„Robiłam soczyste i pulchne kotlety mielone, a mój mąż ględził, że mamusia robi lepsze. Dłużej nie dam się tak poniżać”
„Za pierwszym razem się zaśmiałam. Za dziesiątym – próbowałam żartować. Ale kiedy po 5 latach małżeństwa słyszę, że wszystko, co robię, jest nie tak jak u mamy, to już nawet nie boli. To tylko pusty dźwięk, który zostaje w głowie na dłużej, niż powinien. Paweł po prostu nigdy nie odciął pępowiny”.

- Redakcja
Czasem wydaje mi się, że moje życie składa się z rytuałów – jakby ktoś kiedyś wcisnął przycisk „powtórz dzień” i zapomniał go wyłączyć. Rano kawa w tym samym kubku, te same dwie kromki chleba z dżemem, i to samo pytanie Pawła:
– Aneta, dlaczego ta kawa znowu taka słaba? Mama zawsze robi mocniejszą.
Za pierwszym razem się zaśmiałam. Za dziesiątym – próbowałam żartować. Ale kiedy po pięciu latach małżeństwa słyszę, że wszystko, co robię, jest „nie tak jak u mamy”, to już nawet nie boli. To tylko pusty dźwięk, który zostaje w głowie na dłużej, niż powinien. Paweł nigdy nie był złym człowiekiem. Po prostu nigdy nie odciął pępowiny. Teresa – jego matka – miała w domu wszystko poukładane. Zupa zawsze o trzynastej, kotlety zawsze równe jak żołnierskie berety. Ja od początku wiedziałam, że nie będę jak ona. Ale próbowałam. Dla niego. Kiedy gotuję, dbam, by mięso było soczyste. Kroję cebulę drobniej, smażę dłużej. I zawsze słyszę to samo:
– Dobre, ale u mamy bardziej soczyste.
Ostatnio wychodził gdzieś z kolegami, a wcześniej zjedli to co im przygotowałam w domu. Stół zostawili pusty, a ja znów z nadzieją, że może kiedyś wróci i powie: „Aneta, to było pyszne”. Zwykłe słowo. Takie, które mogłoby mnie zatrzymać przy nim na dłużej. Ale cisza po jego powrocie brzmiała głośniej, niż wszystko, co mógłby powiedzieć.
Czułam, że coś się skończyło
Wracałam z zakupów z siatkami ciężkimi jak kamienie. Wzięłam za dużo – jak zwykle. Paweł lubi, gdy lodówka jest pełna, „bo u mamy nigdy niczego nie brakowało”. Zatrzymałam się pod drzwiami, kiedy usłyszałam znajome głosy. Śmiech. Potem jego głos – zbyt głośny, zbyt pewny siebie.
– No jasne, żona się stara, ale nigdy nie dorówna mamie. Te jej kotlety... nie ma drugich takich. – usłyszałam.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Zamarłam, z palcami zaciśniętymi na rączkach plastikowej torby.
– To masz szczęście, stary, że mama blisko mieszka – odparł ktoś z jego znajomych.
– No, Aneta się stara, nie powiem. Ale to nie to samo. – I znów ten śmiech. Beztroski, okrutny w swojej lekkości.
Stałam za drzwiami i czułam, jak we mnie coś się łamie – cicho, po cichutku, bez huku. Jakby ktoś jednym ruchem oddzielił serce od reszty ciała. „Nigdy nie dorównam. Bo nie o cholerne kotlety chodzi” – pomyślałam. Weszłam po chwili, udając, że nie słyszałam ani słowa. Uśmiechnęłam się krzywo, zrzuciłam buty, postawiłam siatki na stole.
– Cześć, chłopaki – rzuciłam spokojnie. – Coś wam przynieść?
Paweł aż się lekko spłoszył.
– O, hej, Anetka. Nie, nie trzeba. Właśnie wychodzimy.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, kuchnia znów stała się pusta. Zimna. Usiadłam się przy stole, a z torby wypadła paczka mięsa mielonego. Patrzyłam na nią długo, aż w końcu wsunęłam ją z powrotem. Śniadanie następnego dnia smakowało jak papier. Paweł jadł w milczeniu, stukając widelcem o talerz.
– Coś nie tak? – zapytałam.
– Nie, dobre. Tylko… mama trochę lepiej doprawia.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się. Już nawet nie bolało. Tylko czułam, że coś się właśnie skończyło – chociaż jeszcze nie byłam pewna, co.
Byłam potwornie samotna
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole, jak dwie obce osoby w poczekalni. On wpatrzony w ekran telewizora, ja w parujący talerz zupy. Łyżka stukała o porcelanę w jednostajnym rytmie – jedyny dźwięk w pokoju.
– Paweł – zaczęłam cicho, nie patrząc na niego – myślisz czasem, że może już… jestem wystarczająca?
Uniósł wzrok, jakbym wyrwała go z transu.
– Co to za pytanie? Znowu coś wymyślasz? Przecież wszystko jest dobrze.
– Naprawdę dobrze? Czy po prostu… wygodnie?
Zamarł. Przez chwilę milczał, potem wzruszył ramionami.
– Nie rozumiem cię, Aneta. O co ci chodzi? O te kotlety?
– Nie o kotlety. O to, że ja się staram, a ty nawet tego nie widzisz.
– Widzę. Tylko po co o tym gadać? Mówiłem, że jest dobrze, prawda? – sięgnął po pilot i ściszył telewizor, jakby chciał zakończyć temat jednym ruchem kciuka.
– Dobrze – powtórzyłam szeptem. – Bo ty nie chcesz, żeby było lepiej.
Odstawił łyżkę, westchnął głośno.
– Aneta, znowu dramatyzujesz. Może się prześpij, co?
Uśmiechnęłam się blado. To było jego ulubione zdanie, gdy nie chciał słuchać. „Prześpij się”. Jakby sen miał załatwić wszystko, czego on nie potrafił. Kiedy po chwili wstał i poszedł do salonu, słyszałam, jak komentator krzyczy z telewizora: „Gol! Co za strzał!” – a ja myślałam, że ktoś właśnie trafił prosto we mnie. Usiadłam na kanapie obok niego, żeby jeszcze raz spróbować.
– Paweł… pamiętasz, jak się poznaliśmy? Jak mówiłeś, że ze mną jest ci spokojnie?
– No i dalej tak jest.
– Nie. Teraz ci po prostu wygodnie.
Nie odpowiedział. Zamiast tego dolał sobie herbaty i wpatrywał się w ekran, jakby w nim była odpowiedź na wszystko. Patrzyłam na jego profil oświetlony migotaniem telewizora i pomyślałam, że jeszcze nigdy nie czułam się tak samotna, siedząc obok drugiego człowieka.
Zrobiłam coś dla siebie
Nie spałam prawie całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc spokojny oddech Pawła, równy, głęboki, pewny. Jakby nie istniał żaden powód do niepokoju. Patrzyłam na jego twarz w półmroku i myślałam, że przez pięć lat próbowałam być kobietą, którą chciał mieć. Cichą, cierpliwą, pogodzoną. A on nawet nie zauważył, że się po drodze zgubiłam.
Wstałam, gdy pierwsze światło prześlizgnęło się po firankach. W kuchni pachniało jeszcze wczorajszą kolacją – resztką kotletów, które nie zostały zjedzone i schowane do lodówki. Rozgniotłam je w dłoni, wyrzuciłam do kosza. Nie chciałam już niczego przyprawiać „tak jak mama”. Spakowałam torbę i wyszłam z domu. Nogi same niosły mnie do biura podróży, mijając po drodze piekarnię i sklep spożywczy, gdzie zwykle zaczynałam dzień. Na wystawie wisiał plakat z napisem: „Lizbona – miasto słońca, które nigdy nie śpi”. Zatrzymałam się przed nim.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się młoda kobieta za biurkiem. – W czym mogę pomóc?
– Chciałabym… wykupić wycieczkę. Do Lizbony.
Spojrzała pytająco. – Dla dwóch osób?
Zawahałam się tylko sekundę.
– Nie. Tylko dla jednej.
Kiedy wklepywała coś do komputera, patrzyłam na mapę Europy na ścianie. W mojej głowie przesuwały się wspomnienia: nasz ślub, nowy dom, teściowa przynosząca swoje słoiki z bigosem, jej wzrok pełen wyższości. I Paweł, zawsze z tym samym uśmiechem: „Mama zna się na życiu”.
– Proszę, tu są dokumenty. – podała mi kopertę z biletami.
– Dziękuję. – powiedziałam, choć głos mi drżał.
Wyszłam na ulicę i pierwszy raz od dawna poczułam, że powietrze pachnie inaczej. Lżej. Bez jego głosu, bez porównań. „Pierwszy raz nie robię nic dla kogoś. Tylko dla siebie”. – pomyślałam, ściskając kopertę jak coś świętego.
Nie było łez, był spokój
Kiedy wróciłam do domu, w środku było cicho. Tylko zegar w kuchni odmierzał czas, jakby nic się nie stało. Paweł był w pracy. Zostawił po sobie kubek z niedopitą kawą i rozrzucone gazety na stole. Wzięłam kubek do zlewu, odruchowo – z przyzwyczajenia – i w połowie drogi zatrzymałam się. Postawiłam go z powrotem. Niech zostanie. Usiadłam przy stole, w miejscu, gdzie zawsze siedział on. Kartka papieru leżała przede mną, czysta, biała, pachnąca nowym początkiem. Pisałam powoli, każde słowo ważąc w myślach. „Nie chcę już rywalizować z twoją mamą”. Nic więcej. Bez wyrzutów, bez tłumaczeń. Nie potrzebowałam tego. Zostawiłam kartkę na blacie, w miejscu, gdzie na pewno ją znajdzie – obok solniczki, której zawsze szukał przy kolacji.
W kuchni na patelni leżała metalowa łyżka i resztki panierki po wczorajszych kotletach. Patrzyłam na nią chwilę, jakby to była jakaś pamiątka po nas. Potem wzięłam patelnię, otworzyłam kosz i wyrzuciłam ją bez wahania. Nie chciałam już pamiętać, jak się robi „soczyste kotlety jak u mamy”. Dopakowywanie torby i małej walizki trwało krócej, niż myślałam. Kilka sukienek, zdjęcie z naszego ślubu, książka, którą nigdy nie miałam czasu dokończyć. Tyle. Reszta była ciężarem.
Zatrzymałam się w progu sypialni. Łóżko wyglądało tak samo jak zawsze – pościel gładko naciągnięta, jego koszula przewieszona przez krzesło. Podeszłam, dotknęłam jej palcami, a potem odłożyłam z powrotem. Nie było łez. Był tylko spokój. Ten dziwny, nienaturalny spokój, który przychodzi wtedy, gdy człowiek już wszystko w sobie wypłakał. Zamknęłam drzwi cicho, bez trzaśnięcia. Jakby to był tylko zwykły dzień, a ja wychodziłabym do sklepu. Tylko że tym razem nie zamierzałam wracać.
Nie czułam już strachu
Samolot wzbił się w powietrze jakoś dziwnie, jakby sam nie był pewien, czy powinien. Siedziałam przy oknie i sama nie wiedziałam, co teraz będzie. Lizbona – to słowo wciąż brzmiało w mojej głowie obco, jak obietnica czegoś, w co jeszcze nie wierzę. Patrzyłam, jak wszystko się oddala, jak domy maleją, jak wszystko, co znałam, staje się tylko tłem. Nie czułam triumfu. Nie czułam też strachu. Tylko spokój – taki, jakiego nie pamiętałam od lat. Może właśnie tak wygląda wolność? Jak cisza po burzy.
Na chwilę zamknęłam oczy. Widziałam w myślach naszą kuchnię, stół, słońce wpadające przez firankę. Widziałam Pawła – jak wraca z pracy, odkłada torbę, woła moje imię. Szuka mnie. Znajduje kartkę. „Nie chcę już rywalizować z twoją mamą”. Wiem, że przeczyta to kilka razy. Może się roześmieje. Może się wścieknie. A może po raz pierwszy poczuje, że stracił coś, czego już nie da się odzyskać. Może kiedyś zrozumie, że w życiu nie chodzi o smak kotletów, tylko o to, kto je z tobą je... Nie zamierzałam już wracać.
Aneta, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż był spokojny i cichy, a ja mu ufałam. Dopiero od obcej kobiety dowiedziałam się, z kim żyłam pod jednym dachem”
- „Gdy dostałam mieszkanie w spadku, od razu uciekłam od matki. Ciotka zostawiła mi też koperty z dziwną zawartością”
- „Śmiałam się, gdy wnuczka założyła mi konto randkowe. Śmiech zamarł mi na ustach, gdy odezwał się pewien mężczyzna”