„Rodzice chowali mnie pod kloszem. Tak na mnie chuchali i dmuchali, że nie wiedziałam, czym jest dorosłe życie”
„Nie potrafię zapłacić rachunku. Nigdy nie zamawiałam jedzenia przez aplikację. Nie wiem, jak się włącza zmywarkę. Do sklepu pierwszy raz poszłam sama, gdy miałam 22 lata. Po studiach. Kupiłam wtedy jogurt. Truskawkowy. Stałam przed regałem z nabiałem dobre 10 minut, bo nie mogłam się zdecydować”.

- Redakcja
Mam 26 lat i mówię płynnie po angielsku, francusku i niemiecku. Ukończyłam filologię z wyróżnieniem, zdobywając stypendia i nagrody, o których moi rówieśnicy mogli tylko marzyć. Potrafię rozpoznać styl pisania każdej epoki literackiej, obliczyć średnią arytmetyczną z pamięci i napisać CV po łacinie. Nie potrafię za to zapłacić rachunku. Nigdy nie zamawiałam jedzenia przez aplikację. Nie wiem, jak się włącza zmywarkę. Do sklepu pierwszy raz poszłam sama, gdy miałam dwadzieścia dwa lata. Po studiach. Kupiłam wtedy jogurt. Truskawkowy. Stałam przed regałem z nabiałem dobre dziesięć minut, bo nie mogłam się zdecydować. Wróciłam do domu spocona jak po maratonie. Mama była dumna. Powiedziała, że robię postępy.
Rodzice mnie kochają. Naprawdę. Po prostu… zawsze wiedzieli lepiej. Jak się ubrać. Co zjeść. Kogo unikać. Jak się uczyć. Kiedy odpocząć. I choć mogłam się czasem buntować, to z ulgą poddawałam się ich decyzjom. Było łatwiej. Bezpieczniej. Mieszkam z nimi nadal. Mam swój pokój – biały, czysty, z dużym regałem i miękkim fotelem. Codziennie rano dostaję śniadanie do łóżka. Tata zawiesza mi nowe rolety, kiedy poprzednie robią się zbyt pożółkłe. Mama przypomina, bym nie zapomniała o wizycie u dentysty.
Nikt nigdy nie krzyczy. Nie ma awantur. Tylko czasem... wieczorem, kiedy leżę w łóżku i patrzę w sufit, ogarnia mnie dziwna pustka. Jakby moje życie było pięknie opakowanym prezentem, który nigdy nie został otwarty. Jakby coś mnie omijało, tylko nie potrafię nazwać co. Wiem dużo. O świecie, o sztuce, o językach. Ale nie wiem najważniejszego: kim tak naprawdę jestem?
Bałam się, że coś zepsuję
Filipa poznałam na kursie włoskiego. Nie musiałam tam chodzić – znałam już język całkiem nieźle – ale mama uważała, że powinnam go sobie „odświeżyć”. Pierwszego dnia usiadł obok mnie, pachniał jakąś wodą po goleniu i miał przy sobie zeszyt w kratkę, cały pokryty rysunkami. Kiedy nauczycielka kazała każdemu się przedstawić i powiedzieć coś o sobie, on powiedział tylko: „Jestem Filip i nie przepadam za zimą”.
Zaczęliśmy rozmawiać po zajęciach. O filmach, podróżach, jedzeniu. Był ode mnie starszy o siedem lat, miał już własne mieszkanie i mówił rzeczy, których nikt nigdy przy mnie nie mówił. Że czasem dobrze się pogubić. Że nie trzeba zawsze wiedzieć, co się robi. Że on przez pierwsze dwa lata po studiach był kelnerem w Berlinie i było mu z tym dobrze. Zaimponował mi. Nie tym, co osiągnął, ale tym, że nie próbował nikogo udawać.
Po kilku miesiącach znajomości zapytał, czy nie chciałabym się do niego przeprowadzić. Pomyślałam, że to szansa, by zacząć wszystko inaczej. Rodzice nie byli zachwyceni, ale nie zabronili. Spakowałam torbę, mama przygotowała mi zestaw pościeli, a tata przywiózł mnie do nowego mieszkania. Filip odebrał mnie z uśmiechem, włożył mi klucz do ręki i powiedział: „To teraz twój dom”.
Na początku było cudownie. Chodziliśmy na spacery wieczorami, gotowaliśmy razem obiady, kupiliśmy wspólną doniczkę z bazylią. W weekendy oglądaliśmy filmy pod kocem, a Filip czytał mi na głos artykuły z gazet. Śmiałam się więcej niż przez ostatnie trzy lata. Ale potem przyszła codzienność. Skończył się czas bazylii i koców. Zaczęły się pytania o to, kto wyniesie śmieci, kto zapłaci rachunek, co zjemy, kiedy zrobimy pranie. Ja... nie wiedziałam. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Nie rozumiałam, czemu to wszystko mnie tak przytłacza.
Pewnego wieczoru Filip podszedł do mnie, kiedy stałam przy pralce z telefonem w dłoni. Na ekranie miałam otwartą rozmowę z mamą.
– Serio? – zapytał. – Nie możesz do niej dzwonić za każdym razem, kiedy nie wiesz, jak coś zrobić.
– Ale ja... nigdy tego nie robiłam. – Głos mi zadrżał, choć nie chciałam, żeby to zauważył. – Nie wiem, który program wybrać. Boję się, że coś zepsuję.
Filip westchnął i podszedł do mnie. Pokazał mi, jak ustawić program. Nic nie powiedział, ale widziałam, że był rozczarowany. Już wtedy wiedziałam, że coś się zaczyna psuć. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo.
Nie umiałam być sobą
Z początku nie zauważyłam, kiedy Filip zaczął się zmieniać. Nadal był obecny, ale coraz częściej wychodził z domu sam. Tłumaczył, że musi popracować w kawiarni albo spotkać się z kolegą. Przestał mnie pytać, co chcę zjeść na kolację. Sam robił zakupy i sam je gotował. Ja wciąż czułam się gościem, choć miałam tu własną szczoteczkę i kapcie.
Zaczęłam się spóźniać do pracy. Przegapiłam ważne spotkanie, bo nie ustawiłam sobie przypomnienia. Szef zwrócił mi uwagę, a ja powiedziałam, że źle się czułam. W rzeczywistości siedziałam na łóżku i patrzyłam w okno, nie mogąc się zmusić do ubrania się. Rachunki leżały na szafce, nieotwarte. Filip któregoś dnia wrócił do mieszkania i zastał mnie przy stole. Siedziałam otoczona kopertami, z kalkulatorem w ręce, zdezorientowana.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Nie wiem, czy zapłaciłam za prąd – powiedziałam. – A jeśli zapłaciłam dwa razy?
Podszedł, spojrzał na rachunki i westchnął. Nie usiadł obok. Zamiast tego wziął płaszcz i wyszedł. Wrócił dopiero późnym wieczorem. Tamtej nocy nie zasnęłam. Leżałam w łóżku, słysząc, jak chrapie w drugim pokoju. Rano próbowałam się uśmiechnąć. Zrobiłam mu herbatę. Nie tknął jej. W końcu nastąpił wybuch.
– Matylda, ja nie jestem twoim ojcem. Nie mogę być twoim rodzicem. – Jego głos był twardy, ale nie krzyczał.
– Nie chcę, żebyś był moim rodzicem. Ja po prostu… nie umiem być sobą.
Zamilkł. Patrzył na mnie, jakby próbował coś zrozumieć, ale nie wiedział, od czego zacząć. Kilka dni później spakował swoje rzeczy. Powiedział, że nie ma w nim już siły, żeby ciągnąć to dalej. Że się starał. Że to nie moja wina, ale on też nie może siebie w tym zgubić. Zostałam sama w mieszkaniu. Siedziałam przez kilka godzin w kurtce. Bałam się ją zdjąć. Jakby jej zdjęcie miało coś potwierdzić. Że już nie ma nas. Że znów nie wiem, co dalej.
Zamknęli mnie jak w szklanej wieży
Mama otworzyła drzwi, zanim zdążyłam zapukać. Jakby wiedziała, że wrócę. Jakby codziennie wyczuwała, że to może być ten dzień.
– Jesteś głodna? – zapytała i nie czekała na odpowiedź. W kuchni już gotował się rosół. Pachniał tak, jak w dzieciństwie. Tym samym zapachem, który kiedyś mnie uspokajał, a teraz drażnił. Bo wszystko było takie samo, jakby czas się cofnął. Jakbym nigdy stamtąd nie wyszła.
Tata zainstalował mi nową aplikację w telefonie. Powiedział, że będzie mi łatwiej sprawdzać rozkłady jazdy i pogodę. Uśmiechał się, jak zawsze. Nawet nie zapytał, czy coś się stało. Wieczorem siedzieliśmy przy kolacji. Jadłam mechanicznie, a mama dolewała mi kompotu. Nikt nie wspomniał o Filipie. Nikt nie zapytał, dlaczego wróciłam.
– Nie chcecie wiedzieć, co się stało? – zapytałam nagle, ciszej, niż planowałam.
– Nie musimy. Jesteś w domu. To najważniejsze – odpowiedziała mama z łagodnym uśmiechem, jakby wypowiadała regułkę, którą zna na pamięć.
– Nic się nie martw, my się wszystkim zajmiemy – dorzucił ojciec.
Poczułam się jak przed laty, gdy złamałam nogę na placu zabaw i leżałam na kanapie, a oni nosili mi sok i książki. Tylko że teraz nie byłam dzieckiem. Nie chciałam soku. Chciałam odpowiedzi. Chciałam zrozumieć, dlaczego znowu jestem w tym samym miejscu. W nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam w dawnym pokoju, na tych samych poduszkach, z tym samym plakatem nad biurkiem. Wszystko wyglądało, jakby nikt nie ruszył nawet kartki papieru od mojego wyjazdu. Jakby czekali, aż się znudzę i wrócę. Czułam się jak zamknięta w szklanej wieży. Ładnej, czystej, bezpiecznej. I bardzo dusznej.
Nie byłam już taka jak dawniej
Nie wychodziłam z pokoju przez kilka dni. Spałam do południa, a gdy się budziłam, udawałam, że śpię dalej, słysząc kroki mamy na korytarzu. W lodówce czekały na mnie gotowe posiłki, ale nie miałam ochoty ich jeść. Czasem podgrzewałam zupę, żeby usłyszeli dźwięk mikrofali i pomyśleli, że wszystko ze mną w porządku. Wieczorami przeglądałam zdjęcia z Filipem. Na niektórych się śmialiśmy. Na innych trzymaliśmy za ręce. Czasem dotykałam ekranu, jakby to mogło przywrócić tamte chwile. Wiedziałam, że nie wrócą. Wiedziałam, że to nie był tylko jego wybór. Pewnego popołudnia mama zapukała i bez czekania weszła do pokoju z herbatą.
– Zjesz coś ciepłego? Zrobiłam naleśniki – powiedziała.
– Nie jestem głodna.
– Ale chociaż spróbuj. Wiem, że lubisz z twarogiem i malinami.
– Mamo, nie chcę – powtórzyłam ostrzej, niż zamierzałam.
Zamilkła na chwilę. Odstawiła talerz na biurko i przysiadła na brzegu łóżka.
– Martwimy się o ciebie.
– Naprawdę? Bo mam wrażenie, że po prostu cieszycie się, że wróciłam. Jakby nic się nie stało.
– Bo to, co było, już nie ma znaczenia. Najważniejsze, że jesteś bezpieczna.
– Ale ja nie chcę być tylko bezpieczna!
Podniosłam głos. Po raz pierwszy. Sama siebie zaskoczyłam.
– Nie jestem twoim projektem. Nie możesz mnie cały czas naprawiać.
– Ale ty bez nas... ty sobie nie poradzisz – powiedziała cicho, a w jej głosie pojawiło się łzawe drżenie.
– To pozwól mi w końcu spróbować – rzuciłam i wstałam z łóżka.
Wyszłam z pokoju, założyłam kurtkę i zamknęłam za sobą drzwi. Chodziłam po mieście bez celu. Było zimno. Miałam zmarznięte dłonie i obolałe stopy. Przeszłam obok naszej dawnej uczelni, potem zatrzymałam się przy kiosku, gdzie kiedyś kupowałam kolorowe magazyny. Wszędzie było znajomo. I obco jednocześnie. Wracając, nie byłam już taka sama. Nie wiedziałam jeszcze, kim chcę być, ale wiedziałam, że nie chcę już być tylko córką.
Nie wszystko było stracone
Z Agatą nie widziałyśmy się od końca studiów. Przypadkiem natknęłam się na jej profil, gdy przewijałam bezmyślnie media społecznościowe. Miała krótkie włosy i uśmiechnięte oczy. W opisie: „właścicielka małej firmy z wielkimi marzeniami”. Zapytałam, czy chce się spotkać. Odpisała niemal od razu. Umówiłyśmy się w kawiarni, którą sama mi poleciła. Siedziała już przy stoliku, gdy weszłam. Wstała, przytuliła mnie bez wahania. Pachniała kawą i czymś ciepłym, domowym.
– Ale się zmieniłaś – powiedziała, kiedy usiadłam. – I wcale nie chodzi o fryzurę.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Opowiedziałam jej pobieżnie, że mieszkam z rodzicami i że szukam pracy. Że się pogubiłam.
– Myślisz, że ja wiedziałam, co robię? – zaśmiała się. – Też się bałam na początku. Koszmarnie. Jak poszłam do pierwszej pracy. Ale potem przychodzi duma. Bo zrobiłaś to sama.
Słuchałam jej i czułam, jak coś się we mnie porusza. Jakby ktoś szeptał mi do ucha: „Jeszcze nie wszystko stracone”. Tego samego dnia wieczorem zaczęłam przeglądać oferty pracy. Nie szukałam niczego wielkiego. Wpisałam: „księgarnia”, „pomoc”, „część etatu”. Po godzinie wysłałam pierwsze CV. Następnego dnia kolejne. Zapisałam się też na kurs. Taki prosty, internetowy, o planowaniu budżetu domowego. Każde kliknięcie sprawiało, że miałam ochotę się wycofać, ale nie robiłam tego.
Po dwóch tygodniach odezwali się z małej księgarni na obrzeżach miasta. Poszłam na rozmowę. Trzęsły mi się ręce. Nie powiedziałam rodzicom, gdzie idę. Pierwszy raz od dawna coś zrobiłam tylko dla siebie. Zaczęłam pracę w poniedziałek. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, jak działa kasa, jak przyjmować dostawy, jak odpowiadać klientom. Ale miałam zeszyt, w którym zapisywałam wszystko, co nowe. Po kilku dniach przestałam się tak bać. To było dziwne.
Coraz częściej słyszę swój głos
Nadal mieszkałam z rodzicami, ale poranki wyglądały inaczej. Sama nastawiałam budzik. Wychodziłam z domu przed ósmą, z torbą przewieszoną przez ramię i termosiem z kawą, który zrobiłam wieczorem. Sama. W pracy zaczęłam rozpoznawać klientów po twarzach. Jeden pan co tydzień kupował kryminały, inna kobieta pytała mnie o nowości dla dzieci. Kiedyś zapytała, czy polecam jakąś książkę dla swojej córki. Chciałam powiedzieć, że nie mam dzieci, ale zamiast tego po prostu się uśmiechnęłam i wskazałam tytuł. Zaufała mi.
Wieczorami czasem siadałam przy kuchennym stole z mamą. Rozmawiałyśmy. Nie tylko o zakupach czy pogodzie. Zaczęła mnie słuchać. Nie zawsze się zgadzałyśmy. Czasem nawet podnosiła głos, a ja nie ustępowałam. Ale już mnie nie uciszała. Nie jestem jeszcze pewna, kim jestem. Wciąż czasem mam ochotę schować się pod kołdrę i pozwolić, by inni decydowali za mnie. Ale coraz częściej słyszę swój własny głos. I coraz częściej... zaczynam go słuchać.
Matylda, 26 lat
Czytaj także:
- „Wychowałam córkę najlepiej, jak umiałam. Dziś ma 35 lat i nadal nie potrafi sama kupić chleba”
- „Oznajmiła mi w Dzień Ojca, że od dawna jestem tatusiem. Nie wiem, co to za zagrywka, ale o alimentach może pomarzyć”
- „Od rana czekałem na wizytę dzieci, ale widocznie nie jestem już dla nich ważny. Dzień Ojca nic dla nich nie znaczy”