Reklama

Dołączył do naszej klasy w zeszłym roku

Pracuję w szkole od przeszło 15 lat. Zaczynałam jako nauczycielka w gimnazjum, a obecnie uczę w podstawówce. Nigdy nie miałam problemów z nawiązaniem dobrego kontaktu z uczniami. Po pierwsze, nie daję sobie w kaszę dmuchać, a po drugie, szybko orientuję się, czego mogę oczekiwać po każdym z nich. Jednak ostatnio spotkała mnie niemała niespodzianka. Okazało się, że moja ocena nie zawsze jest tak trafna, jak sądziłam. I wiecie co? Bardzo mnie to cieszy!

Reklama

Moje pierwsze odczucia co do niego nie były najlepsze. Małomówny, skryty… Nierzadko opuszczał zajęcia. Na początku jeszcze dosyć regularnie stawiał się w szkole, ale z biegiem czasu widywałam go coraz rzadziej. Nie przychodził na czas, opuszczał lekcje, a gdy już się pojawiał, zwykle był nieprzygotowany. Można by na palcach jednej ręki zliczyć sytuacje, kiedy odrobił solidnie zadanie domowe albo popisał się wiedzą przy tablicy. Rezultaty przyszły szybko. Semestr zakończył aż z czterema ocenami niedostatecznymi.

– Piotr, jak się zaraz nie przyłożysz do nauki, to nie przejdziesz dalej. Rozumiesz, co do ciebie mówię? Jaki ty masz w ogóle pomysł na to, co będziesz robił w życiu? – bombardowałam go pytaniami, ale on milczał jak zaklęty.

Cisza, którą zachowywał, doprowadzała mnie do szału. Pozostali uczniowie zwykle starali się wyjaśnić swoje zachowanie, składali obietnice, że się zmienią albo wręcz przeciwnie – pyskował, wzruszali ramionami, czy głupio się śmiali. On natomiast trwał w bezruchu! Stał niczym posąg, wpatrując się w podłogę. Zupełnie jakby nie obchodziła go ani opinia innych, ani oceny. Jakakolwiek reakcja byłaby lepsza od tego milczenia!

Ma kiepskie oceny i wychowuje go babcia – tyle udało mi się o nim dowiedzieć. Podobno jego rodzice wyjechali w poszukiwaniu pracy za granicę i zostawili go z babcią. Co ciekawe, najpierw przez okrągły rok radził sobie w pojedynkę. Kiedy ludzie zaczęli o tym głośno gadać, sędzia dla nieletnich chciał go umieścić w rodzinie zastępczej, ale w końcu zajęła się nim babcia.

Zobacz także

Miałam co do tego mieszane uczucia. Wydawało mi się, że kobieta w zaawansowanym wieku, borykająca się z własnym zdrowiem, nie da rady poskromić niepokornego wnuczka i chłopak nadal będzie robił to, na co tylko przyjdzie mu ochota. Podobnie jak wtedy, gdy rodzice zostawili go w kraju zupełnie samego. Wiadomo przecież, jak to jest z tą młodzieżą. Wystarczy dać im trochę więcej swobody i zaraz pojawiają się kłopoty: nocne eskapady, podejrzane znajomości, piwko, wóda, prochy.

Często zjawiał się na lekcjach śpiący i zmęczony

Miałam wrażenie, że nocami włóczył się nie wiadomo gdzie i wpadał w tarapaty. Bardzo mnie to niepokoiło. Nawet sobie nie wyobrażacie jak mocno. Jestem pedagogiem z pasją, więc kiepskie oceny Piotrka odbierałam jako swoją własną przegraną. W końcu byłam jego wychowawcą! Dlatego po zimowej przerwie zasugerowałam, że pomogę mu w odrabianiu lekcji. I to zupełnie bezpłatnie. Wprawdzie nie udzielałam nikomu korepetycji, ale dla tego dzieciaka chętnie zrobiłabym odstępstwo od tej reguły. On jednak nawet nie chciał tego słuchać.
– Dam sobie radę – burknął pod nosem i zwyczajnie sobie poszedł, a ja byłam w szoku, że odrzuca taką okazję.

Próbowałam skontaktować się z jego babcią chyba z dziesięć razy, zapraszając ją do siebie na pogawędkę o Piotrku. Chciałam jej udzielić paru wskazówek, niestety za każdym razem znajdowała wymówkę. Raz mówiła, że kiepsko się czuje, innym razem, że jest zabiegana albo że do szkoły ma za daleko. Gdy po raz kolejny odmówiła, puściły mi nerwy.

– Niech pani posłucha, to nie przelewki! Nie zapraszam pani na ploteczki przy kawie. Piotrek zmierza w złym kierunku! Jeśli zaraz czegoś nie zrobimy, to marnie skończy! – podniosłam głos.

– Niech pani nie opowiada głupot! To porządny dzieciak! Proszę dać mu spokój! – warknęła rozdrażniona i rzuciła słuchawką.

Jakoś tak wyszło, że odpuściłam sobie kontakty z babcią Piotrka. Doszłam do wniosku, że nie ma co ciągnąć tego tematu. Przestałam również przejmować się sytuacją chłopaka, choć nie jest to powód do dumy. Po prostu stwierdziłam, że to nie moja sprawa. Dałam sobie spokój z próbami nakłonienia go do przyłożenia się do lekcji i podciągnięcia kiepskich stopni. Postanowiłam zostawić go samemu sobie. Pomyślałam, że skoro ani Piotrek, ani jego babcia nie są zainteresowani moim wsparciem, to nie będę im się wpychać na siłę. I kto wie, może do teraz bym się tego trzymała, gdyby nie pewien zbieg okoliczności.

Na pewno chodzi o tego samego młodego człowieka?

W końcu na dworze zawitała wiosna i zrobiło się przyjemnie ciepło, postanowiłam więc pokręcić się trochę autem poza miastem. Przejechałam może z piętnaście kilometrów i złapałam kapcia. Wyszłam z samochodu i wzięłam się za zmianę ogumienia. Trochę mi to zajęło.

– Gdyby Piotruś był gdzieś w okolicy, to by pani z tym w try miga pomógł – dobiegł mnie nagle głos zza pleców.

Obróciłam głowę. Za mną ujrzałam sędziwą panią, która wspierała się na kiju.

– Kim jest ten cały Piotruś? To pani syn? A może wnuczek? – posłałam jej pogodny uśmiech.

– E, gdzież tam! Moje pociechy i wnuki nie były u mnie od wielu lat. Porozjeżdżali się w różne strony świata i zapomnieli, że jeszcze żyję. Ten Piotruś to złota rączka znana w naszej wiosce. Młodziutki chłopaczek… Ledwo mu się u niego zarost pojawił pod noskiem, a haruje jak stado wołów. I wszędzie go pełno, na wszystkim się zna – urwała nagle.

– O jakimś dzieciaku pani opowiada? – spytałam, nakłaniając ją do kontynuowania historii.

– No nie taki dzieciak, ma już z 15 lat, ale nie jest starszy. U babci mieszka, na samym krańcu naszej miejscowości. Dopiero od roku u nas jest. Kiedyś siedział w wielkim mieście, z matką i ojcem, ale oni chyba wyjechali. No i chłopaczyna był zmuszony do nas się przenieść. Dla niego to pewnie nic dobrego, ale dla nas, staruszków, to istne błogosławieństwo – wzdychając rzekła, a mnie oblał gorący pot.

– Ten Piotruś, o którym mówimy, czy nie nazywa się przypadkiem M.?

– Skąd pani to wie? Zna go pani osobiście?

– Owszem, znam. Jestem jego nauczycielką, a do tego wychowawczynią – przyznałam.

– Serio? W takim razie na pewno zdaje sobie pani sprawę, jaki to cudowny chłopak.

– Cóż, nie do końca. Wydaje mi się raczej dość zamknięty w sobie… – wydukałam z zażenowaniem.

– Faktycznie, oszczędny jest w słowach. Ale za to ma gołębie serce. Zupełnie jakby pochodził z innej planety. Współczesna młodzież skupia się głównie na sobie albo oczekuje wynagrodzenia. A on? Wspiera wszystkich chorych i starszych mieszkańców wioski. I to zupełnie bezinteresownie. Chodzi po sprawunki, dostarcza lekarstwa z apteki, wynosi śmieci. Gdy była zima, ciął drzewo i palił w piecach, a teraz przekopuje ogródki, abyśmy mogli posadzić trochę warzyw. Widzi pani te cudne, idealnie równe grządki? To jego dzieło. Spędził nad tym pół dnia. A nie tylko ja nie daję już rady chwycić za łopatę… Jest przecież jeszcze pani W., pan S., M., B.… – zaczęła wymieniać nazwiska sąsiadów.

– Niesamowite, ile zadań ma do wykonania jak na takiego młodzieńca – wtrąciłam.

– O tak, faktycznie sporo tego... Nieraz się zastanawiam, jakim cudem znajduje chwilę na to wszystko, kiedy sypia, relaksuje się, zakuwa do sprawdzianów. Właśnie, a jak mu idzie z nauką? Czasem go zagaduję, czy przez to ciągłe wspieranie innych nie zaniedbuję przypadkiem szkoły. A on zawsze twierdzi, że daje sobie radę.

– Może nie powinnam o tym mówić, ale niestety, muszę panią rozczarować, bo wcale nie jest tak kolorowo. Istnieje ryzyko, że Piotrek będzie musiał powtarzać klasę – wyznałam.

Kobieta w podeszłym wieku zrobiła się blada jak ściana.

– Miałam takie przeczucie, coś mi mówiło, że tak będzie... Nawet osobie dorosłej ciężko byłoby temu wszystkiemu sprostać. Przez nas nie ma czasu, żeby się uczyć, biedaczysko. Jak tylko reszta się dowie, to mu tego nigdy nie wybaczą – zaczęła narzekać. Chwyciłam ją za dłoń.

– Niech się pani nie martwi, jakoś to będzie. Nadgoni zaległości, zobaczy pani. Ja się o to postaram – powiedziałam, próbując ją uspokoić.

Niesprawiedliwie go osądzałam

Kolejnego ranka Piotrek przyszedł do szkoły dopiero na trzecią lekcję. Kiedy zabrzmiał dzwonek, poprosiłam go, żeby nie wychodził z sali.

– Co było powodem twojego spóźnienia? – spytałam bez zbędnego wstępu. Jak zawsze stał wyprostowany niczym drewniana lala i nic nie mówił. – W porządku, podpowiem ci. Być może poszedłeś do apteki kupić leki dla pana S.? A może po bułki dla pani W.?

– Nie wiem, o co chodzi...

– Nie wciskaj mi kitu. Odwiedziłam wczoraj twoją wioskę i rozmawiałam z sympatyczną starszą panią.

– Naopowiadała pani coś o mnie?!

– To zwykły zbieg okoliczności. Mój wóz odmówił posłuszeństwa… Ale wracając do tematu głównego: ta sympatyczna babuleńka wychwalała cię pod niebiosa. Mówiła, że jesteś taki usłużny i chętny do pomocy. Czemu o tym nie wspomniałeś?

– Niby z jakiej racji?

– Jak to z jakiej? Chociażby po to, żeby wytłumaczyć czemu cię nie było albo dlaczego nie odrobiłeś zadania. Patrzyłabym wtedy na ciebie zupełnie inaczej. Pozostali nauczyciele również… Nieczęsto widuje się, żeby w twoim wieku faceci poświęcali czas na pomoc innym.

– A tam, nie ma sensu tego roztrząsać. Robię to, bo widzę, że im jest ciężko i chcę jakoś ulżyć w ich niedoli, a nie po to, żeby się tym chwalić – machnął ręką.

– Słuchaj, babcia mówiła z sensem. Masz serce ze złota. Zupełnie jakbyś nie był z tej planety, ale najwyższy czas trochę o siebie zadbać.

Piotrek podniósł ze zdziwienia brwi.

– Słuchaj, od jutra po szkole bierzemy się solidnie do kucia. Jeszcze mamy trochę czasu do wakacji… Dasz radę podciągnąć oceny. Pogadam z innymi nauczycielami, by dali ci jeszcze jedną szansę.

Ta historia wydarzyła się jakiś czas temu, ale Piotrek wciąż siedzi mi w głowie. Chłopak ogarnął się w szkole i poprawił stopnie. Może i nie został prymusem, ale jestem pewna, że dobrze sobie poradzi w życiu. Skończył szkołę zawodową i teraz ma własny interes – zajmuje się stolarką i całkiem nieźle mu idzie.

Reklama

Elżbieta, 48 lat

Reklama
Reklama
Reklama