„Rodzice mają gdzieś swoje dzieci, a te wymykają się spod kontroli. Małolaty w końcu się doigrały”
„Podjęłam wyzwanie, żeby dały mi spokój. Zatruły mi życie. Zrobiłabym wszystko, żeby się odczepiły. To był sprawdzian, taki wygłup, który miał zostać między nami. Nie wiedziałam, że ktoś to nagra i prześle wszystkim znajomym”.
- Dagmara, 42 lata
Dziewczynka próbowała mnie zbyć, ale nie dałam się oszukać. Wiedziałam od jej mamy, że ma jakieś problemy, poza tym od razu dostrzegłam, że płakała. W końcu udało mi się ją namówić, by wstąpiła do mnie na herbatę i opowiedziała, co ją dręczy. Obiecałam, że nic nie powiem jej rodzicom. Gdy usłyszałam prawdę, zrobiło mi się gorąco.
Znałam ją od zawsze
Z Marleną widywałam się rzadko, chociaż mieszkałyśmy obok siebie i znałyśmy się jak łyse konie. Dużo pracowałam, ona też nie zbijała bąków, wracała do domu późnym popołudniem i od razu brała się za ogarnianie domu. Kobieta pracująca, można powiedzieć, w dodatku szczęśliwa żona i matka dwójki dzieci. Nie miała czasu dla starych koleżanek, ale przyjaźń nie polega na ciągłym podtrzymywaniu znajomości, można mijać się w pędzie na schodach, będąc pewnym, że więź wcale z tego powodu nie słabnie. Tak właśnie było z nami.
Któregoś dnia spotkałam ją pod blokiem. Nie nastawałabym na rozmowę, gdyby nie zaniepokoił mnie stan Marleny. Wyglądała na skrajnie wyczerpaną.
– Co się dzieje? – zatrzymałam ją.
Zamrugała nieprzytomnie.
– Wybacz, nie zauważyłam cię – uśmiechnęła się blado.
– To sztuka która nie każdemu się udaje, nie należę do małych kobiet. Dlatego pytam, co się dzieje. Źle się czujesz? – zapytałam.
– Wszędzie widzisz choroby, masz skrzywienie zawodowe – próbowała zażartować, ale myślami była gdzie indziej. – Problemy z dziećmi, nic ciekawego – rzuciła na odczepnego.
– Z obojgiem? – spytałam dociekliwie.
Nie wysłała mnie do diabła, znała mnie i wiedziała, że walę prawdę prosto z mostu, ale mam dobre intencje i w razie czego można na mnie liczyć.
– U małego Szymka wszystko w porządku, jeśli pominąć fakt, że rozsadza go energia, to z Elizą mamy kłopoty. Od pewnego czasu przestała się uczyć, wychowawczyni wzywała mnie w tej sprawie dwa razy. Twierdziła, że córka jest rozkojarzona i nie zwraca uwagi na to, co dzieje się na lekcji. Mówię ci, z ulgą przyjęłam domowe nauczanie, pomyślałam, że to dla nas szansa, żeby jej przypilnować.
– I co, udało się? – zapytałam.
– A gdzie tam, zrobiło się jeszcze gorzej. Eliza nie chce słuchać Stefana ani mnie, prawie z nami nie rozmawia, a jak ją zmuszamy, zaczyna płakać. Nie wiem nawet, jak idą jej lekcje przed komputerem, nie mogę stać dziecku nad głową. Zresztą zawsze szanowaliśmy jej prywatność. Pamiętasz? Kilka lat temu powiedziałaś mi z tego powodu kilka słów do słuchu – Marlena uśmiechnęła się na znak, że nie żywi do mnie urazy.
– A ty mi powiedziałaś, że się nie znam na wychowaniu dzieci, bo nie mam własnych – odparłam cokolwiek kąśliwie.
Może i cierpię na nadszczerość, ale naprawdę byłam wtedy ciekawa, co Lizka robi godzinami przed komputerem. Nie miałam nic złego na myśli, tylko niefortunnie sformułowałam myśl. Spytałam mianowicie, kto wychowuje Lizkę, komputer czy rodzice.
– To na pewno nic wielkiego, mała pokłóciła się z koleżankami, pogodzą się – rzuciłam, zastanawiając się, czy na pewno Marlena powiedziała całą prawdę.
– Mała? Lizka ma prawie czternaście lat – uśmiechnęła się blado.
W moich oczach Eliza wciąż była dzieckiem. Wyglądała na młodszą niż w rzeczywistości, może dlatego udało mi się wyrzucić z pamięci upływ czasu.
Eliza nie była już dzieckiem
Następnego dnia spotkałam Elizę na schodach. Powiedziała grzecznie „dzień dobry” i ze spuszczoną głową próbowała mnie szybko wyminąć.
– Zaczekaj – powiedziałam.
Eliza odruchowo się odwróciła, pokazując twarz, którą przedtem starała się ukryć.
– Płakałaś? Nie zaprzeczaj, przecież widzę. Opowiesz cioci co się dzieje? – zaproponowałam jej, aby mi się wygadała.
Spojrzała na mnie ze zdumieniem. No cóż, zaskoczyłam ją. Nigdy tak słodko nie mówiłam, ale kiedyś trzeba zacząć.
– Dobra, nie ma co owijać w bawełnę, musimy pogadać – wróciłam do własnego sposobu wyrażania myśli. – Wejdziesz do mnie na herbatę?
Lizka cofnęła się jakbym zaproponowała zwiedzanie piekielnych czeluści.
– Nie mam nic do powiedzenia – odparła hardo dziewczynka.
– Płaczesz po kątach i udajesz, że wszystko gra. Ktoś musi ci pomóc, a ja jestem dobra w wysłuchiwaniu ludzi – nie rezygnowałam. – We mnie jak w grób. Nie powiem rodzicom, jeśli nie uzyskam twojej zgody.
– Nawet jeśli to jest coś strasznego? – z twarzy dziecka patrzyły na mnie oczy człowieka ciężko doświadczonego przez los.
Zrobiło mi się gorąco.
– Tym bardziej – otworzyłam drzwi mieszkania, ciągnąc za sobą Lizkę.
Nagrały to i rozpowszechniły
Po drodze dziewczynka zmieniła zdanie.
– Ja nic nie zrobiłam, to one – wyrwała mi rękę. – Nie wiem, kto umieścił nagranie w sieci, nie wiem, skąd się wzięło, nie chciałam – zaczęła płakać głośno, jak dziecko, którym wciąż była.
– Jakie nagranie i kim są „one”? – spytałam konkretnie.
– Nie jestem pewna, podejrzewam dziewczyny z mojej klasy, tylko one brały udział w wyzwaniu – wychlipała Lizka.
– A nagranie? – nie ustępowałam.
– To był żart – szepnęła. – Podjęłam wyzwanie, żeby dały mi spokój. Zatruły mi życie. Zrobiłabym wszystko, żeby się odczepiły, więc jak Lena wymyśliła wyzwanie, podjęłam je, chociaż nie chciałam. Miałam wypić alkohol w szkolnej szatni. Zrobiłam to i nagle zrobiło mi się niedobrze. Zwymiotowałam. To był sprawdzian, taki wygłup, miał zostać między nami. Nie wiedziałam, że ktoś to nagra i prześle wszystkim znajomym.
– Rozumiem – podniosłam rękę, przerywając jej. – Obiecałam, że to, co powiesz, zostanie między nami, dlatego chcę uzyskać twoją zgodę na poinformowanie o wszystkim rodziców.
Długo przekonywałam Elizę, ale w końcu się zgodziła.
Wysłuchałam małej i ją wspierałam
Rozmowa z Marleną była trudniejsza, niż myślałam. Zszokowana przyjaciółka zareagowała gniewem, obracając złość przeciwko córce.
– A ty od dziecka byłaś mądra i doświadczona, nigdy nie zrobiłaś żadnej głupoty? Przypomnij sobie – palnęłam, patrząc jej prosto w oczy.
Marlena zachłysnęła się i spuściła wzrok.
– Mała nie potrzebuje potępienia, dostała go dość od wrednych koleżanek – powiedziałam łagodniej. – Nie zwierzyła ci się, bo się wstydziła i bała tego, co zrobiła, nie możesz jej za to winić. To tylko dziecko.
– Masz coś na uspokojenie? Ręce mi się trzęsą – odparła na to Marlena.
Dałam jej resztkę waleriany i na tym zakończyła się moja rola. Sprawę przejęli rodzice Lizki. Znów jest jak dawniej. Odwiedzam pacjentów, dyżuruję przy telefonie, czasu dla siebie mam tyle, co kot napłakał. Mijamy się z Marleną na schodach, zamieniamy w pośpiechu parę słów, ale obie wiemy, że to wystarczy. Eliza powoli dochodzi do siebie, a ja jestem zadowolona, że podjęłam interwencję we właściwym momencie. Przez lata pracy wyrobiłam sobie pielęgniarski instynkt, który rzadko zawodzi. Robi mi się słabo na myśl, co zrobiłaby Lizka, gdyby została sama ze skrywanym problemem…