sylwestra u siebie, kto chętny?”. Początkowo miało być maksymalnie dwadzieścia osób, kilka najbliższych twarzy, które i tak pojawiają się u mnie regularnie. Jednak kiedy informacja zaczęła się rozchodzić, kolejne osoby same pytały, czy mogą wpaść. I tak z dnia na dzień liczba gości rosła – trzydzieści, czterdzieści... aż stanęło na ponad pięćdziesiąt. Szczerze? Wcale mnie to nie martwiło. Mieszkanie miałam duże, sąsiedzi i tak mnie nie lubili, a ja potrzebowałam tej nocy jak powietrza.

Kupiłam dodatkowe krzesła, wyniosłam część mebli do piwnicy. Zamówiłam głośniki z profesjonalnym nagłośnieniem, takie, że ściany miały drżeć. Nawet sąsiad z parteru, który remontował przez trzy miesiące i codziennie wiercił od siódmej rano, nie miał takiego sprzętu. Światełka, kule dyskotekowe, DJ – wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Po raz pierwszy w życiu nie ograniczałam się budżetem.

– Nina! Nie boisz się, że policja przyjedzie? – zapytała mnie Ola, kiedy razem rozwieszałyśmy lampki nad drzwiami wejściowymi.

Przyjadą, to przyjadą. Najwyżej mandat. Przynajmniej będzie co wspominać – odpowiedziałam z uśmiechem i spojrzałam na nią wyzywająco.

Wiedziałam, że to może się źle skończyć. Ale była we mnie dziwna pewność, że skoro całe życie wszystko robiłam „jak trzeba”, to raz mogę pozwolić sobie na coś bez kalkulowania. Impreza roku była już na horyzoncie, a ja nie zamierzałam jej przegapić.

Sąsiedzi zaczynają się denerwować

Na trzy dni przed Sylwestrem na moich drzwiach pojawiła się karteczka. Wydrukowana na domowej drukarce, złożona na pół, przyklejona taśmą do klamki. Nie miałam złudzeń – sąsiedzi nie byli głupi. Już wcześniej widzieli, jak targałam z windą pudła ze światłami i głośnikami. Wyczuwałam ich spojrzenia na klatce – krótkie, nieprzyjemne, jakby próbowali mnie ocenić.

Karteczki nie przeczytałam od razu. Zdjęłam ją i wrzuciłam do kuchennego kosza, nawet jej nie otwierając. Nie potrzebowałam moralizowania, ostrzeżeń, ani przypominania o współżyciu społecznym. To był mój dom, moja noc i moje zasady.

– Widziałam Jadwigę z drugiego piętra, jak kręciła głową, kiedy wnosiliśmy skrzynki z napojami – powiedziała Ola, siedząc na blacie kuchennym.

– No to niech sobie pokręci jeszcze trochę. Może jej się szyja rozrusza – odpowiedziałam i obie wybuchłyśmy śmiechem.

Nie żebym nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Gdzieś tam głęboko, może, coś mnie tknęło, kiedy zobaczyłam, jak pan Józef z pierwszego piętra pcha balkonowe drzwi, chcąc poprawić zasłony, a jego wzrok padł na moje mieszkanie. Taki trochę smutny, jakby wiedział, że czeka go nieprzespana noc. Ale zaraz potem przypomniałam sobie, że jego pies szczeka całymi dniami, a nikt z tego powodu nie robi afery.

Zaczęły przychodzić pierwsze odmowy. Ludzie pisali, że nie chcą problemów. Mnie to tylko utwierdzało w przekonaniu, że dobrze robię. Bo jeśli ktoś żyje cały czas ostrożnie, to kiedy w ogóle ma pożyć?

Impreza zaczęła się niewinnie

Przed dziewiętnastą pojawiły się pierwsze osoby – znajomi z pracy, sąsiadka z bloku obok, którą poznałam na siłowni, kilku starych znajomych ze studiów. Nikt się nie przebierał elegancko, raczej luźne bluzy, błyszczące bluzki, jakby każdy przyszedł z myślą, że to będzie domówka, nie bal sylwestrowy. I tak właśnie miało być – domówka, tylko większa, głośniejsza, intensywniejsza.

Po dwudziestej drugiej było już głośno. Ktoś przyniósł bębny, ktoś inny zaczął tańczyć na stole. DJ odpalił pierwszy set i z każdą minutą muzyka podkręcała atmosferę. Półmrok, światła w kolorach fioletu i czerwieni, rozmowy mieszające się z basem. Alkohol lał się bez opamiętania, a kuchnia wyglądała jak bar – puste butelki, kubki, ktoś kroił limonki, inny szukał lodu.

– O matko, ile tu ludzi! – usłyszałam za plecami głos Pauliny, której nie widziałam od liceum.

– I wszyscy przyszli dla jednej osoby – odpowiedziałam z uśmiechem.

Było mi dobrze. Naprawdę dobrze. Przez chwilę zapomniałam, że istnieje coś takiego jak poniedziałek, obowiązki, rachunki, czy sąsiedzi. Wszystko wydawało się idealne – aż do chwili, kiedy ktoś zapukał w podłogę kijem. Trzykrotne, rytmiczne stukanie. Ktoś z dołu próbował dać nam znać, że już ma dość.

– Słyszysz? – Ola spojrzała na mnie z lekkim niepokojem.

– Słyszę. Ale dzisiaj mnie to nie obchodzi – odpowiedziałam i jeszcze bardziej podkręciłam muzykę.

To była moja noc. I nie zamierzałam dać jej sobie odebrać.

Interwencja, której się spodziewałam

Minęła północ. Na balkonie ludzie krzyczeli, rzucali konfetti, ktoś odpalił race. Nad blokiem unosiła się lekka mgła z petard, a z każdego kąta dochodziły okrzyki „Szczęśliwego Nowego Roku!”. Ta chwila była jak z filmu – wszystko mieniło się kolorami, ludzie się przytulali, dźwięki mieszały się w jedno wielkie „życie”. Stałam w korytarzu, patrzyłam, jak mój salon zamienia się w klub i miałam wrażenie, że właśnie spełniłam jakieś głęboko ukryte marzenie.

A potem zadzwonił domofon. Otworzyłam bez pytania. Po chwili do drzwi zapukało dwóch policjantów. Młodzi, może trochę zmęczeni, może zrezygnowani. Rozejrzeli się po tłumie ludzi, na moment zatrzymali wzrok na grających głośnikach.

– Dobry wieczór. Dostaliśmy zgłoszenie o zakłócaniu ciszy nocnej – powiedział jeden z nich, ledwo słyszalnie przez dudniący bas.

– To Sylwester – wzruszyłam ramionami.

– Rozumiemy, ale ma pani świadomość, że to już poważnie przeszkadza sąsiadom?

Z tyłu ktoś się roześmiał, ktoś inny krzyknął „Brawo mundurowi!” i uniósł kieliszek. Czułam się, jakbym była w oku cyklonu. Miałam wybór – ściszyć wszystko, wyprosić gości i przeprosić, albo zrobić to, co zapowiadałam wszystkim od tygodni.

Panowie, wiem, co robię. Jak trzeba, zapłacę mandat – powiedziałam, patrząc im prosto w oczy.

Popatrzyli po sobie, jeden westchnął, drugi coś zanotował w notesie. W końcu wręczyli mi karteczkę i odeszli bez słowa. Impreza trwała dalej. Trochę ciszej, ale nadal intensywnie. W końcu kto by się przejmował papierkiem, kiedy tańczy całe mieszkanie?

Skutki dnia następnego

Obudziłam się o dziewiątej, choć tak naprawdę spałam może dwie godziny. W głowie szumiało, w ustach sucho, a w mieszkaniu… istny krajobraz po bitwie. Ktoś spał na mojej kanapie, ktoś inny na podłodze w łazience z ręcznikiem pod głową. Na stole leżały porozlewane napoje, potłuczone szkło i serpentyny przyklejone do blatów. Ściany zdawały się lekko drżeć od ciszy, jaka zapanowała po kilkunastu godzinach hałasu.

W kuchni spotkałam Olę. Trzymała kubek i patrzyła na mnie niewyraźnie.

– No i jak się czujesz, królowo Sylwestra? – zapytała półszeptem.

– Jakby mnie przejechał walec. Ale było warto – odpowiedziałam, choć nawet ja sama nie byłam tego do końca pewna.

Zajrzałam do torebki, by sprawdzić, czy dalej mam ten nieszczęsny mandat. Był tam, starannie złożony, z kwotą widoczną już przy pierwszym rzucie oka. Tysiąc pięćset złotych. Usiadłam na krześle i westchnęłam. Mogłam się tego spodziewać, ale mimo wszystko zabolało.

Potem były rozmowy z sąsiadami. Niektóre uprzejme, inne nieco bardziej wprost. Pani Jadwiga z drugiego piętra powiedziała mi, że jej wnuczka nie mogła spać. Pan Józef tylko pokiwał głową. Ktoś podrzucił mi pod drzwi wydrukowaną stronę z przepisami o zakłócaniu porządku.

Sprzątałam całe popołudnie. W ciszy. Ze słuchawkami w uszach. Wiedziałam, że to już nie powtórzy się szybko. I że nie wszyscy spojrzą na mnie tak samo jak wcześniej. Ale mimo tego – miałam coś, czego nie da się kupić: wspomnienie. Prawdziwe, intensywne, bez kalkulacji.

Nikt mi tego nie odbierze

Kiedy wszystko ucichło, siedziałam sama przy stole, patrząc na resztki po imprezie. Powoli docierało do mnie, że sylwestrowa noc już minęła, a wraz z nią euforia, muzyka i śmiechy. Mandat wciąż leżał przede mną, przypominając, że każda decyzja ma konsekwencje, nawet jeśli były one w pełni przewidziane. Przez chwilę czułam mieszankę dumy i zmęczenia – dumy, że zrobiłam coś tak odważnego, a zmęczenia, bo wbrew planom sprzątanie pochłaniało mnie bez reszty.

Przypomniałam sobie spojrzenia niektórych sąsiadów. Niektórzy byli obojętni, inni niezadowoleni, a kilka osób pokiwało głową z pewnym uznaniem. To było dziwne uczucie – świadomość, że w jednym momencie ktoś cię krytykuje, a w następnym podziwia. Zrozumiałam, że ta noc pozostawiła ślad, zarówno w pamięci mojej, jak i tych wokół mnie. Nauczyłam się, że czasem warto złamać rutynę i odważyć się, nawet jeśli inni nie podzielają twojego entuzjazmu.

Ostatecznie spojrzałam na balkon, gdzie jeszcze widać było resztki konfetti i kilka niedopałków. Przez chwilę wyobraziłam sobie, jak wyglądałaby ta sama noc, gdybym ustąpiła – cisza, pustka i spokojni sąsiedzi. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nie żałowałam ani jednej minuty. Mandat? Jakoś zapłacę. Wspomnienia i emocje były warte każdej złotówki. To był mój wybór i moja noc, niezależnie od opinii innych.

Zamknęłam oczy, pozwalając, by wspomnienia tej wyjątkowej sylwestrowej nocy wciąż mnie rozgrzewały. Świadomość, że zrobiłam coś dla siebie, dawała dziwny spokój. Czas wracać do rzeczywistości, ale wiedziałam, że tej nocy nikt mi nie odbierze.

Nina, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama