„Rodzice chcieli mnie wydziedziczyć, bo żyłam w grzechu. Nie zamierzałam brać ślubu, bo po co mi ten papierek”
„Od tamtego dnia nie mieliśmy kontaktu. Żadnych telefonów, żadnych listów, nawet w święta – cisza. Tęskniłam za mamą, za jej dłońmi, za cichym głosem. Tęskniłam i miałam żal. I może nawet trochę gniewu – że się nie postawiła, nie sprzeciwiła się ojcu, nie zatrzymała mnie. Ale najbardziej bolała myśl, że być może już nigdy jej nie zobaczę”.

- Redakcja
Nie potrzebowałam obrączki, żeby czuć się czyjąś żoną. Michał i ja mieszkaliśmy razem już od sześciu lat – najpierw w ciasnej kawalerce na Ochocie, później w dwupokojowym mieszkaniu na Bielanach, które z trudem udało nam się kupić na kredyt. Mieliśmy wszystko, co potrzebne: ekspres do kawy, który działał tylko, gdy miał dobry humor, kota o imieniu Węgiel, który chadzał własnymi ścieżkami, i siebie nawzajem. Zimą piekliśmy razem chleb, latem wychodziliśmy na rowery albo robiliśmy grilla na balkonie. I tylko jedno nie pasowało do tej układanki – ta piekielna cisza ze strony mojej rodziny.
Chcieli mnie wydziedziczyć
Pamiętałam ten dzień, jakby to było wczoraj. Stałam w kuchni rodziców, dłonie zaciskałam na szklance z herbatą, a serce waliło mi jak oszalałe.
– Nie planujemy ślubu – powiedziałam cicho, ale wystarczająco stanowczo. – Przynajmniej na razie. Nie chcemy robić niczego na pokaz. Kochamy się, mieszkamy razem. To powinno wystarczyć.
Przez chwilę panowała cisza. Ojciec nawet nie podniósł wzroku znad gazety, którą zawsze czytał po obiedzie.
– To grzech – powiedział sucho. – Wstyd i hańba dla rodziny. Nie masz już wstępu do tego domu.
Mama siedziała cicho. Nie płakała, nie krzyczała. Patrzyła tylko na mnie jak na coś obcego, jakby próbowała rozpoznać we mnie dziewczynkę, którą niegdyś tuliła do snu. Jej słowa bolały najbardziej.
– Nie wracaj, dopóki nie uklękniesz przed księdzem.
Jak wyrok. Jak wyklęcie.
Wyszłam z domu, nie oglądając się za siebie. Nie chciałam, żeby widzieli, jak bardzo mnie to złamało. Ale wewnątrz… byłam w strzępach.
Od tamtego dnia nie mieliśmy kontaktu. Żadnych telefonów, żadnych listów, nawet w święta – cisza. Michał nie pytał. Wiedział, że temat mojej rodziny to tabu. Z zewnątrz byłam silna – pracowałam, ogarniałam życie, śmiałam się. A w środku tęskniłam za mamą, za jej dłońmi pachnącymi ziołami, za cichym głosem. Tęskniłam i miałam żal. I może nawet trochę gniewu – że nie wstała, nie sprzeciwiła się ojcu, nie zatrzymała mnie.
Ale najbardziej bolała myśl, że być może już nigdy jej nie zobaczę.
Ojciec nie chciał mnie znać
Tamtego dnia Michał siedział w samochodzie zaparkowanym przy bramie. Miał nie wychodzić, nie dzwonić, nie ingerować. Miał tylko czekać.
Weszłam na podwórko, jakby to było pole bitwy. Ojciec siedział na werandzie, w tym samym krześle, co zawsze, z gazetą w ręku i wzrokiem wbitym gdzieś daleko, jakby mnie nie zauważył.
– Przyszłam porozmawiać – powiedziałam.
– O czym? – nie podniósł wzroku. – O twoim grzechu?
– O tym, że nie będziemy brać ślubu tylko dlatego, że ty tego chcesz. Kocham go, mieszkamy razem, jesteśmy rodziną – mówiłam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie wrzało.
– Nie masz już rodziny – warknął. – Przekreśliłaś nas. Hańbisz to nazwisko.
Zacisnęłam pięści. Czułam, że zaraz eksploduję.
– Może szkoda, że mama nie miała odwagi ci się postawić. Może wtedy i ja żyłabym inaczej! – wykrzyczałam.
Zamarł. W jego oczach przemknął cień czegoś... może bólu, może zaskoczenia. Ale nie powiedział nic.
Odwróciłam się i odeszłam.
W samochodzie Michał nic nie mówił. A ja tylko patrzyłam przed siebie, walcząc z łzami. Mogło być inaczej. Ale nie było.
Tęskniłam za matką
Pamiętałam te ciche popołudnia, kiedy siedziałyśmy razem w kuchni. Mama haftowała – zawsze uwielbiała robótki ręczne – a ja odrabiałam lekcje albo tylko udawałam, że to robię. Czasem puszczała cicho radio i nuciła pod nosem. Kołysanki, pieśni kościelne, stare melodie, które znała z dzieciństwa. Pachniała lawendą i czymś jeszcze, może bzem, może ciepłem.
– Chciałabyś kiedyś wyjść za mąż? – zapytała kiedyś znienacka, nawet nie podnosząc wzroku znad igły.
– Może – rzuciłam. – Ale po swojemu. Nie będzie mi nikt mówił, co i kiedy mam robić.
Uśmiechnęła się pod nosem. Nie powiedziała ani słowa, ale wiedziałam, że mnie rozumiała. Przynajmniej wtedy tak mi się wydawało.
Czasem zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie powiedziała tacie „dość”. Czy się bała? Czy naprawdę wierzyła, że miłość to ciche przyzwolenie? Może też marzyła, żeby wyrwać się z tego domu. Może nie potrafiła. Może nikt jej nie pokazał, że można inaczej.
Nie wiem.
Ale wiem jedno – była delikatna. Zbyt delikatna na ten świat, a już na pewno zbyt delikatna na mojego ojca.
Zostawiła mi prezent
Było zimno. Nie taka zima z mrozem i śniegiem, tylko marcowa szaruga – niebo ciężkie, trawa brudna, wiatr rwący z każdej strony. Stałam pod parasolem, trzymając się na nogach jakby siłą woli. Michał został z dziećmi. Powiedziałam mu, że muszę pojechać sama. Nie protestował.
Ojciec czuwał przy trumnie, ale nie spojrzał w moją stronę. Stali przy nim ludzie z kościoła, sąsiedzi, jakieś kuzynki, których nie widziałam od lat. Ja stałam z boku. Jak obca. Jak intruz.
Podszedł do mnie dopiero po mszy, gdy już wszyscy się rozchodzili.
– To od niej – powiedział, podając mi małe, podłużne pudełko. – Zawsze wierzyła, że wrócisz.
– Dlaczego mi tego nie powiedziała? – zapytałam szeptem.
– Nie miała odwagi. Ale czekała – powiedział i odszedł.
Otworzyłam pudełko dopiero w samochodzie. Welon. Ręcznie haftowany, jakby każda nitka była modlitwą. Delikatny jak mgła.
Objęłam go ramionami jak pamiątkę po czymś, czego już nigdy nie odzyskam. I płakałam. Cicho, bezgłośnie. Jak mama.
Coś we mnie pękło
Zostałam w domu rodzinnym jeszcze kilka dni. Ojciec nie mówił wiele. Ja też nie. Krążyliśmy po tych samych kątach, nie wchodząc sobie w drogę, jak dwa duchy.
Przeglądałam stare rzeczy mamy – jej notatki, zeszyty z przepisami, hafty. W jednej z szuflad znalazłam szkatułkę z drobnymi karteczkami, na których zapisywała swoje myśli. Niektóre były ledwie czytelne. „Czasem tęsknię za ciszą, której nikt nie przerywa krzykiem”. Albo: „Natalia ma w sobie taką iskrę. Tego ognia nie wolno gasić”.
Wieczorem usiadłam z ojcem w kuchni. On parzył herbatę. Ja patrzyłam, jak drży mu ręka.
– Czy ona też czuła się tak obco, jak ja? – zapytałam.
Długo milczał, potem tylko westchnął.
– Była ze mną. Ale miała swój świat. I ty jesteś jego częścią.
Nie przeprosił. Nie przyznał się do winy. Ale powiedział:
– Może się myliłem. Nie znałem was tak dobrze, jak myślałem.
I to wystarczyło, by coś we mnie pękło. Tylko na tyle, by przepuścić trochę światła.
Zasługiwałam na prawdę
Znalazłam go przypadkiem, między stronicami starego modlitewnika, który zawsze leżał na szafce przy łóżku mamy. Kartka była pożółkła, zapisana drobnym, znajomym pismem. List zaczynał się bez żadnego „kochana córko” czy „Natalio”. Po prostu od razu:
„Wiem, że się gniewasz. I masz do tego prawo. Ale ja zawsze wierzyłam, że wrócisz. Nie do księdza, nie do ojca. Ale do siebie. Żebyś mogła spojrzeć w lustro i powiedzieć: jestem wystarczająca taka, jaka jestem”.
Dalej był fragment o welonie. Pisała, że haftowała go wieczorami, gdy ojciec już spał. Że chciała mi go dać wtedy, gdy sama poczuję, że czas na ślub – nawet jeśli nie będzie księdza, sukni ani gości.
Zacisnęłam zęby, ale nie powstrzymałam łez.
Wieczorem zadzwoniłam do Michała.
– Zostawiła mi welon – powiedziałam. – I list.
– I co w nim?
– Że wiedziała. Że czekała. Że mnie kochała… po swojemu.
Zamilkł na chwilę.
– Zasługiwałaś na prawdę wcześniej – powiedział tylko. – Ale dobrze, że ją masz teraz.
Natalia, 33 lata
Czytaj także:
- „Może nie byłam najlepszą matką, ale wychowałam dzieci i chciałam nauczyć je życia. Teraz to dla mnie obcy ludzie”
- „Wyszłam za bogatego prawnika z Warszawy. Ludzie gadają, że jestem wyrachowana i pazerna, ale prawda jest zupełnie inna”
- „W konfesjonale wyznałam swoje grzeszne myśli. Ksiądz wysłuchał całej spowiedzi i zrobił coś niewyobrażalnego”